— Panie mój — odezwała się — gdybyś tylko…
— Odpowiedź niezmiennie brzmi: nie. Aż wstyd, jak ci prawie we wszystkim ustępuję, ale w tej sprawie nie ustąpię. Wracam właśnie z jadalni, gdzie są…
— Panie mój! Błagam.
— Wybór jest pomiędzy twoją niestrawnością a moją dumą rodową, moja droga — powiedział. — Będą wisiały w jadalni.
Westchnęła.
— Tak, mój panie.
— Możesz wrócić do zwyczaju jadania w swoich pokojach, kiedy to będzie możliwe. Oczekuję cię na przynależnym ci miejscu jedynie przy oficjalnych okazjach.
— Dziękuję, mój panie.
— I daj spokój z całą tą oziębłością i oficjalnym tonem! Bądź wdzięczna, że się z tobą nigdy nie ożeniłem. Wtedy siedzenie ze mną za stołem przy każdym posiłku byłoby twoim obowiązkiem.
Twarz jej pozostała nieruchoma, skłoniła głowę.
— Hawat umieścił już nasz własny wykrywacz trucizny nad stołem w jadalni — powiedział. — W twoim pokoju znajduje się przenośny.
— Przewidywałeś ten… konflikt — powiedziała.
— Moja droga, myślę też o twojej wygodzie. Nająłem służbę. Miejscowi, ale Hawat dobrał ich starannie — wszyscy są Fremenami. Wystarczą do czasu, kiedy będziemy mogli zwolnić naszych ludzi z innych obowiązków.
— Czy komukolwiek stąd można ufać?
— Każdemu, kto nienawidzi Harkonnenów. Może nawet zechcesz zatrzymać na stałe ochmistrzynię, nazywa się Szadout Mapes.
— Szadout — powtórzyła Jessika. — Fremeński tytuł?
— Powiedziano mi, że to znaczy „czerpiąca ze studni”; ma to raczej ważne tutaj podteksty. Może nie zrobić na tobie wrażenia typowej służącej, ale Hawat wyraża się o niej z uznaniem na podstawie raportów Duncana. Obaj są przekonani, że ona pragnie u nas służyć, dokładniej: pragnie służyć tobie.
— Mnie?
— Fremeni dowiedzieli się, że jesteś Bene Gesserit — powiedział. — Tutaj krążą legendy o Bene Gesserit.
Missionaria Protectiva — pomyślała Jessika. — Nie ominą żadnego miejsca.
— Czy to znaczy, że Duncanowi się powiodło? — spytała. — Czy Fremeni zostaną naszymi sojusznikami?
— To jeszcze nic pewnego — powiedział. — Duncan uważa, że chcą się nam trochę przypatrzeć. Obiecali jednakże wstrzymać się od nalotów na nasze pograniczne osady na czas obecnego rozejmu. Ma to większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać. Hawat mówi, że Fremeni byli jak cierń wbity głęboko w bok Harkonnenów, że rozmiary ich najazdów stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę. Imperator nie piałby z zachwytu na wieść o wojskowej niewydolności Harkonnenów.
— Ochmistrzyni Fremenka — zadumała się Jessika, wracając do tematu Szadout Mapes. — Całe oczy będzie miała błękitne.
— Nie daj się zwieść wyglądem tych ludzi — powiedział książę. — Tkwi w nich głęboko siła i zdrowa żywotność. Myślę, że mają wszystko, czego nam trzeba.
— To niebezpieczna gra — powiedziała.
— Nie roztrząsajmy tego na nowo — uciął.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— To pewne, że kości zostały rzucone.
Zaaplikowała sobie skrócony obrzęd uspokojenia — dwa głębokie oddechy, rytualny namysł. Po chwili spytała:
— Czy jakiś pokój mam zatrzymać specjalnie dla ciebie?
— Któregoś dnia musisz mnie nauczyć, jak to się robi — powiedział. — W jaki sposób odsuwasz na bok troski i zabierasz się do zajęć praktycznych. To musi być coś z Bene Gesserit.
— To coś kobiecego — powiedziała.
Uśmiechnął się.
— A więc przydzielamy pokoje: nie zapomnij o obszernym gabinecie dla mnie tuż przy sypialni. Tutaj będzie więcej papierkowej roboty niż na Kaladanie. Pokój na wartownię, oczywiście. To by było wszystko. Nie martw się o bezpieczeństwo rezydencji. Ludzie Hawata przeczesali ją skrupulatnie.
— Nie wątpię.
Rzucił okiem na zegarek.
— I mogłabyś dopilnować, aby wszystkie nasze chronometry przestawiono na miejscowy czas arrakański. Wyznaczyłem technika do tego zajęcia. Zjawi się lada chwila.
Odgarnął jej pasmo włosów z czoła.
— Muszę już wracać na lądowisko. Za moment spodziewamy się drugiego promu z resztą personelu.
— Nie mógłby ich przyjąć Hawat, panie mój? Wydaje się, że jesteś bardzo zmęczony.
— Zacny Thufir jest jeszcze bardziej zapracowany niż ja. Wiem, że ta planeta jest dotknięta plagą intryg harkonneńskich. Poza tym muszę wyperswadować niektórym wyszkolonym poszukiwaczom chęć odjazdu. Mają opcję, rozumiesz, przy zmianie lenna, zaś ten planetolog ustanowiony przez Imperatora i Landsraad na Sędziego Zmiany nie da się kupić. Zezwala im optować. Około ośmiuset wyszkolonych najemników czeka na odlot promem kosmicznym, a na orbicie czeka towarowiec Gildii.
— Panie mój… — urwała z wahaniem.
— Tak?
Nie da się odciągnąć od prób zapewnienia nam bezpieczeństwa na tej planecie — pomyślała. — A ja nie jestem w stanie użyć wobec niego swoich sztuczek.
— O której godzinie życzysz sobie, żeby podano obiad? — spytała.
Nie to chciała powiedzieć — pomyślał. — Ach, moja Jessiko, żebyśmy tak znaleźli się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle z dala od tego straszliwego miejsca — sami, tylko we dwoje, bez żadnych zmartwień.
— Zjem w oficerskiej mesie na lądowisku — odparł. — Nie spodziewaj się mnie dziś wcześniej niż dopiero bardzo późnym wieczorem. I… och, wkrótce przyślę samochód strażniczy po Paula. Chcę, by wziął udział w naszej radzie strategicznej.
Odchrząknął, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, po czym obrócił się znienacka na pięcie i pomaszerował do wyjścia, skąd dochodziły odgłosy zwalania kolejnych skrzyń. Raz jeszcze doleciały stamtąd jego słowa, wypowiedziane tonem władczym i lekceważącym, jakim zawsze zwracał się do służby, kiedy się spieszył:
— Lady Jessika jest w Wielkiej Sali. Idź do niej natychmiast.
Usłyszała trzaśniecie drzwi wyjściowych.
Jessika odwróciła się, stając naprzeciwko portretu ojca Leto. Namalował go sławny artysta Albe, gdy Stary Książę był w średnim wieku. Sportretowany został w kostiumie matadora z purpurową peleryną przerzuconą przez lewe ramię. Twarz miał młodą, niewiele starszą od obecnej twarzy Leto, z tymi samymi drapieżnymi rysami, z tym samym spojrzeniem szarych oczu. Zacisnęła pięści u boków spoglądając z furią na obraz.
— Zgiń, przepadnij! Zgiń, przepadnij! Zgiń, przepadnij! — wyszeptała.
— Jakie są twoje rozkazy, szlachetnie urodzona?
Głos był kobiecy, cienki i metaliczny. Jessika odwróciła się i zmierzyła wzrokiem żylastą, siwowłosą kobietę w bezkształtnej, workowatej sukni koloru poddańczego brązu. Zauważyła, że kobieta jest pomarszczona i wyschnięta, jak wszyscy w tłumie witających ich tego ranka w drodze z lądowiska. Jessika pomyślała, że wszyscy tubylcy, jakich tu zobaczyła, sprawiają wrażenie zagłodzonych i wysuszonych jak śliwki. A mimo to Leto uważał, że są silni i żywotni. No i te oczy, jakżeby nie — ów nalot najgłębszego, najciemniejszego błękitu bez śladu białka — sekretne i tajemnicze. Jessika zmusiła się do odwrócenia wzroku. Kobieta sztywno skłoniła głowę.
— Nazywają mnie Szadout Mapes, szlachetnie urodzona. Czekam na twoje rozkazy.
— Możesz się do mnie zwracać „moja pani” — powiedziała Jessika. — Nie jestem szlachetnie urodzona. Jestem konkubiną przypisaną księciu Leto.
Znów ten dziwny skłon głowy, po którym kobieta przeszyła Jessikę chytrym, badawczym spojrzeniem.
— A więc ma żonę?
— Nie ma i nigdy nie miał. Ja jestem jedyną… towarzyszką księcia, matką jego prawowitego dziedzica.
Читать дальше