Kate Wilhelm - Gdzie dawniej śpiewał ptak

Здесь есть возможность читать онлайн «Kate Wilhelm - Gdzie dawniej śpiewał ptak» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1981, ISBN: 1981, Издательство: Czytelnik, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gdzie dawniej śpiewał ptak: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gdzie dawniej śpiewał ptak»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Nadciaga kryzys, jakiego ludzkość jeszcze nie doświadczyła. Zmiany klimatu, choroby roślin, brak surowców, klęska głodu. Skazy genetyczne i napromieniowanie grożą plagą bezpłodności. Czy ludzkość może przetrwać? Grupa naukowców pracujących nad klonowaniem tworzy w górach enklawę, która pozwoli przetrwać nielicznym, ale jak uchronić się przed bezpłodnością, jak zachować ludzi przy życiu. Nauka podpowiada rozwiązania, ale w warunkach doświadczalnych eksperyment wymyka się spod kontroli, a zakładane cele są wciąż modyfikowane. Czy człowiek ma przed sobą przyszłość? Wspaniała powieść Kate Wilhelm nie pozostawi cię obojętnym.
Nominowana do nagrody Nebula w 1976. Otrzymała nagrody Hugo, Locusa i Jupitera w 1977.

Gdzie dawniej śpiewał ptak — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gdzie dawniej śpiewał ptak», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Skądże! Pogadamy później — i Lewis oddalił się pośpiesznie.

— Przebywanie w lesie, zwłaszcza po zmroku, z niezbadanych przyczyn wywołuje wstrząs — oświadczył Barry swoim braciom. Siedzieli we wspólnej sypialni, z odległego kąta obserwował ich siedzący po turecku Marek: Barry nie zwracał na niego — uwagi. Przyzwyczaili się do obecności Marka tak dalece, że prawie go nie dostrzegali, chyba że wchodził im w paradę. Natychmiast jednak zauważali jego zniknięcia, które zdarzały się dość często.

Bracia czekali na dalsze słowa Barryego. O tym, co dotąd powiedział — o lęku przed niemym lasem — wszyscy wiedzieli od dawna.

— Program szkolenia dzieci pod kątem ról społecznych, które będą pełniły w przyszłości, powinien zostać wzbogacony o element dłuższego przebywania w lesie. Na początek mogłoby to być jedno popołudnie, później — biwak z noclegiem, i tak dalej, aż doszlibyśmy do kilku tygodni. Bruce potrząsnął głową.

— A jeżeli da to przeciwny skutek: uraz, który nie pozwoli im później w ogóle wkroczyć do lasu? Przekreślilibyśmy w ten sposób dziesięć lat ciężkiej pracy.

— Można urządzić eksperyment — odparł Barry. — Dwie grupy: męska i żeńska. Jeśli pierwsza próba wykaże reakcje ujemne, można będzie zwolnić tempo, a nawet odłożyć całą rzecz jeszcze na rok lub dwa. Prędzej czy później muszą się tam udać — chodzi o ułatwienie im tego zadania.

Liczbę bliźniaczych klonów w rodzinach, dawniej ustaloną na sześć, zwiększono od pewnego czasu do dziesięciu. — Mamy osiemdziesięcioro dzieci, które niedługo ukończą jedenasty rok życia — powiedział Bruce. — Za cztery lata wszystkie je czeka udział w wyprawie. Jeśli obraz statystyczny nie ulegnie zmianie, w ciągu czterech pierwszych miesięcy od ich wyruszenia stracimy dwie piąte całej osiemdziesiątki, bądź to wskutek wypadków, bądź też obciążeń psychicznych. Uważam, że warto podjąć próbę przyzwyczajenia ich do przebywania w lesie i życia w odosobnieniu jeszcze przed wyprawą.

— Potrzebny będzie nadzór — wtrącił Bob. — Któregoś z nas.

— My jesteśmy za starzy — skrzywił się Bruce. — A poza tym, wiemy, że nasza odporność na stresy jest niewielka: pamiętajcie o Benie.

— Właśnie — wpadł mu w słowo Bob. — Za starzy Jesteśmy, żeby coś wskórać, ale tu, na miejscu. Nasi młodsi bracia przejmują coraz więcej funkcji, które pełnimy, a ich mali braciszkowie już się szykują, by z kolei wskoczyć na ich miejsca. Nie jesteśmy niezastąpieni.

— Racja — przyznał niechętnie Barry. — To nasz pomysł, nasz eksperyment i to my mamy obowiązek kontrolować jego przebieg. Losujemy?

— Będziemy się zmieniać — rozstrzygnął Bruce. — Tak, żeby każdy spróbował.

— Mogę iść z wami? — zapytał nagle Marek, zmuszając ich wszystkich do spojrzenia w swoją stronę.

— Nie — zaprotestował zwięźle Barry. — Wiemy, że dla ciebie las nie jest straszny. Nie chcemy tu żadnych kłopotów, żadnych figli, sztuczek, bufonady.

— No to się zgubicie! — krzyknął Marek. Zeskoczył z łóżka i pobiegł ku drzwiom, gdzie przystanął, by wrzasnąć: — Znajdziecie się w samym środku lasu z całą chmarą zabeczanych dzieci i wszyscy powariujecie, a Dżin, patrząc na was, skona ze śmiechu!

W tydzień później Bob poprowadził pierwszą grupę chłopców w las nad doliną. Każdy z nich niósł niewielki pakiecik z prowiantem. Poubierani byli w długie spodnie, koszule i wysokie boty. Patrząc za nimi, Barry nie potrafił odegnać myśli, że to on sam powinien był przeprowadzić pierwszą próbę. Jego pomysł — jego ryzyko. Jakie znów ryzyko? Bob i chłopcy wyszli na przechadzkę po lesie. Zjedzą suchy prowiant, odwrócą się na pięcie i ruszą do domu. Pochwycił spojrzenie Marka. Przez moment wpatrywali się w siebie — mężczyzna i chłopiec — tak zadziwiająco podobni, a zarazem tak od siebie oddaleni, że o żadnym podobieństwie nie mogło być mowy.

Marek odwrócił oczy i znów spojrzał na chłopców, którzy w miarowym tempie pięli się pod górę, dochodząc już do gęstych zarośli. Wkrótce potem zniknęli za drzewami.

— Zgubią się — powiedział Marek. Bruce wzruszył ramionami.

— Przez godzinę się nie zgubią — odparł. — W południe zjedzą coś, odwrócą się na pięcie i ruszą do domu.

Na intensywnym błękicie nieba widniały białe obłoczki, a wysoko nad nimi ciągnęła się szeroka wstęga chmur pierzastych, bez widocznego początku i końca. Południe miało nadejść za niespełna dwie godziny.

Marek z uporem pokręcił głową, ale nic już nie powiedział. Wrócił na lekcje, potem poszedł na obiad. Po obiedzie miał przez dwie godziny pracować w ogrodzie — i tam to właśnie przysłał po niego Barry.

— Jeszcze ich nie ma — powitał Barry wchodzącego do gabinetu Marka. — Skąd wiedziałeś, że się zgubią?

— Nie rozumieją lasu — wyjaśnił lakonicznie Marek. — Nie widzą tego, co potrzeba.

— To znaczy czego?

Marek bezradnie wzruszył ramionami.

— Różnych rzeczy — odparł. Popatrzył kolejno na wszystkich braci i ponownie wzruszył ramionami.

— Potrafiłbyś ich odnaleźć? — zapytał szorstko Bruce. Głębokie bruzdy poryły mu czoło.

— Tak.

— No to chodźmy — rzekł Barry.

— We dwóch? — upewnił się Marek. — Tak.

Twarz Marka przybrała wyraz zwątpienia.

— Sam zrobiłbym to szybciej — zaoponował.

Barry poczuł wewnętrzne drżenie i gwałtownym ruchem odsunął się od biurka. Opanowywał się ze wszystkich sił. — Nie sam — powiedział. — Chcę, żebyś mi pokazał wszystko, co widzisz. Chcę wiedzieć, jak znajdujesz kierunek tam, gdzie nie ma drogi. Chodźmy już, robi się coraz później. — Popatrzył na kusą tunikę i bose stopy chłopca. — Idź się przebrać — dodał.

— To całkiem dobry strój na tamte okolice — odparł Marek. — Tam nie ma poszycia.

Zbliżali się do lasu, a Barry rozmyślał nad słowami chłopca. Przyglądał się Markowi, który to wybiegał naprzód, to znów maszerował u jego boku, z rozkoszą chłonąc leśne powietrze, i czuł się w milczącym mroku puszczy jak we własnym domu.

Posuwali się szybko, toteż już wkrótce weszli głęboko w las, tam gdzie korony sędziwych drzew tworzyły w górze nieprzenikalny dla słońca baldachim. Żadnych cieni, żadnego sposobu na określenie kierunku — myślał Barry, dysząc ciężko, gdyż próbował dorównać zwinnemu chłopcu. Marek ani razu się nie zawahał, nie przystanął — szedł szybko i bardzo pewnie. Barry nie miał pojęcia, jakie ślady każą Markowi wybierać za każdym razem tę drogę, a nie inną. Chciał go nawet o to zapytać, ale oszczędzał oddech na wspinaczkę. Pocił się straszliwie i nogi miał jak z ołowiu.

— Odpocznij chwilę — poprosił. Przysiadł na ziemi, oparty plecami o gigantyczny konar. Marek, który zdążył wysforować się do przodu, zawrócił posłusznie i ukucnął kilka kroków od niego.

— Powiedz mi, czego ty wypatrujesz — poprosił Barry po chwili. — Pokaż mi jakieś ślady ich przejścia.

Marek zdumiał się tym żądaniem.

— Wszystko wskazuje na to, że tędy szli — odparł. Pokazał na drzewo, o które opierał się Barry. — To jest drzewo gorzkiego orzecha. Widzisz? Orzechy. — Zmiótł pył, odsłaniając kilka owoców. Były na wpół przegniłe. — Chłopcy znaleźli je tutaj i wyrzucili. A tu — wskazał znowu — popatrz: młode drzewko. Ktoś przygiął je do ziemi, nie zdążyło się jeszcze wyprostować. No i ślady stóp, które wzburzyły pył i liście na ziemi. To wszystko są drogowskazy mówiące: tędy, tędy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gdzie dawniej śpiewał ptak»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gdzie dawniej śpiewał ptak» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gdzie dawniej śpiewał ptak»

Обсуждение, отзывы о книге «Gdzie dawniej śpiewał ptak» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x