– Czy nie niepokoi pana to, co się stało? – spytałem wprost.
– Oczywiście, że niepokoi. Już wyraziłem swoją opinię. – Bruce ściągnął brwi. – To nie średniowiecze. Jesteśmy Europejczykami, żyjącymi w dwudziestym pierwszym wieku. Należy niszczyć stare modele zachowań… – Westchnął, zerkając na drzwi od łazienki. – Nie można się myć w balii i chodzić do drewnianej wygódki, skoro wymyślono wodociągi i kanalizację, nawet jeśli ktoś woli balię. Wie pan, ostatnio wśród nas jest coraz bardziej popularny ruch humanitarnego traktowania ludzi. Nikt nie pije krwi bez licencji, a z licencją staramy się nie doprowadzać do śmierci człowieka… Dzieci do lat dwunastu nie zaatakuje nikt, nawet jeśli dostanie zezwolenie.
– Dlaczego właśnie do dwunastu? Bruce wzruszył ramionami.
– Tradycja. Wie pan, jakie przestępstwo uważa się w Niemczech za najstraszniejsze? Zabójstwo dziecka, które nie skończyło dwunastu lat. Jeśli ofiara skończyła dwanaście lat, niechby na dzień przed śmiercią, wyrok jest zupełnie inny i morderca odpowiada z zupełnie innego artykułu… Innymi słowy, z zasady nie ruszamy narybku. Teraz dążymy do tego, żeby dzieci w ogóle wykluczyć z tej „licencyjnej” loterii.
– Wzruszające – mruknąłem. – Więc dlaczego chłopaka zeżarto bez licencji?
Bruce się zastanowił.
– Widzi pan, mogę jedynie snuć przypuszczenia…
– Właśnie przypuszczenia interesują mnie najbardziej. Bruce zawahał się i w końcu szeroko uśmiechnął.
– Właściwie nie ma się nad czym zastanawiać! Któremuś z młodych odbiło. Prawdopodobnie jakiejś dziewczynie. Pewnie niedawno została wampirem, chłopak jej się spodobał, a tu w dodatku taka ekscytująca sceneria, w duchu starych opowieści… no i nie wytrzymała.
– Myśli pan, że to dziewczyna?
– Możliwe że chłopak, gej. Nie ma tu bezpośrednio związku – Bruce spuścił wzrok – ale zawsze to przyjemniej… bardziej naturalnie z punktu widzenia fizjologii.
– A inna możliwość? – zapytałem, z trudem powstrzymując się od komentarzy.
– Przyjezdny, turysta. Wie pan, po drugiej wojnie światowej mnóstwo rzeczy się przemieszało, wszyscy jeżdżą tam i z powrotem… – Z niezadowoleniem pokręcił głową. – Pewne nieodpowiedzialne jednostki zaczęły to wykorzystywać.
– Bruce, nie chciałbym niepokoić waszych Patroli – powiedziałem. – Jeszcze uznają, że moskiewscy koledzy kwestionują ich profesjonalizm. Może podpowiedziałby mi pan, kto jest u w; głównym wampirem… Starszym, Wielkim… jak go nazywacie?
– Ja osobiście nijak. – Bruce uśmiechnął się szeroko. I demonstracyjnie niespiesznie poruszył kłami: wysunął z górnej szczęki dwa długie, ostre zęby i wciągnął je z powrotem. – Ale mnie nazywają Mistrzem. Niezbyt podoba mi się to słowo rodem z głupich książek i filmów. Ale jeśli tak sobie życzą…
– Jak na Mistrza, jest pan dość młody – powiedziałem z lekkim zdumieniem. – Zaledwie dwieście lat…
– Dwieście dwadzieścia osiem, trzy miesiące i jedenaście dni – sprecyzował Bruce. – Owszem, jestem młody, ale trzeba pamiętać, że to jest Szkocja. Nie wyobraża pan sobie, jacy ci górale są podejrzliwi, uparci i zabobonni! W czasach mojej młodości nie było roku, żeby któregoś z nas nie zabili osinowymi kołkami.
Czy mi się zdawało, czy w głosie Bruce’a dźwięczała duma z rodaków?
– Pomoże mi pan, Mistrzu? – zapytałem. Bruce pokręcił głową.
– Nie. Oczywiście, że nie! Jeśli się dowiemy, kto zabił tego Rosjanina, ukarzemy go, i zrobimy to sami. Nie zabijemy, lecz ukarzemy, bardzo surowo. Ale nikt nie wyda go Patrolom.
Jasna sprawa. Niczego innego nie należało się spodziewać.
– Rozumiem, że nie ma sensu pytać: „A może już go znaleźliście i ukaraliście?”.
– Nie ma – westchnął Bruce.
– Czyli co, mam biegać i szukać przestępcy? – spytałem z udawaną skargą w głosie. – Czy raczej beztrosko wypocząć w waszym pięknym mieście?
– Jako Ciemny nie mogę poradzić panu nic innego, jak tylko proszę wypoczywać! – Bruce uśmiechnął się ironicznie. – Nieć się pan odpręży, obejrzy muzea, pospaceruje. Kogo obchodzi te zdechły student?
Wtedy poczułem, że nie chcę się już powstrzymywać. Patrzyłem Bruce’owi prosto w oczy. Prosto w czarne dziury źrenic, które radośnie zapłonęły purpurą.
– A jeśli cię złamię, zdechły wampirze? Złamię, wypatroszę i zmuszę do udzielenia odpowiedzi na wszystkie pytania?
– Spróbuj – odparł Bruce, niemal łagodnie. – Spróbuj, Wyższy. Myślisz, że nic o tobie nie wiemy? Myślisz, że nie wiemy, skąd się wzięła twoja Siła?
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Źrenice w źrenice.
Czarny pulsujący tunel wciągający mnie w pustkę. Wir czerwonych iskier cudzych, wziętych gwałtem żywotów. Kuszący szept w uszach. Nieziemsko piękna, natchniona twarz młodzieńca-wampira…
Paść do jego nóg…
Łkać z zachwytu – nad jego pięknem, mądrością, wolą… Błagać o wybaczenie…
Był bardzo silny. Cokolwiek by mówić, dwieście lat doświadczenia, pomnożone przez pierwszy poziom wampirzej siły.
Poczułem jego potęgę. Wstałem z fotela. Zrobiłem niepewny krok na sztywnych nogach.
Bruce się uśmiechnął.
Dokładnie tak samo osiem lat temu uśmiechały się wampiry na moskiewskim podwórku, na które wbiegłem za bezbronnym Jego rem, który posłuchał Zewu…
Włożyłem w ten mentalny atak tyle siły, że gdybym użył jej do fireballa, ognista kula przebiłaby ściany trzydziestu domów i uderzyła w mury szkockiego zamku.
Źrenice Bruce’a pobladły. Mamiący czarny tunel wypaliło białe światło. Przede mną, kołysząc się w przód i w tył siedział wyschnięty starzec o młodym obliczu. Ale skóra na twarzy już zaczęła się łuszczyć, kruszyć, odpadać niczym łupież.
– Kto zabił Wiktora? – spytałem. Siła płynęła przeze mnie cienkim strumyczkiem, wiła się niczym linka wbita w oczy wampira.
Bruce milczał, kołysząc się na krześle. Czyżbym wypalił mu mózg albo to, co wampiry mają zamiast mózgu? Niezły początek nieoficjalnego śledztwa!
– Wiesz, kto zabił Wiktora? – zapytałem.
– Nie – odparł cicho Bruce.
– Masz jakieś przypuszczenia, kto mógł to zrobić?
– Tak… młody… młoda… nie wytrzymała. Przyjezdny… wampir…
– Wiesz coś jeszcze o tym zabójstwie? Milczenie. Jakby zbierał myśli przed wygłoszeniem długi przemowy.
– Czy wiesz coś, o czym nie wiedzą pracownicy miejscowych Patroli?
– Nie…
Powstrzymałem strumień Siły. Siadłem w fotelu.
I co ja mam teraz zrobić? A jeśli Bruce złoży skargę do Dziennego Patrolu? Niesprowokowany atak, przesłuchanie…
Przez minutę Bruce kołysał się w fotelu. Potem drgnął i jego spojrzenie stało się myślące.
I żałosne.
– Proszę o wybaczenie, Jasny – powiedział cicho. – Przepraszam.
Dlaczego to zrobił, zrozumiałem dopiero po kilku sekundach.
Mistrz wampirów to nie tylko silny, zręczny i inteligentny krwiopijca. To również ten, który nigdy nie poniósł klęski.
Jeśli Bruce złoży skargę, ja będę miał poważne nieprzyjemności. On natomiast utraci swój status.
A ten uprzejmy młodzieniec jest bardzo ambitny.
– Przyjmuję twoje przeprosiny, Mistrzu – odparłem. – Niech to, co się stało, zostanie między nami.
Bruce oblizał wargi. Jego twarz poróżowiała, przybierając poprzedni wygląd. Głos zabrzmiał donośniej; on już zrozumiał, rozgłaszanie tego wydarzenia nie leży w moim interesie.
– Ale prosiłbym – ostatnie słowo wampir wymówił z naciskiem i zjadliwością – o niepowtarzanie takich ataków, Jasny. Agresja nie została sprowokowana.
Читать дальше