David Brin - Listonosz

Здесь есть возможность читать онлайн «David Brin - Listonosz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Listonosz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Listonosz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Był ocalałym z katastrofy wędrowcem, który wymieniał opowieści na prowiant i schronienie w okrutnym świecie po straszliwej wojnie. Pewnego mrocznego dnia dotknęło go zrządzenie losu. Pożyczył sobie kurtkę dawno zmarłego pocztowca, by schronić sie przed zimnem. Stary, wytarty strój nadal miał moc jako symbol nadziei. Przyodziany w tę kurtkę zaczął snuć swą najwspanialszą opowieść o odradzającej się ojczyźnie.
Powieść Davida Brina jest historią o kłamstwie, które stało się najpotężniejszą prawdą, jest dramatyczną sagą o człowieku, który przebudził ducha Ameryki, posiłkując się moca marzenia.
Opowieść otrzymala nagrody Campbella i Locusa w 1986.
Nominowana do nagrod Nebula w 1985 i Hugo w 1986.

Listonosz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Listonosz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie dostrzegł nic. W korytarzu na piętrze nie było nikogo.

Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z sieni, sięgnął po płócienny worek, po czym rzucił go z łoskotem na półpiętro.

Hałas nie ujawnił żadnej zasadzki.

Gordon zebrał swój ekwipunek i zszedł pochylony na niższe piętro. Przemknął szybko przez korytarz, jak strzelec biorący udział w walce.

Kufer leżał przy łóżku, otwarty i pusty. Obok niego na podłodze walały się papiery. Tak jak się tego spodziewał, były wśród nich takie kurioza, jak akcje, zbiór znaczków oraz tytuł własności tego domu.

Niektóre ze śmieci były jednak inne.

Na rozdartym, kartonowym opakowaniu, z którego niedawno ściągnięto celofan, widniał barwny obrazek przedstawiający dwóch uszczęśliwionych turystów w czółnie z ich nową, składaną strzelbą. Gordon spojrzał na broń wymalowaną na pudełku i stłumił zdławiony krzyk. Niewątpliwie był tam też zapas amunicji.

“Cholerni złodzieje” — pomyślał z goryczą.

Resztki innych opakowań doprowadziły go niemal do szału. EMPIRYNA Z KODEINĄ, ERYTROMYCYNA, MULTIWITAMINA, MORFINA… etykiety i kartoniki leżały porozrzucane wokół, lecz buteleczki zabrano.

Gdyby rozegrał to ostrożnie… schował wszystko gdzieś i wymieniał tylko w małych ilościach… mógłby się za te leki wkupić do niemal każdej wioski. Niewykluczone nawet, że przyjęto by go na próbę do jednej z bogatych osad ranczerskich z Wyoming!

Przypomniał sobie dobrego doktora, którego klinika w ruinach Butte stanowiła sanktuarium chronione przez wszystkie okoliczne wioski i klany. Pomyślał o tym, czego mógłby dokonać ów święty człowiek z tymi lekami.

Oczy zamroczyła mu wściekłość, gdy ujrzał puste, kartonowe opakowanie, na którego etykiecie widniał napis… PROSZEK DO ZĘBÓW…

“Mój proszek do zębów!”

Policzył do dziesięciu. To nie wystarczyło. Spróbował kontrolowanego oddechu. Osiągnął tylko tyle, że skupił się na swym gniewie. Stał bez ruchu z pochylonymi ramionami. Czuł, że brak mu sił, by odpowiedzieć na tę kolejną niesprawiedliwość świata.

“Wszystko w porządku — powiedział sobie. Żyję. I jeśli zdołam dotrzeć do mojego plecaka, zapewne pozostanę przy życiu. O zęby gnijące mi w czaszce będę się mógł martwić w przyszłym roku, o ile pociągnę tak długo”.

Zebrał swój ekwipunek i wznowił ostrożny odwrót z owego domu fałszywych nadziei.

Człowiek, który spędził wiele czasu samotnie w głuszy, ma pod jednym względem istotną przewagę nad bardzo dobrym nawet myśliwym — pod warunkiem, że ten drugi wraca jednak na większość nocy do domu, do przyjaciół i towarzyszy. Różnicę stanowi swego rodzaju pokrewieństwo ze zwierzętami i z samym pustkowiem. Gordona zaniepokoiło właśnie coś niemożliwego do zdefiniowania. Wyczuł, że coś jest nie w porządku, zanim jeszcze potrafił to określić. Owo wrażenie nie chciało go opuścić. Tą samą drogą, którą przyszedł, skierował się z powrotem ku wschodniemu krańcowi miasta, gdzie ukrył swój ekwipunek. Teraz jednak zatrzymał się i zastanowił. Czy przesadzał? Nie był Jeremiaszem Johnsonem i nie potrafił odczytywać leśnych dźwięków i zapachów tak jak nazw ulic w mieście. Mimo to rozglądał się wokół w poszukiwaniu czegoś, co tłumaczyłoby jego niepokój.

Las składał się głównie ze świerków kanadyjskich oraz klonów wielkolistnych, a na wszystkich niemal dawnych polanach pieniły się jak chwasty młode olchy. Bardzo różnił się od suchych borów, przez które Gordon przechodził po wschodniej stronie Gór Kaskadowych, gdzie obrabowano go pod rzadko rosnącymi sosnami ponderosa . Tutaj unosiła się woń życia silniejsza niż napotkana przez niego gdziekolwiek w czasach po trzyletniej zimie.

Nie słyszał odgłosów zwierząt, dopóki się poruszał. Gdy jednak zamarł bez ruchu, ptaki ponownie wypełniły ten fragment lasu świergotem oraz odgłosem krzątaniny. Szaropióre wrońce amerykańskie przelatywały w małych grupach z jednego miejsca na drugie, tocząc z mniejszymi sójkami partyzancką wojnę o najlepsze z maleńkich, bogatych w owady polanek. Drobniejsze ptaszki przeskakiwały z gałęzi na gałąź, ćwierkając i szukając pożywienia.

Ptaki tej wielkości nie kochały zbytnio człowieka, lecz również nie zadawały sobie szczególnego trudu, by go unikać, jeśli zachowywał się cicho.

“To dlaczego jestem niespokojny jak kot?”

Po jego lewej stronie, w pobliżu jednego z wszechobecnych jeżynowych gąszczy, w odległości około dwudziestu jardów trzasnęła krótko gałązka. Gordon odwrócił się błyskawicznie, lecz to również były ptaki.

Wróć. Ptak. Przedrzeźniacz.

Pofrunął w górę między konarami i wylądował na stosie gałązek. Gordon pomyślał, że z pewnością ma tam gniazdo. Ptak stanął na gałązkach niczym mały królewicz, wyniosły i dumny, po czym zaskrzeczał i ponownie pomknął w stronę chaszczy. Gdy znikał Gordonowi z oczu, rozległ się znowu cichy trzask. Po chwili przedrzeźniacz pojawił się raz jeszcze.

Gordon leniwie pogrzebał łukiem w gliniastej glebie, uchylając jednocześnie klapę kabury. Ze wszystkich sił starał się zachować niezmiennie nonszalancki wyraz twarzy. Pogwizdywał przez suche ze strachu wargi, idąc powoli naprzód. Nie zbliżał się do gąszczu ani nie oddalał od niego, lecz kierował się ku wysokiej jodle.

Coś kryjącego się za owymi zaroślami wywołało u przedrzeźniacza reakcję obrony gniazda. To coś bardzo starało się ignorować jego nękające ataki, zachowując milczenie.

Ostrzeżony, Gordon rozpoznał myśliwską zasadzkę. Posuwał się niespiesznie naprzód, okazując przesadną beztroskę. Gdy tylko jednak znalazł się za jodłą, wyciągnął rewolwer i pobiegł pochylony w las, starając się, by pień drzewa pozostawał pomiędzy nim a gąszczem krzaków jeżyn.

Jodła osłaniała go tylko przez chwilę. Zaskoczenie chroniło go odrobinę dłużej. Potem rozległy się trzy głośne strzały, każdy z broni innego kalibru. Ich huk uginał się na kratownicy drzew. Gordon pomknął sprintem ku zwalonej kłodzie leżącej na małym wzniesieniu. Gdy rzucił się za butwiejący pień, zagrzmiały trzy kolejne eksplozje. Upadł na ziemię po drugiej stronie. Rozległ się ostry, suchy dźwięk, któremu towarzyszył przeszywający ból w prawym ramieniu.

Na moment ogarnęła go ślepa panika, gdy rękę, w której trzymał rewolwer, przeszył kurcz. Jeśli ją sobie złamał…

Mankiet jego bluzy z rządowego przydziału nasiąkał krwią. Strach wzmagał ból. Wreszcie Gordon podciągnął rękaw i ujrzał długą, płytką szramę, z której zwisały drzazgi. To łuk się złamał. Nadział się na niego padając.

Odrzucił połamany łuk i poczołgał się na rękach i kolanach wąskim parowem wiodącym w prawo. Trzymał głowę nisko, by wykorzystać osłonę, jaką zapewniało koryto strumienia oraz podszycie. Za nim rozległy się wesołe pokrzykiwania ścigających, dobiegające zza maleńkiego pagórka.

Następne minuty były zamazaną plamą smagających go gałęzi i nagłych zygzaków. Gdy wpadł do wąskiego strumienia, odwrócił się nagle i pobiegł pod prąd.

Ścigani ludzie często uciekają z prądem — przypomniał sobie, pędząc pod górę. Miał nadzieję, że jego wrogowie wiedzą o tym drobiazgu. Przeskakiwał z kamienia na kamień, starając się nie strącać błota do wody. Wreszcie dał susa z powrotem do lasu.

Słyszał za sobą krzyki. Jego własne kroki wydawały się wystarczająco głośne, by obudzić śpiące niedźwiedzie. Dwukrotnie krył się za głazami bądź stertami liści, by odzyskać dech w piersiach, rozważyć sytuację i poćwiczyć milczenie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Listonosz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Listonosz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Listonosz»

Обсуждение, отзывы о книге «Listonosz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x