Van Ryck okrążył stojący pod rampą ślizgacz i wszedł na górę swym zwykłym, dystyngowanym krokiem.
— Szuka pan kogoś?
— Czy wasz statek przyjmie czarter? — zapyta] przybysz po raz wtóry.
Krzaczaste brwi Van Rycka drgnęły.
— Każdy frachtowiec jest otwarty na dobrą propozycję — odpowiedział spokojnie. — Thorson — przesunął wzrok na Dana nie zważając na zniecierpliwienie przybysza — jedź do Zielonego Ptaka i poproś Kapitana, żeby wrócił.
Dan zbiegł z rampy i wsiadł do ślizgacza Van Rycka. Wrzucając bieg zerknął jeszcze za siebie i zobaczył, że obcy wraz z Szefem Ładowni wchodzi na pokład Królową.
Zielony Ptak to kawiarnia i restauracja zarazem. Kapitan Jellico siedział przy stole w pobliżu drzwi i rozmawiał z człowiekiem, który był ich przeciwnikiem w czasie licytacji Otchłani. Gdy Dan wchodził do mrocznego pomieszczenia, widział jak Pośrednik kręci przecząco głową i wstaje od stołu. Kapitan nie próbował go zatrzymać. Przesunął jedynie o parę centymetrów stojący przed nim kufel, koncentrując się na tej czynności tak bardzo, jakby to było najistotniejsze w jego życiu zadanie.
— Proszę pana — Dan położył rękę na stole, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie uwagę.
Kapitan spojrzał w górę. Jego oczy były ponure i zimne.
— Tak?
— Ktoś jest na pokładzie Królowej, sir. Pyta o czarter. Pan Van Ryck przysłał mnie po pana.
— Czarter! — kufel przewrócił się i spadł na podłogę. Kapitan rzucił jedną z miejscowych metalowych monet na stół i już był przy drzwiach. Dan biegł za nim.
Jellico chwycił ster ślizgacza i ruszył z oszałamiającą prędkością. Zanim minęli miasto, zwolnił i kiedy podjeżdżali do statku, nikt nie mógł się domyślić, że przebyli tę trasę w niewiarygodnym pośpiechu.
Zebranie załogi odbyło się w dwie godziny później. Przybysz zajmował miejsce obok Kapitana, który powiadomił wszystkich o rezultacie rozmów.
— To jest doktor Salzar Rich — przedstawił gościa Jellico. — Jest jednym z ekspertów Federacji w zakresie badań nad Przodkami. Wydaje się, że Otchłań nie jest tak spalona, jak myśleliśmy. Doktor powiadomił mnie, że Inspekcja znalazła całkiem dobrze zachowane ruiny na północnej półkuli. Naszym zadaniem będzie przewieźć tam całą ekspedycję.
— I jeszcze coś — uśmiechnął się dobrodusznie Van Ryck. — Ten fakt w żaden sposób nie koliduje z naszymi prawami pośrednictwa. My również będziemy mogli badać teren.
— Kiedy start? — zapytał Johan Stotz.
— Kiedy będzie pan gotów, panie doktorze? — zwrócił się do archeologa Jellico.
— Jak tylko zaokrętuje pan moich ludzi i załaduje sprzęt, Kapitanie. Mogę przywieźć swoje zapasy natychmiast.
Van Ryck wstał.
— Thorson — Dan podszedł do Szefa — przygotowujemy się do załadunku. Proszę przysłać swoje rzeczy, kiedy pan zechce, doktorze.
Podczas następnych paru godzin Dan dowiedział się więcej o rozmieszczeniu ładunku niż w czasie długich studiów w Syndykacie. Załoga Królowej, i tak nadmiernie stłoczona, musiała w dodatku zrobić miejsce dla Richa i jego trzech asystentów.
Towary zostały umieszczone w dużej ładowni. Większość prac wykonali ludzie Richa, jako że doktor uświadomił wszystkim, jak bardzo delikatne przewozi urządzenia. Nie miał zamiaru pozwolić, jak twierdził, żeby pracownicy kosmodromu lekkomyślnie je przerzucali.
Ostateczne rozmieszczenie ładunku wewnątrz statku było jednakże wyłącznie sprawą załogi i Van Ryck dał to archeologowi jasno do zrozumienia. Amatorzy byli im w tej pracy niepotrzebni. Tak więc Dan i Kosti pocili się, szarpali i przeklinali, a Van Ryck wcale nie przyglądał się temu bezczynnie. Wreszcie cały towar został rozlokowany zgodnie z zasadami rozłożenia ciężaru przy starcie. Mogli więc zapieczętować pokrywę luku na czas trwania lotu.
Gdy wchodzili na górę, zauważyli w mniejszej komorze ładowni Murę. Montował hamaki dla asystentów Richa. Warunki mieszkalne były surowe, ale archeolog został o tym uprzedzony, zanim odcisk jego kciuka znalazł się na umowie o czarter. Na Królowej nie było kajut dla pasażerów, ale żaden z przybyszów nie narzekał.
Podobnie jak ich przywódca, sprawili oni na Danie dziwne wrażenie. Wydawali się być nowym rodzajem ludzi. Byli zapewne bardzo wytrzymali, a tę cechę powinien posiadać każdy człowiek, którego wysyłano do odległych stref Wszechświata w poszukiwaniu śladów zaginionych ras. Jeden z członków grupy nie należał do rodzaju ludzkiego: skóra o zielonkawym odcieniu i brak włosów na głowie sugerowały, że był to Rigeliańczyk. Jego dziwaczne, łuskowate ciało odziane było jednak normalnie. Dan usiłował nie przyglądać mu się zbyt natarczywie, ale nie bardzo mu się to udawało. Od tyłu podszedł Mura i dotknął jego ramienia.
— W twojej kabinie jest doktor Rich. Zostałeś przeniesiony do kącika w magazynie. Chodź ze mną…
Nieco rozdrażniony lekceważeniem jego zdania w tak istotnej kwestii jaką jest miejsce noclegu, Dan posłusznie podążył za stewardem. Okazało się, że z nim będzie dzielił kwaterę. Pomieszczenie to było częścią kuchni, w której znajdowały się zapasy żywności, zamrażarki oraz ogród wodny, przedmiot dumy Mury i Tau.
— Doktor Rich — tłumaczył po drodze steward — chciał być blisko swoich ludzi. Bardzo nalegał…
Dan spojrzał z góry na swego towarzysza. Po co było to ostatnie zdanie?
Bardziej niż ktokolwiek inny z załogi, Mura stanowił dla Dana zagadkę. Steward był w jakimś ułamku Japończykiem, a wszyscy przecież doskonale znają przerażającą historię tych wysp leżących niegdyś na drugim brzegu morza, które było także morzem rodzinnego kraju Dana. Japonia przestała istnieć w ciągu dwóch dni i jednej nocy — zalały ją fale i lawa. Została wymazana z map świata.
— Tutaj — Mura, przez półotwartą pokrywę włazu, pokazał miejsce.
Steward nie zrobił nic, żeby ozdobić ściany swojej kajuty i ascetyczna prostota tego miejsca czyniła je wprost niegościnnym. Coś jednak przykuło uwagę Dana: na rozkładanym stole stała kula z plasto-kryształu. Najciekawsza jednak była jej zawartość.
W samym centrum trwał w bezruchu, jakby utrzymywany przez tajemnicze siły, motyl z szeroko rozpostartymi, kolorowymi skrzydłami. Mimo że był zamknięty na zawsze, sprawiał wrażenie pulsującego życiem.
Mura, zauważając zainteresowanie Dana, pochylił się do przodu i lekko stuknął w powierzchnię kuli. Skrzydła drgnęły, uwięziona piękność poruszyła się o tysięczną część milimetra.
Dan oddychał głęboko. Widział już kulę w magazynie, wiedział, że Mura kolekcjonował owady pochodzące z różnych stref i tworzył dzieła sztuki. Oprócz tych, były jeszcze dwie na pokładzie Królowej: jedna stanowiła miniaturowy, podwodny świat z liśćmi brunatnicy skręconymi tak, że tworzyły schronienie dla ławicy ozdobnych owado-ryb, do których podkradało się jakieś czworonożne stworzenie ze skrzydło-podobnymi płetwami i ohydnym, może śmiercionośnym, ostrzem ogona. To arcydzieło zajmowało honorowe miejsce w kajucie Van Rycka. W drugiej kuli stał szereg maleńkich wieżyczek, między którymi przemykały przezroczyste owady o perłowatym połysku. Był to szczególny skarb oficera łączności.
— To każdy mógłby zrobić — powiedział Mura wzruszając ramionami. — Równie dobry sposób na spędzenie czasu, jak każdy inny…
Читать дальше