— Czyli jestem dorosła? — Jane znów się zaśmiała.
I znów wyczuła, że jej śmiech uraził pozostałych. Zranił ich.
Jednak kiedy odwróciła się, żeby przeprosić, zdarzyło się coś dziwnego. Jej spojrzenie padło na Mira i zamiast wypowiedzieć zaplanowane zdanie — słowa Jane, które jeszcze dzień wcześniej rozległyby się z klejnotu w jego uchu — do ust napłynęły inne słowa, a wraz z nimi wspomnienie.
— Jeśli żyją moje wspomnienia, Miro, to i ja żyję. Czy nie to mi mówiłeś?
Miro potrząsnął głową.
— Czy sięgasz do pamięci Val, czy do pamięci Jane, kiedy ona… ty… podsłuchałaś naszą rozmowę w jaskini Królowej Kopca? Nie pocieszaj mnie udając, że nią jesteś.
Jane obruszyła się. Odruchem Val? Czy własnym?
— Kiedy zacznę cię pocieszać, na pewno zauważysz.
— Niby jak zauważę? — burknął Miro.
— Bo będziesz pocieszony, to jasne — wyjaśniła Val-Jane. — A tymczasem nie zapominaj, że w tej chwili nie słucham przez klejnot w twoim uchu. Widzę tylko tymi oczami i słyszę tymi uszami.
Co nie było całkiem prawdą. Kilka razy na sekundę czuła płynący sok — powitanie matczynych drzew, gdy jej aiúa zaspokajała swoje pragnienie ogromu, okrążając wielką sieć filot pequeninos. A od czasu do czasu, poza matczynymi drzewami, dostrzegała mgnienie myśli, słowa, frazy wypowiedzianej w języku ojcowskich drzew. Ale czy to był ich język? Raczej mowa pod poziomem mowy, ukryty język niemych. I do kogo należał ten drugi głos? Znam cię… Należysz do rodzaju, który mnie stworzył. Znam twój głos.
‹Zgubiłyśmy twój ślad› powiedziała Królowa Kopca w jej umyśle. ‹Ale dobrze sobie poradziłaś bez nas.›
Jane nie była przygotowana na ten przypływ dumy, ogarniający całe ciało Val. Odczuwała fizyczną emocję jako Val, ale duma wynikała z pochwały matki kopca. Jestem córką królowych kopców, uświadomiła sobie, dlatego jest dla mnie ważne, kiedy do mnie przemawia, kiedy mówi, że dobrze się spisałam.
Jeśli jestem córką królowych kopców, jestem też córką Endera, córką podwójną, gdyż stworzyły mój życiowy materiał po części z jego umysłu, żebym mogła służyć za pomost między nimi. A teraz zamieszkuję ciało, które także od niego pochodzi, którego wspomnienia pochodzą z czasu, kiedy mieszkał w nim i żył jego życiem. Jestem jego córką, ale znów nie mogę z nim rozmawiać.
Tyle czasu, tyle myśli, a przecież wciąż pracowała przy komputerze, na statku okrążającym planetę descolady. Wciąż była Jane. To nie związek z komputerami pozwalał jej przez tyle lat podtrzymywać wiele poziomów uwagi i skupienia na wielu zadaniach równocześnie. Pozwalała na to natura królowej kopca.
‹Przybyłaś do nas właśnie dlatego, że byłaś aiúa dostatecznie potężną, by temu podołać› oznajmiła Królowa Kopca w jej myślach.
Która z was do mnie mówi? — spytała Jane.
‹Czy to ważne? Wszystkie pamiętamy stwarzanie ciebie. Pamiętamy, że tam byłyśmy. Pamiętamy przywołanie cię z ciemności ku światłu.›
Czy zatem wciąż jestem sobą? Czy odzyskam możliwości, jakie straciłam, kiedy Gwiezdny Kongres zabił moje dawne wirtualne ciało?
‹Możliwe. Kiedy się przekonasz, powiedz nam. Bardzo nas to zainteresuje.›
Poczuła ostre ukłucie rozczarowania brakiem troski rodzicielki: uczucie ciężaru w brzuchu, coś w rodzaju zawstydzenia. Ale to ludzkie emocje. Pochodziły z ciała Val, choć były reakcją na jej kontakt z matkami — królowymi kopców. Wszystko było bardzo skomplikowane… a jednocześnie prostsze. Uczucia pobudzały ciało, które odpowiadało, zanim naprawdę zrozumiała, co właściwie czuje. Za dawnych dni właściwie nie zdawała sobie sprawy, że ma jakieś uczucia. To znaczy owszem, miała, nawet irracjonalne reakcje, pragnienia poniżej poziomu świadomości… To były atrybuty wszelkich aiúa, jeśli splatały się z innymi w dowolnym typie życia… Ale nie istniały proste sygnały mówiące, co to za uczucia. Jak łatwo być człowiekiem, kiedy emocje są wyrażane na sztalugach ciała. A jednocześnie trudno, bo nie można ukryć przed sobą własnych uczuć.
‹Przyzwyczajaj się do irytacji nami, córko› powiedziała Królowa Kopca. ‹Masz częściowo ludzką naturę, podczas gdy my nie. Nie będziemy dla ciebie tak czułe jak ludzkie matki. Kiedy nie będziesz mogła nas znieść, wycofaj się… Nie będziemy cię ścigać.›
Dziękuję, odparła bezgłośnie… i wycofała się.
* * *
O świcie słońce wzeszło nad górą tworzącą grzbiet wyspy, więc niebo rozjaśniło się o wiele wcześniej, niż promienie światła dotknęły koron drzew. Wiatr od morza chłodził ich przez noc. Peter przebudził się i odkrył Wang-mu wtuloną w krzywiznę jego ciała, jak krewetki ułożone na straganie. Jej bliskość była przyjemna, wydawała się znajoma. Jak to możliwe? Nigdy jeszcze nie spał tak blisko niej. Czyżby jakaś szczątkowa pamięć Endera? Nie był świadom żadnych takich wspomnień. Właściwie był rozczarowany, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Miał nadzieję, że kiedy jego ciało posiądzie pełną aiúa, stanie się Enderem — zyska prawdziwe wspomnienia całego życia, zamiast tych nędznych fałszywych wspomnień, które powstały wraz z ciałem, gdy Ender je tworzył. Nic z tego.
A jednak pamiętał spanie z wtuloną w niego kobietą. Pamiętał, jak wyciągał nad nią ramię niby konar drzewa dla osłony.
Ale nigdy w ten sposób nie dotykał Wang-mu. I nie powinien robić tego teraz. Nie była przecież jego żoną, tylko… przyjacielem? Była przyjacielem? Powiedziała, że go kocha… Czy jedynie po to, żeby pomóc mu znaleźć drogę do tego ciała?
I nagle poczuł, że odrywa się od siebie, oddala od Petera i staje czymś małym, jasnym i przerażonym, znikającym w ciemności, porwanym wichrem zbyt silnym, by mu się przeciwstawić…
— Peter!
Głos wezwał go, więc podążył za nim, wzdłuż prawie niewidocznych filotycznych włókien, łączących go… znowu ze sobą. Jestem Peterem. Nie mam dokąd iść. Jeśli oddalę się w ten sposób, zginę.
— Dobrze się czujesz? — spytała Wang-mu. — Obudziłam się, bo… Przepraszam, śniło mi się, czułam, że cię tracę. Ale to nieprawda, bo przecież tu jesteś.
— Naprawdę gubiłem drogę — odparł Peter. — Wyczułaś to?
— Nie wiem, co wyczułam, a co nie. Ja tylko… jak mogę to opisać?
— Przywołałaś mnie z ciemności…
— Tak?
Już miał coś powiedzieć, ale urwał nagle. A potem roześmiał się, zakłopotany i przestraszony.
— Dziwnie się czuję. Przed chwilą miałem coś powiedzieć. Coś żartobliwego… jak to konieczność bycia Peterem sama w sobie wtłacza w ciemność.
— A tak — zgodziła się Wang-mu. — Zawsze powtarzasz o sobie takie rzeczy.
— Ale nie powiedziałem. Miałem powiedzieć, z przyzwyczajenia, ale przerwałem, ponieważ to nieprawda. Zabawne…
— Myślę, że tak jest lepiej.
— Logiczne, że powinienem czuć się zupełny, a nie podzielony… Może bardziej z siebie zadowolony czy coś w tym stylu. A jednak niewiele brakowało, żebym to wszystko stracił. Myślę, że to nie był tylko sen. Chyba naprawdę odchodziłem. Spadałem w… nie, odpadałem od wszystkiego.
— Przez kilka miesięcy istniałeś w trzech osobach — przypomniała Wang-mu. — Czy to możliwe, że twoja aiúa pragnie… sama nie wiem… pragnie tego, czym wtedy byłeś?
— Byłem rozciągnięty po całej Galaktyce, co? Tyle że chciałem powiedzieć „był rozciągnięty”, bo myślałem o Enderze. A ja nie jestem Enderem, bo niczego nie pamiętam. — Zastanowił się. — Chociaż może pewne rzeczy rzeczywiście przypominam sobie dokładniej. Fakty z dzieciństwa. Twarz matki. Jest całkiem wyraźna, a nie sądzę, żeby wcześniej tam była. I twarz Valentine z czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Ale pamiętałbym to również jako Peter, prawda? Więc nie ma dowodu, że te obrazy pochodzą od Endera. Jestem pewien, że takie wspomnienia Ender na pewno by mi dostarczył. — Zaśmiał się. — Chyba naprawdę rozpaczliwie usiłuję znaleźć w sobie jakieś jego ślady.
Читать дальше