— Tego się obawiałem.
Holden opisał mi, jak eksperymenty Michaela Faradaya wykazały, że można wzbudzić pole magnetyczne, wprowadzając silny prąd elektryczny. Wygląda na to, że w antylodzie przepływa bez końca potężny prąd elektryczny, generując w ten sposób potrzebne pole magnetyczne.
— Ale w tej substancji nie ma żadnego miniaturowego dynama; prawdopodobnie prąd elektryczny po prostu krąży w nieskończoność wewnątrz niej, jak woda w zamkniętym kanale. Bez początku, końca i pierwszej przyczyny. Można by to porównać do robaka Ouroborusa z perskich opowieści, który utrzymuje się przy życiu, połykając w nieskończoność własny ogon.
— Na Jowisza, to dopiero! Ale posłuchaj, Holden; rzeka nie może tak po prostu płynąć i płynąć. Prędzej czy później musi się zatrzymać, bo przecież nie da się stworzyć zamkniętego kanału, w którym woda płynęłaby wiecznie przed siebie… a może się da? — Nagle ogarnęły mnie wątpliwości.
Skłonił twierdząco głowę.
— Faktycznie. Nie da się. Ale jeśliby taki zamknięty kanał wyłożyć jakimś cudownym szkłem, likwidującym zjawisko tarcia, woda płynęłaby nim w nieskończoność.
Próbowałem sobie to wszystko wyobrazić.
— A jak taki kanał pomaga wytłumaczyć fenomen elektryczności?
— Faraday prześledził niewidzialne ścieżki w próbkach anty-lodu. W tych ścieżkach nie ma oporu elektrycznego. Rozumiesz, tak jak w szklanych kanałach, które ci opisałem. Faraday nazwał ten fenomen „nadprzewodnictwem”. To właśnie owo nadprzewodnictwo załamuje się, gdy rośnie temperatura antylodu. Widzisz, prąd elektryczny przestaje płynąć, tak więc pole elektryczne zanika.
— Mam wrażenie, że ta materia mogłaby przynieść jakieś handlowe korzyści — zastanowiłem się na głos. — Chociaż tak na gorąco trudno mi coś wymyślić…
— Jak najbardziej! — Holden rozsiadł się wygodniej. Fajkowy dym spowijał mu głowę. — Wyobraź sobie, że zamienilibyśmy nasze kable pod Atlantykiem na połączenia nadprzewodzące. Najsłabszy prąd, najmniejszy sygnał pokonałby ocean, nie tracąc ułamka mocy! A gdyby wykonać energetyczne linie przesyłowe z materiału nadprzewodzącego, można by rozsyłać prąd po całych kontynentach, nie licząc się z odległościami! — Klasnął dłonią w stół. Resztki sreber zatańczyły i kilka głów odwróciło się z ciekawością w naszą stronę. — Powiadam ci, Vicars, przy takim kroku w przyszłość antylodowe cuda wydałyby się niczym. Człowieku, cały świat stałby się inny!
Roześmiałem się, poruszony jego entuzjazmem.
— A czy uczeni są pewni, że uda im się zbudować takie kable i przewody?
Westchnął, jakby uszło z niego powietrze.
— Jestem przekonany, iż Traveller zbudował prototypowe urządzenia, które wykorzystują nadprzewodzące ścieżki w blokach antylodu. Ale to nie doprowadziło do wyizolowania komponentu antylodu odpowiedzialnego za nadprzewodnictwo.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, dostrzegając w tym dziwnym człowieku o pulchnym obliczu duszę marzyciela. Jego rojenia o przemienionej Europie wydawały się spoczywać na wyciągnięcie ręki, ale pozostawały poza zasięgiem realności.
Zerknął z ukosa na mnie i moją pustą koniakówkę.
— Czy jesteś w nastroju do słuchania o innych zaletach antylodu? Na przykład o temperaturze, którą wzbudza, co prowadzi do niesłychanego wzrostu sprawności cyklu Carnota, proporcjonalnego do różnicy temperatur pracy między…
Machnąłem dłonią uzbrojoną w kielich.
— Na Jowisza, przyjacielu, jestem pod wrażeniem twojej erudycji, ale jeszcze bardziej twojej bystrości. Masz rację! Nie jestem w nastroju do dalszego zgłębiania takich naukowych implikacji. Ale spójrz! — Wielce teatralnym gestem wskazałem obraz za oknem.
Zrobiło się bardzo późno i za odbiciami przygaszonych koszulek gazożarowych widniała bogata luminescencja rozgwieżdżonego nieba; lato słało swój blask, nie gasnący nawet nocą. Światła jakiegoś wielkiego statku przesuwały się pod metalową konstrukcją mostu niczym tratwa zbita ze spadających gwiazd.
Wykręcaliśmy szyje, jako że pociąg unosił nas coraz dalej od statku; wraz ze zmieniającą się perspektywą uwydatniały się zarysy kadłuba i nadbudówek. Ramy tego żywego obrazu tworzyły latarnie pozycyjne pylonów.
— Dobry Boże, to ci widok! — szepnął Holden.
Musiałem odwrócić głowę, żeby objąć wzrokiem statek.
— Ależ on ma z pół mili długości! Taki lewiatan musi być napędzany antylodem.
Holden rozparł się w fotelu i poprosił o kolejny napitek.
— W rzeczy samej. To może być tylko „Wielka Wschodząca”, istny potwór stworzony ludzkimi rękami.
— Sławne przedsięwzięcie Brunela?
— Nie, nie, chodzi mi o jednostkę zaprojektowaną przez Jo-siaha Travellera jakieś pięć lat temu i ochrzczoną na cześć tamtego wielkiego inżyniera. — Holden uśmiechnął się nad swoim znów pełnym kieliszkiem. — To ironia losu, że Travellera nękały podobne kłopoty finansowe jak Brunela, szukającego funduszy na zbudowanie swojej „Wschodzącej”. No, ale jednostka Brunela to był ni pies ni wydra; liniowiec pasażerski tak paskudny i brudny, że jedyną jego zaletą były nowatorskie rozwiązania konstrukcyjne. Traveller przynajmniej od początku zdecydował, że jego statek będzie przede wszystkim frachtowcem. Nową „Wschodzącą” napędza turbina antylodowa; statek jest tak wielki, że praktycznie nie musi się liczyć z siłami przyrody. Nie musi też zawijać do portów w celu uzupełniania paliwa, bo chociaż dźwiga niebezpiecznie wielki ładunek antylodu, to kriosyntetycy zabezpieczyli go tak starannie, że nie grozi nam żaden wybuch!
Uniosłem koniakówkę i wzniosłem toast nieco dobitniejszym głosem niż miałem zamiar:
— W takim razie za Travellera i wszystkie jego dzieła!
Holden uniósł swoje naczynie i jego krągła postać ze sterczącymi ramionkami przeobraziła się w moich oczach w żywy balon — zasługa rozbawienia podsycanego dobrym trunkiem.
— Josiah Traveller — powiedział wolno i z namysłem. — Złożona osobowość. Dorównująca inżynieryjnemu geniuszowi Brunela, a jednocześnie prawie bezradna w obliczu złożoności świata. Być może zupełnie bezradna. Brunel przynajmniej obracał się między wielkimi globu, pracował z równymi sobie. Z tego, co wiem, Traveller trudzi się na uboczu, w swoim laboratorium w Farnham. Nie ślęczy nad stołem kreślarskim, nie rysuje projektów. Konstruuje prototypy, z których ludzie pomniejszych talentów muszą stworzyć działające maszynerie.
— Jednak mimo tego, to on jest ojcem zmaterializowanych wizji.
— Zaiste.
Zafascynowany pochyliłem się nad stolikiem.
— A czy to prawda, Holden, że Traveller wzniósł się w powietrze? Tamte fotografie na wystawie w Manchesterze…
Machnął ręką z pewnym lekceważeniem.
— Kto wie? W przypadku Travellera trudno odróżnić bajki od prawdy. Być może ten pierwiastek fantazjowania, który w nim tkwi, jest w równej mierze źródłem twórczej mocy co wadą charakteru. No, a to całe jego przedsięwzięcie z „Księciem Albertem”… Czy Europa naprawdę potrzebuje liniowca lądowego? Obawiam się, że tego rodzaju pytania są gotowi zadać przeciętni… i przyziemni… inwestorzy, chętni raczej włożyć pieniądze w nowe przędzalnie bawełny i fabryki. Lękam się, że nie są oni podatni na tchnienie fantazji.
Pociągnąłem łyk koniaku.
— Nie są, a podejrzewam, że wszystkie podobne im kufry mamony, niechętne uszczuplić swój stan posiadania, będą w siódmym niebie, kiedy budowa „Alberta” rozbije się o finansowe rafy.
Читать дальше