— Albo gniazdo Atrydów — powiedziała Jessika.
— Musimy szukać osłony — rzekł Paul. — Skierujemy się na południe i będziemy trzymać się skał. Jeśli nas złapią w otwartym terenie… — Odwrócił się poprawiając sakwę na ramieniu. — Mordują wszystko, co się rusza.
Zrobił jeden krok wzdłuż krawędzi i w tym momencie usłyszał cichy świst szybującego statku, ujrzał ciemne sylwetki ornitopterów ponad głową.
Ojciec powiedział mi kiedyś, że poszanowanie prawdy można by właściwie uznać za podstawę wszelkiej moralności. Coś nie może wyłonić się z niczego — powiedział. Jest to głęboka myśl, kiedy rozumiemy, jak niestała może być „prawda”.
z „Rozmowy z Maud’Dibem” pióra księżniczki Irulan
— Zawsze szczyciłem się, że widzę rzeczy takimi jakie są naprawdę — rzekł Thufir Hawat. — To jest przekleństwo bycia mentatem. Nie możesz powstrzymać się od analizowania danych. — Starcza, pomarszczona twarz wydawała się spokojna, kiedy mówił. Poplamione sapho wargi wyciągnęły się w prostą linię, od której promienie zmarszczek rozchodziły się ku górze.
Przed Hawatem przykucnął człowiek w burnusie, najwyraźniej nie wzruszony jego słowami. Obaj przycupnęli pod skalnym nawisem wychodzącym na rozległą, płytką nieckę. Brzask rozlewał się ponad zwichrowaną linią klifów po drugiej stronie niecki. Zimno było pod nawisem — suchy, przenikliwy ziąb, który pozostał po nocy. Tuż przed świtem powiał ciepły wiatr, ale teraz było zimno. Hawat słyszał za sobą dzwonienie zębami wśród garstki żołnierzy pozostałych mu w oddziale. Człowiek siedzący na piętach naprzeciwko Hawata był to Fremen, który przeprawił się przez nieckę w szarówce przedświtu, prześlizgując się po piasku i wtapiając w wydmy tak, że ledwo było widać, jak się porusza. Fremen dotknął palcem piasku, nakreślił na nim jakiś rysunek. Wyglądało to jak miska z wylatującą z niej strzałą.
— Tam jest mnóstwo hakonneńskich patroli — powiedział.
Podniósł palec wskazując w górę ponad urwisko, którym Hawat zszedł ze swoimi ludźmi. Hawat kiwnął głową. Mnóstwo patroli, owszem. Jednak ciągle nie wiedział, czego chce ten Fremen, i to go męczyło. Mentackie wyszkolenie powinno obdarzyć człowieka zdolnością dostrzegania motywów.
To była najgorsza noc w życiu Hawata. Przebywał w Tsimpo, osadzie garnizonowej, buforowej stanicy na przedpolach byłej metropolii Kartago, kiedy zaczęły napływać meldunki o atakach. Z początku pomyślał: to rajd. Harkonnenowie przeprowadzają rekonesans. Lecz meldunek gonił za meldunkiem — coraz szybciej i szybciej. W Kartago wylądowały dwa legiony. Pięć legionów — pięćdziesiąt brygad! — atakuje główną bazę księcia w Arrakis. Legion w Arsunt. Dwa pułki w Szczerbatej Skale. Po czym doniesienia zrobiły się bardziej szczegółowe — wśród napastników są imperialni sardaukarzy — przypuszczalnie dwa legiony. I stało się jasne, że najeźdźcy wiedzieli dokładnie, gdzie jaką siłę zbrojną wysłać. Dokładnie! Wspaniały wywiad. Wściekła furia narastała w duszy Hawata zagrażając wręcz sprawnemu funkcjonowaniu jego mentackich zdolności. Skala ataku poraziła jego umysł jak fizyczny cios.
Kryjąc się teraz pod załomem skalnym w pustyni, pokiwał do siebie głową, owinął się w porozdzieraną i pociętą bluzę, jakby chciał odeprzeć zimne cienie.
Skala ataku.
Zawsze liczył się z tym, że przeciwnik wynajmie od Gildii przygodną lichtugę na rozpoznawczy rajd. To było dość pospolite posunięcie w tego rodzaju wojnie między dwoma rodami. Lichtugi lądowały i startowały z Arrakis regularnie przewożąc przyprawę dla rodu Atrydów. Hawat zabezpieczył się odpowiednio przed sporadycznymi nalotami fałszywych lichtug przyprawowych. W decydującym ataku nie spodziewano się więcej niż dziesięciu brygad. Tymczasem na Arrakis wylądowało ponad dwa tysiące statków według ostatniego szacunku — nie tylko lichtugi, lecz fregaty, patrolowce, monitory, łamacze, transportowce, szalandy… Z górą sto brygad — dziesięć legionów! Cały dochód z pięćdziesięcioletniego wydobycia przyprawy na Arrakis może by pokrył koszt takiego przedsięwzięcia. Może. Nie doceniłem tego, ile baron był skłonny wydać na wojnę z nami — pomyślał Hawat. — Zawiodłem mego księcia.
Z kolei sprawa zdrajcy. Zostało mi jeszcze tyle życia, by dopilnować, żeby ją uduszono! — pomyślał. — Powinienem był zabić tę wiedźmę Bene Gesserit, kiedy miałem okazję. W jego umyśle nie było wątpliwości, kto ich zdradził — lady Jessika.
— Wasz człowiek Gurney Halleck z częścią swego oddziału jest bezpieczny u naszych przyjaciół przemytników — powiedział Fremen.
— To dobrze.
Więc Gurney wyrwie się z tej piekielnej planety. Nie wszyscyśmy przepadli. Hawat obejrzał się na bezładną grupę swoich ludzi. Rozpoczął tę właśnie ostatnią noc z trzema setkami doborowych żołnierzy. Pozostało z nich równo dwudziestu, z tego połowa rannych. Niektórzy spali teraz na stojąco, wsparci o skałę lub rozciągnięci pod nią na piasku.
Ich ostatni ornitopter, którego używali jako poduszkowca do przewozu rannych, odmówił posłuszeństwa tuż przed świtem. Pocięli go rusznicami laserowymi i ukryli kawałki, po czym przeprawili się w dół do tej kryjówki na krawędzi basenu. Hawat z grubsza tylko wiedział, gdzie się znajduje — jakieś dwieście kilometrów na południowy wschód od Arrakin. Główne trakty między Murem Zaporowym a komunami siczy leżały gdzieś na południe od nich.
Fremen naprzeciwko Hawata odrzucił na plecy kaptur z kołpakiem swego filtrfraka, odsłaniając rudawoblond włosy i brodę. Włosy były zaczesane prosto do tyłu od wysokiego, wąskiego czoła. Miał on nieodgadnione, całe błękitne oczy od diety przyprawnej. Brodę i wąsy z jednej strony ust splamiła krew, włosy w tym miejscu zbiły się pod naciskiem pętli chwytowodu z wtyków nosowych. Mężczyzna wyjął wtyki i na nowo je dopasował. Potarł bliznę przy nosie.
— Jeśli będziecie przekraczali nieckę w nocy — powiedział Fremen — to nie wolno wam używać tarcz. W murze jest wyrwa… — Obróciwszy się na piętach wskazał na południe — … tam i otwarty piasek aż po erg. Tarcze zwabią… — zawahał się — czerwia. One nieczęsto tu przychodzą, ale tarcza za każdym razem jakiegoś sprowadzi.
Powiedział: czerw — myślał Hawat. — Zamierzał powiedzieć coś innego. Co? Czego on od nas chce? Hawat westchnął. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przedtem był aż tak zmęczony. Było to zmęczenie mięśni, którego energia w pastylkach nie mogła uśmierzyć. Przeklęci sardaukarzy! Z samooskarżycielską goryczą przyjmował myśli o żołnierzach — fanatykach i zdradzie imperialnej, którą reprezentowali. Jego własna mentacka ocena danych mówiła mu, jak niewielką miał szansę przedstawienia kiedykolwiek dowodu tej zdrady przed Wysoką Radą Landsraadu, gdzie mogła być wymierzona sprawiedliwość.
— Chcesz iść do przemytników? — zapytał Fremen.
— Czy to możliwe?
— Droga jest długa.
„Fremeni nie lubią mówić nie” — powiedział mu kiedyś Idaho.
— Jeszcze mi nie powiedziałeś, czy twoi ludzie mogą pomóc moim rannym — rzekł Hawat.
— Oni są ranni.
Ta sama przeklęta odpowiedź za każdym razem!
— Wiemy, że oni są ranni! — warknął Hawat. — Nie o to…
— Czy macie wodę?
— Ciszej, przyjacielu — ostrzegł Fremen. — Co mówią twoi ranni? Czy wśród nich są tacy, którzy potrafią dostrzec potrzebę wody twego plemienia?
— Nie mówimy o wodzie — powiedział Hawat. — Mówimy…
Читать дальше