Paul odwrócił się, zobaczył matkę z opuszczonymi powiekami, stojącą wraz z Chani w drużynie fedajkińskiej straży przybocznej. Podszedł do nich, zatrzymał się i popatrzył z góry na Chani.
— Rozumiem przyczynę — wyszeptała Chani. — Skoro tak być musi… Usul.
Słysząc ukryte łzy w jej głosie Paul pogłaskał ją po policzku.
— Moja Sihaja nie musi się obawiać, przenigdy — szepnął. Opuścił rękę i zwrócił się do matki. — Ty będziesz pertraktować w moim imieniu, matko, z Chani u boku. Ona posiada mądrość i bystre oczy. I jak ktoś słusznie powiedział, nikt nie targuje się zajadlej od Fremena. Ona będzie patrzeć oczami swojej miłości do mnie i z myślą o swoich synach, którzy przyjdą na świat, o ich przyszłych potrzebach. Słuchaj jej.
Jessika wyczuła w synu surowe wyrachowanie i opanowała drżenie.
— Jakie dajesz instrukcje? — spytała.
— Cały imperatorski portfel akcji kompanii KHOAM jako wiano — rzekł.
— Cały? — prawie zaniemówiła z wrażenia.
— On ma zostać goły. Będę chciał godności hrabiego i kierownictwa KHOAM dla Gurneya Hallecka oraz nadania mu w lenno Kaladanu. Będą tytuły i towarzysząca im władza dla każdego z pozostałych przy życiu ludzi Atrydów, nie wyłączając najprostszego żołnierza.
— Co z Fremenami? — zapytała Jessika.
— Fremeni są moi — odparł Paul. — To, co otrzymają, powinno pochodzić od Muad’Diba. Zacznie się wszystko od Stilgara jako gubernatora Arrakis, ale na to jest czas.
— A dla mnie?
— Czy jest coś, czego pragniesz?
— Może Kaladan — odparła patrząc na Gurneya. — Sama nie wiem. Stałam się za bardzo Fremenką… i Matką Wielebną. Potrzeba mi czasu i spokoju do namysłu.
— Tego ci nie zabraknie — rzekł Paul — i niczego innego, co Gurney lub ja możemy ci dać.
Jessika skinęła głową, czując nagle, że jest stara i zmęczona. Spojrzała na Chani.
— A dla królewskiej konkubiny?
— Żadnego tytułu dla mnie — wyszeptała Chani. — Nic, błagam cię.
Paul spojrzał z góry w jej oczy, znienacka przypominając ją sobie, jak stała kiedyś z maleńkim Leto w ramionach, ich dzieckiem, które zginęło w tej zawierusze.
— Przysięgam ci w tej chwili — wyszeptał — że nie będziesz potrzebowała żadnego tytułu. Ta kobieta, którą tam widzisz, będzie moją żoną, ty zaś tylko konkubiną, ponieważ to jest sprawa polityki i musimy ten moment przekuć w pokój, przyciągnąć wysokie rody Landsraadu. Musimy przestrzegać form. Ta księżniczka jednak nie dostanie ode mnie nic prócz nazwiska. Ani dziecka ode mnie, ani pieszczoty, ani czułości spojrzenia, ani momentu pożądania.
— Teraz tak mówisz — odparła Chani. Popatrzyła ponad ludźmi na wysoka księżniczkę.
— Czy tak słabo znasz mego syna? — szepnęła Jessika. — Przyjrzyj się tej stojącej opodal księżniczce, jakże wyniosłej i pewnej siebie. Mówią o niej, że ma ambicje literackie. Miejmy nadzieję,że znajdzie w nich pocieszenie, bo niewiele jej poza nimi zostanie. — Jessice wyrwał się gorzki śmiech. — Pomyśl nad tym, Chani: ta księżniczka będzie miała nazwisko, a jednak będzie pędzić żywot marniejszy od konkubiny — nigdy nie zaznawszy chwili czułości ze strony mężczyzny, któremu ślubowała. Podczas gdy nas, Chani, nas, które nosimy miano konkubin — nas historia nazwie żonami.
DODATEK I: Ekologia Diuny
Poza punktem krytycznym swoboda w przestrzeni zamkniętej maleje wraz ze wzrostem masy. Dotyczy to w takim samym stopniu ludzi w zamkniętej przestrzeni ekosystemu planety, co i cząsteczek gazu w zalakowanej flaszce. Problem człowieka polega nie na tym, ile ludzi może wyżyć w danym systemie, lecz jakiego rodzaju bytowanie jest możliwe dla tych, którzy żyją.
Pardot Kynes, pierwszy planetolog Arrakis
Arrakis wywiera zazwyczaj to samo wrażenie na wszystkich przybyszach: przytłaczającego w swym bezkresie pustkowia. Obcy uważa z reguły,że nie ma tu mowy o żadnym życiu, że nic nie urośnie pod gołym niebem, że jest to prawdziwa ziemia jałowa, która nigdy nie była i nie będzie płodna.
Dla Pardota Kynesa planeta była jedynie manifestacją energii, machiną napędzaną przez słońce. Należało ją tylko przekształcić i dopasować do potrzeb człowieka. Jego myśl pobiegła od razu ku wędrownej ludzkiej społeczności, ku Fremenom. Cóż za wyzwanie! Cóż za wspaniały mógłby z nich być instrument! Fremeni: ekologiczna i geologiczna siła o niemalże nieograniczonym potencjale.
Bezpośrednim i prostym pod wieloma względami człowiekiem był ten Pardot Kynes. Trzeba ominąć harkonneńskie restrykcje? Doskonale. Zatem żenimy się z Fremenką. Kiedy da nam syna Fremena, zaczniemy od niego, od Lieta — Kynesa i innych dzieci, zaczniemy uczyć je ekologicznego abecadła i stworzymy nowy język symboli, które uzbroją umysł do manipulowania całym środowiskiem naturalnym, klimatem, porami roku, by na koniec przedrzeć się przez wszelkie koncepcje walki w olśniewającą świadomość ładu.
— Na zdrowej dla człowieka planecie istnieje widziane oczyma duszy piękno ruchu i równowagi — powiedział Kynes. — W tym pięknie widać działanie dynamicznej stabilizacji nieodzownej dla wszelkiegożycia. Jej cel jest prosty: utrzymywanie i tworzenie skoordynowanych prawidłowości o coraz to większym zróżnicowaniu. Życie zwiększa zdolność do podtrzymywania życia w zamkniętym systemie. Życie — wszelkieżycie — służy życiu. Im większe zróżnicowanie, tym więcej życie daje życiu niezbędnych składników pokarmowych. Ożywia cały krajobraz przepełniony zależnościami w zależnościach.
Tyle Pardot Kynes prowadzący lekcję przed klasą w siczy. Jednakże zanim do wykładów doszło, musiał on przekonać Fremenów. Aby zrozumieć, jak tego dokonał, trzeba uzmysłowić sobie najpierw niezmierną prostolinijność i naturalność, z jaką podchodził do każdego problemu. Nie był naiwny, on tylko nie zbaczał ze swej drogi.
Pewnego upalnego popołudnia w trakcie objazdu arrakańskich pustkowi w jednoosobowym pojeździe naziemnym napatoczył się na żałośnie pospolitą scenkę. Sześciu harkonneńskich zbirów, uzbrojonych po zęby i w tarczach, osaczyło w otwartym terenie poza Murem Zaporowym trzech fremeńskich młodzików w pobliżu osady zwanej Wichrowory. Ta zacięta walka wydawała się Kynesowi bardziej na niby niż prawdziwa, dopóki nie zwrócił uwagi na fakt, że Harkonnenowie usiłowali tych Fremenów zabić. W tym czasie jeden z młodzików padł z przeciętą tętnicą, legło również dwóch zbirów, ale nadal czterech uzbrojonych mężczyzn stawało przeciwko dwóm wyrostkom.
Kynes nie był odważny, odznaczał się tylko ową prostolinijnością i przezornością. Harkonnenowie zabijali Fremenów. Niszczyli narzędzie, którym on zamierzał przekształcić planetę. Włączył swoją tarczę i z marszu zabił dwóch Harkonnenów, zanim do nich dotarło, że ktoś się pojawił. Uchylił się przed ciosem miecza jednego z napastników, podciął mu gardło czystym entrisseur i zostawiając jedynego pozostałego zbira dwu fremeńskim młodzieńcom całą uwagę poświęcił ratowaniu leżącego chłopaka. I rzeczywiście go uratował… podczas gdy szóstego Harkonnena wyprawiano na tamtenświat. I masz, babo, przyprawowy placek. Fremeni nie wiedzieli, co począć z Kynesem. Wiedzieli, rzecz jasna, kim był. Nie było przybysza na Arrakis, którego pełne dossier nie dotarłoby do fremeńskich fortec. Znali go był urzędnikiem Imperium. Ale zabijał Harkonnenów. Dorośli wzruszyliby pewnie ramionami i, z odrobiną żalu, wyprawili jego cień w ślad za cieniami sześciu leżących na ziemi ludzi. Ale to były niedoświadczone, fremeńskie wyrostki, dla nich liczyło się tylko to, że temu imperialnemu urzędnikowi zawdzięczali życie.
Читать дальше