Spoczywałem na stercie czystych szmat w kącie naprzeciwko szerokiego wejścia. Usiadłem, by dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu, a wtedy z cienia wyłonił się brodaty karzeł o imieniu Zak i przysiadł na piętach obok mnie. Nic nie powiedział, lecz jego postawa oraz sposób, w jaki na mnie patrzył, świadczyły o tym, że niepokoi go stan mego zdrowia.
— Nie obawiaj się, nic mi nie jest — uspokoiłem go, a on od razu wyraźnie się odprężył.
Światło docierało wyłącznie przez otwór wejściowy. Przyjrzawszy się memu pielęgniarzowi stwierdziłem, że chyba nie jest karłem, lecz po prostu wyjątkowo niskim mężczyzną — to znaczy, nie zauważyłem żadnej rażącej dysproporcji w rozmiarach tułowia i kończyn. Twarz nie wyróżniała się niczym szczególnym, jeśli pominąć fakt. że opadała na nią strzecha zmierzwionych włosów, a porośnięta była bujną brodą i wąsami, które chyba nigdy nie widziały nożyczek. Mężczyzna miał niskie czoło, spłaszczony nos i cofnięty podbródek (przyznam, iż w kwestii podbródka musiałem w znacznej mierze oprzeć się na domysłach), ale takie rysy ma przecież wielu ludzi. Powinienem dodać, iż jego płeć nie budziła najmniejszych wątpliwości, ponieważ był kompletnie nagi. Kiedy jednak pochwycił moje spojrzenie skierowane w okolice jego krocza, wziął jedną ze szmat i zawiązał ją sobie wokół bioder jak fartuch.
Nie bez wysiłku wstałem z posłania i wyruszyłem na obchód pomieszczenia. Zak błyskawicznie zerwał się na nogi. wyprzedził mnie. po czym zagrodził dostęp do wyjścia. Kiedyś miałem okazję obserwować, jak służący próbuje uspokoić podochoconego winem arystokratę; widok Zaka stojącego w otworze wejściowym przywiódł mi na myśl właśnie tamtego biedaka, który starał się być grzeczny i pełen szacunku, a jednocześnie swoją postawą dawał do zrozumienia, że użyje wszelkich środków, aby osiągnąć zamierzony cel.
W moim przypadku nie byłoby to konieczne, ponieważ byłem zanadto osłabiony, a w dodatku daleki od beztroskiego, zuchowatego nastroju, który czasem każe nam walczyć z przyjaciółmi, jeśli akurat, w zasięgu ręki nie ma żadnego wroga. Zatrzymałem się, a wówczas Zak wskazał na zewnątrz, po czym w łatwym do zrozumienia geście przesunął palcem w poprzek szyi.
— Powiadasz, że tam nie jest zbyt bezpiecznie? — zapytałem. — Prawdopodobnie masz rację. W porównaniu z tym statkiem niejedno pole bitwy, jakie widziałem, przypomina park miejski. W porządku, nie wyjdę stąd, jeśli sobie tego nie życzysz.
Ze względu na rozbite usta miałem spore kłopoty z mówieniem, ale chyba mnie zrozumiał, gdyż uśmiechnął się pogodnie.
Wycelowałem palec w jego stronę.
— Zak?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i skinął głową. Dotknąłem swojej piersi. — Severian.
— Severian!
Tym razem roześmiał się głośno, pokazując nieduże, ostre zęby, po czym odtańczył krótki taniec radości. Następnie wziął mnie za rękę i zaprowadził z powrotem na stertę łachmanów.
Choć jego ręka była brązowa, to w półmroku zdawała się jarzyć fosforyzującym blaskiem.
— Całkiem nieźle rąbnąłeś się w głowę — stwierdziła Gunnie.
Siedziała obok mnie obserwując, jak zajadam gulasz.
— Wiem.
— Właściwie powinnam zaprowadzić cię do izby chorych, ale na razie jest zbyt niebezpiecznie. Nikt nie powinien znać miejsca twojego pobytu.
Skinąłem głową.
— A już na pewno ja sam. Chciało mnie zabić co najmniej dwóch ludzi. Przypuszczalnie było ich trzech, a całkiem możliwe, że czterech.
Popatrzyła na mnie w taki sposób, jakby podejrzewała, że od doznanego wstrząsu pomieszało mi się w głowie.
— Mówię całkiem poważnie. Jedną z nich była twoja przyjaciółka Idas. Już nie żyje.
— Masz, napij się trochę wody. Chcesz powiedzieć, że Idas był kobietą?
— Owszem. Raczej dziewczyną.
— I ja miałabym się nie zorientować? — Na czole Gunnie pojawiła się głęboka zmarszczka. — Czy ty aby nie zmyślasz?
— To bez znaczenia. Istotne jest tylko to, że chciała mnie zamordować.
— Ale ty go… to znaczy, ją zabiłeś?
— Nie. Popełniła samobójstwo. Został jeszcze co najmniej jeden, może dwóch albo trzech. Kiedy wspomniałaś o niebezpieczeństwie, miałaś na myśli kogoś innego. Wydaje mi się, że chodzi ci o ludzi, o których mówił Sidero. Nazwał ich dryfownikami. Kim oni są?
Ucisnęła kąciki oczu kciukiem i palcem wskazującym w geście stanowiącym kobiecy odpowiednik drapania się po głowie.
— Nie mam pojęcia, jak ci to wytłumaczyć. Nie wiem nawet, czy sama to rozumiem.
— Spróbuj, proszę. To może okazać się bardzo ważne.
Zak, najwyraźniej zaintrygowany nutą niepokoju w moim głosie, oderwał się na chwilę od zadania, które sam sobie wyznaczył, a które polegało na trzymaniu straży przy wejściu i wypatrywaniu ewentualnych intruzów, i posiał mi zatroskane spojrzenie.
— Wiesz, w jaki sposób żegluje ten statek? — zapytała Gunnie. — W głąb Czasu i z powrotem, a niekiedy na kraniec wszechświata lub nawet dalej.
Skinąłem głową, zajęty wyskrobywaniem z miski resztek posiłku.
— Nie wtem, jak liczna jest załoga. Może wyda ci się to dziwne, ale naprawdę nie wiem. Statek jest taki ogromny… Kapitan nigdy nie zwołuje nas wszystkich w jedno miejsce. Minęłoby parę dni, zanim zdołalibyśmy tam dotrzeć, a w tym czasie nie byłoby komu zająć się obsługą urządzeń.
— Rozumiem.
— Podpisujemy kontrakt, oficer wyznacza nam stanowisko i już tam zostajemy. Z czasem poznajemy tych, którzy pracują razem z nami, ale wielu nigdy nawet nie oglądamy na oczy. Na statku są setki, może nawet tysiące takich forkaszteli jak ten. w którym mam kabinę.
— Pytałem o dryfowników — przypomniałem jej.
— Właśnie staram się opowiedzieć ci o nich. Statek jest tak wielki, że bez trudu można się na nim zgubić, nawet na zawsze. Myślę o najprawdziwszym „na zawsze”, bo podczas podróży często dzieją się różne dziwne rzeczy z czasem. Niektórzy służą tak długo, że wreszcie umierają, ale inni służą jeszcze dłużej, a nawet się nie zestarzeją, tylko odkładają coraz więcej pieniędzy, aż wreszcie statek zatrzymuje się na ich rodzinnej planecie i okazuje się, że tam minęło zaledwie parę tygodni albo miesięcy. Schodzą wtedy na ląd i są bogatymi ludźmi.
Inni starzeją się. by później nie wiadomo czemu odmłodnieć. — Umilkła na chwile, po czym dodała takim tonem, jakby obawiała się mojej reakcji: — Tak właśnie było ze mną.
— Wcale nie jesteś stara. Gunnie — zapewniłem ją zgodnie z prawda.
Ujęła moją lewą rękę i położyła sobie na czole.
Tutaj. Severianie. Tu jestem bardzo stara. Tyle już przeżyłam, że chciałabym o wszystkim zapomnieć. Nie tylko po prostu zapomnieć: chciałabym tam, w głowie, także odmłodnieć. Zapomnieć można bardzo łatwo, nadużywając alkoholu albo narkotyków, ale wtedy nie zmienia się sposobu myślenia. Rozumiesz, o co mi chodzi?
— Bardzo dobrze — odparłem, biorąc ją za rękę.
— Ponieważ takie rzeczy zdarzają się dość często, a marynarze wiedzą o nich i opowiadają, komu się da. nawet jeśli nikt im za bardzo nie wierzy, na statek zgłaszają się także ludzie, którzy nie są żeglarzami i wcale nie chcą pracować. Trzymają się razem i robi ich się coraz więcej, bo dołączają do nich marynarze ukarani za różne przewinienia albo tacy, którzy odmówili wykonania rozkazów. Stają się wtedy dryfownikami, bo to właśnie dzieje się niekiedy z łodzią, która wbrew woli sternika wykona niewłaściwy zwrot: staje w dryf.
Читать дальше