— Domyślam się, że znasz moją historię — powiedział Blaine. — Próbowałem coś dla ciebie zrobić, ale było już za późno.
— Wiem. Mimo to dziękuję. I dzięki za przyłożenie temu draniowi. Temu, który nosi moje ciało.
— Widziałeś?
— Mam oczy szeroko otwarte. Swoją drogą, podoba mi się Marie. Miła dziewczyna.
— Dzięki. Ray, jak wyglądają Zaświaty?
— Nie wiem.
— Nie wiesz?
— Jeszcze nie przebywam w Zaświatach. Jestem w Przedsionku. Jest to miejsce, w którym następuje przygotowanie. Coś w rodzaju mostu pomiędzy Ziemią i Zaświatami. Trudno opisać. Rodzaj szarości, z Ziemią po jednej stronie i Zaświatami po drugiej.
— Dlaczego nie przeszedłeś na drugą stronę?
— Nie teraz. Stamtąd się nie wraca. Nie można kontaktować się z Ziemią.
Blaine chwilę się zastanowił.
— Kiedy zamierzasz przejść na drugą stronę, Ray?
— Na razie dokładnie nie wiem. Myślę, że pobędę w Przedsionku przez jakiś czas, aby dopilnować pewnych rzeczy.
— Aby ze mnie nie zdejmować oka? To chciałeś powiedzieć?
— No cóż…
— Dziękuję, Ray, ale nie rób tego. Idź do wieczności. Sam mogę zadbać o siebie.
— Pewnie — odparł Melhill. — Myślę jednak, że zostanę tu jeszcze trochę. Zrobiłbyś dla mnie to samo, nieprawdaż? Przestań się więc sprzeciwiać. A teraz słuchaj. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z grożących ci kłopotów? Blaine skinął głową.
— Mówisz o zombie?
— Nie wiem, Tom, kim on jest i czego chce od ciebie, ale na pewno ma złe zamiary. Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Ale nie o niego mi chodzi.
— Coś więcej?
— Obawiam się, że tak. Masz być straszony.
Tom roześmiał się mimo woli.
— Co ciebie tak śmieszy? — zapytał oburzony Melhill. Myślisz, że jest to przyjemność?
— Podejrzewam, że nie. Ale rzeczywiście mam być straszony?
— O Boże! Ależ z ciebie ignorant! Czy wiesz coś na temat demonów, upiorów? W jaki sposób powstają i jakie są ich pragnienia?
— Oświeć mnie.
— Kiedy umiera człowiek, są trzy możliwości. Po pierwsze, jego psychika może się po prostu rozprysnąć, zniszczyć i w ten sposób przychodzi całkowita śmierć. Po drugie, psychika człowieka może przetrwać szok wywołany śmiercią i znajdzie się on w Przedsionku jako duch. Domyślam się, że już te dwie możliwości są ci znane.
— Mów dalej.
— Jest trzecia możliwość — jego psychika ulegnie podczas śmierci rozbiciu, ale nie do końca. Dociera do Przedsionka, ale jest obłąkany. I w ten sposób, przyjacielu, rodzą się demony.
— A więc demon — jest to psychika, która oszalała podczas śmierci, doznała urazu?
— Zgadza się. Jest obłąkana i straszy.
— Ale czemu?
— Demony straszą — powiedział Melhill — ponieważ wypełnia je nienawiść, wściekłość, strach i ból. Nie chcą odejść w Zaświaty. Chcą jak najdłużej przebywać na Ziemi: tu skupia się ich uwaga, tu chcą działać. Pragną straszyć ludzi, ranić ich, doprowadzać do obłędu. Straszenie jest dla nich najłatwiejsze, wynika z ich szaleństwa. Zauważ, Tom, że od początku istnienia ludzkości…
Od początku istnienia ludzkości zawsze istniały duchy, ale nie było ich dużo. Jedynie kilku ludzi na milion przeżywało śmierć. Tylko niewielka część spośród nich stawała się upiorami.
Wpływ tych demonów na ludzi był jednak kolosalny: spowodował zafascynowanie śmiercią, rozważania nad jej przypadkowością — ktoś, przed chwilą pełen życia, nagle stawał się zimny i nieruchomy. Potem zjawiał się straszliwy demon. Zaczęto celebrować śmierć. Otaczała ją głęboka tajemnica, kierująca myśli ku niebu. Każde pojawienie się demona powodowało powstanie plotek i opowieści — w rezultacie wydawało się, że jest ich tysiące. Dopatrywano się też ich w każdej drżącej gałązce, ogniku na bagnie, poruszającej się zasłonie. Zrodziły się przesądy i wierzenia, czarownice i magicy, złe duszki, diabły, zmory, wilkołaki i wampiry.
Wczesne naukowe badania, próbujące wykryć prawdę, przede wszystkim dowiodły istnienia szeregu oszustów, halucynacji i zwykłych pomyłek. Ale natrafiono też na przypadki nie dające się tak łatwo wyjaśnić.
Przesądy zostały obalone. Statystycznie rzecz biorąc duchy nie istniały. Ale nadal istniało coś, co nie dało się zaklasyfikować. Ignorowano owo „coś” przez stulecia, dopóki nauka nie stworzyła w ostatnich czasach odpowiedniej teorii.
Wraz z naukowym odkryciem Zaświatów, demony zaczęły być czymś zrozumiałym. Nawet zaczęto klasyfikować szaleństwo według kryteriów stosowanych na Ziemi. Znaleziono melancholików, przesuwających się posępnie przez okolice, w których działały, szepczących hebefreników, opowiadających zabawne nonsensy, idiotów i imbecylów, którzy zdziecinnieli, schizofreników, wyobrażających sobie, że są zwierzętami, wampirami, wilkołakami i tak dalej.
Odkryto upiory rzucające kamieniami i podpalające domy, rozgadanych paranoików, którzy przyjmowali postać Lucyfera czy Belzebuba, Archaniołów, czy Duchów Bożego Narodzenia, proroków głoszących zgubę lub nawet postać samej Śmierci.
Straszyły rzeczywiście jak szaleńcy. Włóczyły się po starych budowlach, gadały nonsensy na seansach spirytystycznych. Zawracały ludziom głowę aż do momentu, w którym nie zabrano się do ich leczenia. Wówczas uciekły do Przedsionka, bojąc się, że ktoś może je wyleczyć.
* * *
— Teraz już wiesz, jak się sprawy mają — zakończył Melhill. — Odkąd zaczęła działać Korporacja „Zaświaty”, o wiele więcej osób przeżywa śmierć. Ale i więcej staje się szalona.
— W ten sposób rośnie liczba upiorów — uzupełnił Blaine.
— Zgadza się. Jeden z nich ma z tobą na pieńku — głos Melhilla stawał się coraz słabszy. — Tak więc bądź ostrożny. Muszę już iść.
— Co to za upiór? Czyj to duch? I dlaczego musisz już iść?
— Potrzeba wiele energii, aby przebywać na Ziemi wyszeptał Melhill. — Zużyłem prawie cały zapas. Czy nadal mnie słyszysz?
— Tak, mów dalej.
— Nie wiem, kiedy upiór da o sobie znać. I nie wiem, kto to jest. Pytałem, ale nie odpowiedzieli. Po prostu musisz być ostrożny.
— Będę — powiedział Blaine, trzymając ucho przyciśnięte do głośnika. — Ray, porozmawiamy jeszcze innego dnia?
— Myślę, że tak — głos Melhilla ledwo było słychać. Wiem, że szukasz pracy. Spróbuj u Eda Franchela, na ulicy 19 Zachodniej 322. Nie jest to przyjemna praca, ale dobrze płatna. I pilnuj się.
— Ray! — krzyknął Blaine. — Jaki to jest rodzaj upiora? Głośnik milczał.
Pod adresem podanym przez Melhilla znalazł niski, sypiący się budynek, otynkowany na brązowo. Wspiął się po schodach i nacisnął dzwonek, przy którym widniała karteczka: Przedsiębiorstwo Edwarda J. Franchela. Ogromny, łysy mężczyzna w podkoszulku otworzył drzwi.
— Pan Franchel? — zapytał Blaine.
— Tak — odpowiedział z uśmiechem. — Proszę do środka, sir.
Zaprowadził Blaine’a do mieszkania, wypełnionego zapachem gotującej się kapusty. Część pomieszczenia przerobiona została na biuro, w głębi można było dostrzec ciemny pokój stołowy.
— Proszę wybaczyć ten bałagan — powiedział gospodarz, wskazując Blaine’owi krzesło. — Zamierzam przenieść się do normalnego biura, jak tylko znajdę trochę czasu. Mam tyle zajęć… Ale czym mogę panu służyć?
— Szukam pracy.
— Do diabła! Myślałem, że jesteś klientem — odwrócił się w kierunku części mieszkalnej i krzyknął: — Alice, czy możesz wyłączyć wreszcie to cholerstwo?!
Читать дальше