Oczywiście wszedłem w czas szybki i zobaczyłem, jak właśnie cofa rękę od noża sterczącego z mojej piersi. Wyjąłem nóż, odszedłem, położyłem się na podłodze i czekałem w czasie szybkim, aż me serce zagoi się na tyle, bym mógł działać dalej. Była to czysta rana, ale nie powinienem się zbytnio nadwerężać — istniały granice tego, co moje serce mogło wytrzymać, nie buntując się i nie zmuszając mnie, bym spędził kilka godzin w łóżku. W końcu jednak znów byłem na chodzie. Wstałem i podszedłem do Dula, który tymczasem wycofał już swą rękę. Na jego twarzy zaczynało odmalowywać się zdziwienie spowodowane moim zniknięciem. Wziąłem nóż i aby przekonać Dula, że naprawdę potrzebuję jego współpracy, wepchnąłem mu ostrze noża (żelazo produkcji Muellerskiej!) głęboko w ramię. Potem znów wszedłem w czas zwykły, obserwując jak w ostatniej chwili ten młody człowiek, którego dźgnąłem, zmienia się w wysokiego milczącego sługę, Dula. Jego otępienie trwało jednak niedługo. Spojrzał zaskoczony, złapał się za ramię i w tej chwili iluzja zamigotała i znikła. Zmieniał się przed mymi oczami, aż w końcu ustalił się w swej własnej postaci, niskiego, młodego mężczyzny.
Skoczył w moją stronę, ściągając mnie na ziemię. Nóż miał już w ręce, skierowany ku memu gardłu. Zatrzymałem nóż i mocowałem się, aby mu go wyrwać. Dul był młody i silny — ja byłem młodszy i znacznie silniejszy. Nie miał też większego pojęcia o walce na noże. Prawdopodobnie nigdy nie musiał używać broni w sytuacji, kiedy wróg widział jego ruchy.
Przygwoździłem go do podłogi i zażądałem, by zanim go zabiję, powiedział mi, skąd pochodzi. Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Obejrzałem się, ale nie dostrzegłem nikogo, choć drzwi były wciąż otwarte i kołysały się. Jeśli siewcy złudzeń potrafią robić to wszystko, co już widziałem, mogli też prawdopodobnie spowodować u mnie złudzenie, że nikogo nie ma. Byłem pewien, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Przesłuchiwanie Dula w towarzystwie siewców złudzeń nie mogło się udać, a ponadto teraz byli już ostrzeżeni. Istniała przedtem jedna szansa, by dowiedzieć się, skąd są. Teraz tę szansę straciłem.
Wszedłem w czas szybki i podniosłem się znad rozciągniętego na ziemi przeciwnika. Nie jeden, ale trzej siewcy złudzeń z wyciągniętymi nożami kierowali się ku miejscu, gdzie się przed chwilą znajdowałem. Było to bezcelowe, ale wyjąłem im noże z rąk i zabrałem je ze sobą do sali tronowej, gdzie starsza pani udająca Percy’ego Bartona siedziała ze znudzoną miną na tronie. Umieściłem noże na jej podołku, z ostrzami skierowanymi ku niej i wyszedłem z pałacu. Przesłanie będzie jasne: mogłem ją zabić. Ale było to tylko przesłanie, tylko wskazanie możliwości, a ja nie wiedziałem, co robić dalej.
Wszystkich ich pozabijać? Bezcelowa strata czasu, skoro nie wiedziałem, skąd pochodzą. Zostaną tylko zastąpieni przez kolegów, a ich spisku wcale to nie powstrzyma, najwyżej trochę opóźni. W tej sytuacji miałem trochę czasu, by zaplanować następny ruch, przynajmniej w czasie szybkim — upłynie tydzień, zanim jeźdźcy z Gill dotrą do jakiejkolwiek innej stolicy, a mając tydzień do dyspozycji, w czasie szybkim można dokonać wiele.
Opuściłem pałac. Nie należało się spodziewać, że wszędzie będą się walały kartki z napisem: „Szalbierze w tym pałacu pochodzą z takiej to a takiej Rodziny”. Będę musiał posługiwać się tylko rozsądkiem, aby określić ich ojczyznę. A jeśli chodziło o wyciąganie wniosków przy pomocy ścisłego rozumowania, nauczyłem się szanować Lorda Bartona.
— Za szybko wróciłeś — rzekł po tym, jak odesłałem dziewczynę z pokoju. — Nadmiernie wykorzystujesz naszą przyjaźń.
— Potrzebuję twojej rady.
— A ja potrzebuję samotności. A raczej samotności samowtór. Czy zdajesz sobie sprawę, że byłem o krok od dokonania czegoś, czego nie udało mi się dokonać w ciągu ostatnich trzydziestu lat? Dwa razy pod rząd. Dwa razy w ciągu dziesięciu minut.
— Jeszcze będziesz miał okazję. Posłuchaj, Barton, byłem w pałacu. Widziałem twego syna. To jest kobieta, w twoim wieku, czy nawet starsza, i jest otoczona przez siewców złudzeń, wśród nich znajduje się twój dawny sługa. Ale nie udało się z nich nic wycisnąć. W gruncie rzeczy są trochę zaniepokojeni. Wiedzą, że ich znam. Mieli przedsmak tego, co mogę zrobić. W ciągu tygodnia zawiadomią pozostałych i nigdy nie będę już miał przewagi zaskoczenia. Rozumiesz sytuację?
— Spieprzyłeś sprawę.
— Skorzystałem z okazji i nie udało się. Tak więc teraz, skoro byłeś na tyle głupi, żeby tu przybyć, choć obiecałeś pozostać w Humping…
— Humping… — powiedział w rozmarzeniu.
— Możesz przy okazji zrobić coś użytecznego. Muszę wiedzieć, skąd oni pochodzą. Jeśli bowiem tam nie uderzymy, mocno i jako pierwsi, nigdy nie uda nam się ich powstrzymać.
Natychmiast zaczął się zastanawiać.
— Cóż, Laniku, jest dosyć jasne, że nie możemy wyciągać numerów z kapelusza w nadziei, że trafimy na właściwy. Jest osiemdziesiąt Rodzin — może to być każda z nich.
— Są sposoby ograniczenia tej liczby. Mam teorię, chyba dobrą, na temat tego, co robią poszczególne Rodziny. W Nkumai znalazłem rodzaj kroniki. Wyliczała ona zagadnienia, w których specjalizowali się założyciele poszczególnych Rodzin. Na przykład Nkumai została założona przez fizyka. Ich produktem eksportowym są teorie fizyczne i astronomiczne. Z Mueller eksportujemy produkt badań genetycznych — pierwszy Mueller był genetykiem. Rozumiesz?
— W ilu przypadkach to się sprawdza?
— Nie odwiedzałem wielu krajów i nie informowali mnie na ogół, co eksportują. Ale zgadza się to dla Ku Kuei i Schwartzów.
— Filozof i geolog.
Musiałem mieć zaskoczoną minę.
— Nie wiem, dlaczego ta informacja miałaby cię dziwić. Britton zostało założone przez historyka. Mało prawdopodobne, żeby ta dziedzina wytworzyła produkt eksportowy, ale fanatycznie gromadzimy różne zapiski. Dzieci uczą się na pamięć listy oryginalnych osiemdziesięciu zdrajców od Andersona do Wynna, łącznie z ich krótkimi biografiami, w których jest mowa o ich zawodach. Jesteśmy bardzo staranni. Mogę wyrecytować swą własną genealogię od samego Brittona aż do mnie. Nie zrobiłem tego dotychczas, ponieważ mnie o to nie prosiłeś.
— Nigdy o to nie poproszę. Jesteś człowiekiem z żelaza, Barton.
— Powstaje pytanie, jakie zajęcie mogło spowodować, że Rodzina stała się Rodziną siewców złudzeń? Najbardziej oczywistymi kandydatami byliby psychologowie, prawda? Kto był psychologiem? Oczywiście Drew, ale oni żyją w swoich budach na północy i mają sny o zabijaniu własnych ojców oraz spaniu z własnymi matkami.
— To może być złudzenie — zauważyłem.
— Nie dawniej niż w zeszłym roku zaatakowali swoich sąsiadów zza gór, Arvenów, i zostali upokarzająco pokonani. Czy to pasuje do obrazu naszego wroga?
Wzruszyłem ramionami. Jak można było twierdzić coś pewnego o siewcach złudzeń?
— Prócz tego, nie starali się specjalnie ukrywać, nad czym pracują od setek lat. Ludzie, których szukamy, gdzieś w czasie swej historii powinni byli stać się skryci. Nie sądzisz? Drugim psychologiem, już ostatnim, był Hanks. Nic o nich nie wiem, z wyjątkiem tego, że dwa lata temu zbuntowali się przeciw Sojuszowi Wschodniemu i mój kochający syn wszedł tam z armią i spalił wszystko do cna. Mówi się, że tylko jeden człowiek na trzech przeżył. Obecnie ludzie ci żyją z tego, że przechodzą granicę i korzystają z dobroczynności w Leishman i Parker. W Gill nie istnieje dobroczynność. Więc nie wygląda to na ojczyznę siewców złudzeń. Znowu miał rację.
Читать дальше