• Пожаловаться

Robert Silverberg: Druga fala

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg: Druga fala» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, год выпуска: 2009, ISBN: 978-83-7590-023-1, издательство: Solaris, категория: Альтернативная история / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Robert Silverberg Druga fala

Druga fala: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Druga fala»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Robert Silverberg: другие книги автора


Кто написал Druga fala? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Druga fala — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Druga fala», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wydawało się, że Kapiton nie pamięta o zaginionym oddziale zwiadowczym. Grzebał w pamięci, jakby to zdarzenie miało miejsce w odległych czasach Lucjusza Agryppy. W końcu jednak zatrzymał zimny wzrok na Druzusie i zapytał:

— No i cóż zamierzasz uczynić?

— Chyba do niego pójdę.

— Chyba? Czyżbyś znał lepsze rozwiązanie? Boskim zrządzeniem losu ów człek, okrzyknąwszy się królem miedzianoskórych dzikusów, wzywa rzymskiego oficera na rozmowę. Prawdopodobnie po to, żeby na mocy wynegocjowanej umowy przekazać naród pod władzę Jego Cesarskiej Mości. Przypomnij sobie, że to właśnie było pierwotnym zamierzeniem Normanów. I ty się wahasz?

— A jeśli Norman knuje zdradę, konsulu? Pamiętaj, że mam się z nim spotkać sam na sam.

— Jako ambasador. Nawet Norman trzy razy się zastanowi, Druzusie, nim porwie się na życie ambasadora. No cóż, jeżeli to uczyni, dopilnuję, żebyś został należycie pomszczony. Ręczę słowem honoru. Wytoczymy z nich beczkę krwi za każdą kroplę, którą ty uronisz.

Obdarzywszy Druzusa bazyliszkowym uśmiechem, konsul Lucjusz Emiliusz Kapiton wrócił do swoich spisów i sprawozdań.

Dawno zapadł mrok, kiedy Druzus wrócił do swojego namiotu. W puszczy te same co zawsze zwierzęta wyły potępieńczo, w górze przemykały tajemnicze stworzenia latające, moskity przebudziły się w nocy i szukały żeru. Po czterech dniach pobytu na tym lądzie zaczynał się przyzwyczajać. Z pewnym zdziwieniem stwierdził, że dobrze się wysypia.

Wczesnym rankiem przygotował się do wyprawy do miasta miedzianoskórych ludzi.

— On ci nie zrobi nic złego — rzekł zafrasowany Marek Junianus, kiedy dotarli do stratowanej ziemi w lesie, gdzie mieli się rozstać. — Jestem tego najzupełniej pewny. — Ton, jakim to mówił, przeczył jego słowom. — Normanowie nawzajem skaczą sobie do gardła, ale żaden nie podniesie ręki na rzymskiego oficera.

— Nie sądzę, żeby ten się odważył, ale dzięki za słowa pociechy. Czy to tutaj?

— Tutaj. Tytusie…

Druzus wskazał drogę powrotną.

— Idź już, Marku. Nie dramatyzujmy. Pogadam z Olausem, powie mi, jak się sprawy mają, a wieczorem stawię się w obozie z koncepcją dalszych działań. Idźże, zostaw mnie samego.

Junianus uścisnął go, uśmiechnął się ze smutkiem i mozolnie ruszył przez gęstwinę. Druzus oparł się o szorstki pień palmy, czekając, aż zjawią się dzicy przewodnicy.

Upłynęła mniej więcej godzina. Chociaż słońce niedawno wzeszło, upał już dawał się we znaki. Jeśli tak wygląda tu zima, pomyślał, to ciekawe, jak przetrwamy lato. Na tę okoliczność ubrał się oficjalnie: nagolenice, kolczuga, hełm z pióropuszem, płaszcz legata, krótki miecz ceremonialny. Pragnął stawić się przed obliczem barbarzyńskiego władcy barbarzyńskiego narodu przyobleczony rzymskim majestatem. Jednakże przesadził: było mu za gorąco i pocił się jak w łaźni. Jakieś owady wlazły mu pod pancerz; denerwująco łaskotały między łopatkami. Zaczynało mu już ciemnieć przed oczami, kiedy zauważył piechurów bezszelestnie wynurzających się z kniei.

Było ich sześciu. Mieli nagie torsy, smagłą karnację, usta zaciśnięte i nieskore do uśmiechu, nosy podobne do ostrza maczety, dziwnie pochyłe czoła. Byli też zdumiewająco mali, niczym niewysokie kobiety, aczkolwiek poruszali się z taką powagą i godnością, że wydawali się wyżsi. Na głowach nosili nad podziw rozbudowane pióropusze z zielonych i żółtych nastroszonych piór. Trzech posługiwało się dzidą, pozostali dzierżyli przerażające zębate miecze, wykonane z ciemnego, szklistego kamienia.

Przewodnicy… czy może egzekutorzy?

Czekał w bezruchu. Nie było mu łatwo. Strachu co prawda nie odczuwał; wiedział, że prędzej czy później upomną się o niego bogowie Hadesu. Nie chciał tylko umrzeć wstydliwą, niegodną śmiercią, na przykład świadomie pchając się w paszczę bezlitosnego wroga. W chwilach zagrożenia modlił się, żeby w przypadku jego śmierci był z niej jakiś pożytek dla imperium. Głupia śmierć niczemu nie służyła.

Tubylcy nie zamierzali go zabić. Trzech stanęło przed nim, trzech z tyłu. Wpatrywali się w niego oczami czarnymi jak noc, absolutnie beznamiętnym wzrokiem. W końcu jeden dał znak końcami palców i poprowadzili go w las.

Przed samym południem dotarli do miasta. Marek Junianus nie koloryzował, gdy mówił o jego splendorze. Ba, umniejszył jego potęgi, ponieważ nie posługiwał się na tyle barwnym językiem, żeby opisać panujący w nim przepych. Druzus dorastał w Urbs Romie, którą uważał za wzór miejskich wspaniałości; wszak nie istniało miasto większe od wiecznego Rzymu — podobno pod tym względem nie dorównywał mu nawet Konstantynopol na Wschodzie. Tymczasem to oto miasto prezentowało się równie imponująco, jakkolwiek z zupełnie innych względów. A przecież nikt nie powiedział, że to stolica państwa. Druzus po raz kolejny zastanawiał się, ile wysiłku będzie kosztowało ich zdobycie Nowego Świata.

Znalazł się na placu rozmiarów iście tytanicznych. Ze wszystkich stron otaczały go olbrzymie kamienne budowle, jedne o kształcie prostokąta, drugie — piramidy. Wzniesione w obcym stylu, lecz bezsprzecznie z rozmachem. Było w nich coś kuriozalnego, co nie od razu zauważył: nigdzie nie spotykało się łuków! Ten lud chyba nie stosował łuku w architekturze. A jednak budynki wydawały się solidne i okazałe. Fasady pokrywano zawiłymi wzorami geometrycznymi i malowano na jaskrawe kolory. Przed nimi stały długie szeregi kamiennych kolumn, na których wyryto dzikie, barbarzyńskie postacie, przypominające wojowników w paradnym rynsztunku, przy czym nie powtarzał się żaden wizerunek. Kolumny malowano na kolor czerwony, niebieski, zielony, żółty i brązowy. Na samym środku placu stał kamienny ołtarz, a na nim — posąg dwugłowego tygrysa. Z każdej strony ołtarza znajdowała się dziwaczna rzeźba, przedstawiająca mężczyznę odpoczywającego w pozycji półleżącej z podkurczonymi nogami i odwróconą w bok głową. Zapewne był to miejscowy bożek, bo na jego wydętym brzuchu spoczywał płaski, kamienny dysk, zapełniony ofiarami z owoców i zboża.

Wszędzie przelewały się tłumy ludzi. Marek mówił prawdę: pospolici mieszkańcy miasta chodzili w kusych tunikach, wielmożowie w wyszukanych szatach i pióropuszach. Wszyscy pieszo, jakby nie znano lektyk i powozów. Nie sposób było uświadczyć także konia. Cokolwiek chciano przenieść, przenoszono na ludzkim grzbiecie, nawet największe ciężary. Pewnie w Nowym Świecie nie używa się koni, pomyślał Druzus.

Nikt w tłumie nie zwracał na niego uwagi. Świta zaprowadziła go do piramidy ze ściętym wierzchołkiem po drugiej stronie placu, potem wspięli się po niezliczonych stopniach do świątyni. Tam już, na tronie, czekał Norman Olaus, dzierżąc berło z zielonego kamienia. Obok stali dwaj pięknie odziani tubylcy, może wysocy rangą kapłani.

Na widok gościa Olaus powstał i nadzwyczaj władczym gestem wyciągnął ku niemu berło.

Przedstawiał sobą taki widok, że pod Druzusem ugięły się nogi. Nawet rzymski cesarz, August Saturninus Cezar Imperator, nie wzbudzał w nim takiej bojaźni. Saturninus, który niejednokrotnie przyjmował go na prywatnej audiencji, był człowiekiem wysokim, zmuszającym do posłuchu, dostojnym, otoczonym wyraźną aurą królewskości. Pomimo tego każdy wiedział, że jest tylko człowiekiem w purpurowym płaszczu. A tymczasem Olaus, normański król Jukatanu, wydawał się… czym? Bogiem? Demonem? Kimś nieziemskim i przerażającym, istotą baśniową, prawie nierzeczywistą.

Samym strojem budził strach. Tygrysia skóra uwiązana w talii, naszyjnik z niedźwiedzich kłów, zielone kamienie na odsłoniętej piersi, długie złote bransolety nad łokciem, ciężkie kolczyki, wymyślna korona z barwnych piór i lśniących klejnotów. Ten cudaczny ubiór, sam w sobie upiorny, był drobną cząstką demonicznego wizerunku władcy. Resztę dopełniało samo ciało. Był nieprzeciętnie wysoki — o ponad pół głowy przewyższał Druzusa, któryprzecież nie należał do ułomków. I silny jak dąb, szeroki w barach, muskularny w piersi. A oblicze… Co za oblicze! Masywna szczęka, mocno wygięty podbródek, ciemne, pałające, rozstawione szeroko oczy w głębokich, ocienionych oczodołach oraz drapieżna, jadowita gęba. Chociaż jego krewniacy byli z reguły blondynami lub rudzielcami, on miał włosy czarne, grzywę wzburzoną i gęstą, szczeciniastą brodę, porastającą policzki i część gardła. Było to oblicze bestii, bestii w ludzkim przebraniu, okrutnej, nieprzejednanej, pozbawionej skrupułów, niespożytej. Z oczu jednak wyzierała czysto ludzka inteligencja.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Druga fala»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Druga fala» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Robert Silverberg: Getting Across
Getting Across
Robert Silverberg
Robert Silverberg: Now + n, Now – n
Now + n, Now – n
Robert Silverberg
Robert Silverberg: We Know Who We Are
We Know Who We Are
Robert Silverberg
Robert Silverberg: Going
Going
Robert Silverberg
Robert Silverberg: Why?
Why?
Robert Silverberg
Robert Silverberg: It Comes and Goes
It Comes and Goes
Robert Silverberg
Отзывы о книге «Druga fala»

Обсуждение, отзывы о книге «Druga fala» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.