Qax milczał.
— Jestem człowiekiem praktycznym. Jestem urodzonym dyplomatą. Mediatorem. Dzięki mojej pracy staram się przekształcić posępną rzeczywistość qaxańskiej władzy w układ będący do zaakceptowania dla jak największej liczby ludzi.
— Twoi pobratymcy powiedzieliby, że współpracując z nami, przyczyniasz się do utrwalenia naszej dominacji.
Parz rozłożył swe starcze, pokryte plamami ręce, przelotnie dziwiąc się otwartości swej rozmowy z qaxem.
— Gubernatorze, długimi godzinami zmagałem się z podobnymi dylematami. Jednak w ostatecznym rozrachunku zawsze pojawia się jakiś nowy problem. Coś naglącego i praktycznego, gdzie mogłem wykazać swą przydatność. Spojrzał ku kuli wolno wrzącej cieczy. — Wyrażam się w miarę zrozumiale?
— Jasoft, sądzę, że mamy ze sobą wiele wspólnego, ty i ja. Dlatego właśnie wybrałem ciebie do pomocy w tym przedsięwzięciu. Obawiam się, że pochopne działania buntowników, tych Przyjaciół Wignera, stanowią niezwykle poważne niebezpieczeństwo — nie tylko dla qaxów, lecz być może również i dla ludzkości.
Parz pokiwał głową.
— Mnie także przyszło to na myśl. Bawienie się historią to niezupełnie nauka ścisła… a kto z nas chciałby zaufać osądom zdesperowanych uciekinierów?
— A więc pomożesz mi?
— Gubernatorze, dlaczego chcesz podróżować w przyszłość? Jak mogłoby to pomóc ci w rozwiązaniu problemu mającego korzenie w przeszłości?
— Nie widzisz, jakie możliwości otwiera przed nami ta technologia? Budując portal w przyszłość, uzyskam sposobność przeprowadzenia konsultacji z mieszkańcami epoki, w której nasz problem został już rozważony i rozwiązany. Nie muszę podejmować decyzji w tej tak ważkiej kwestii, nie mając pewności co do jej rezultatów. Mogę porozumieć się zqaxami z przyszłości i zdać się na ich zalecenia…
Parz zastanowił się przelotnie, czy ten nieprawdopodobny plan nie pociągnie za sobą jakiegoś paradoksu czasowego.
— Rozumiem twoje intencje, gubernatorze. Ale… czy jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Czy nie byłoby lepiej podjąć decyzję samodzielnie, tu i teraz?
Sztuczny głos gubernatora był płynny, nie zdradzał śladu zaniepokojenia, lecz Parzowi wydało się, że wyczuwa w nim odrobinę desperacji.
— Nie stać mnie na podobne ryzyko, Parz. Kto wie, jest całkowicie prawdopodobne, że będę mógł skonsultować się z samym sobą… wiedzącym, co należy uczynić. Pomożesz mi?
Sytuacja całkowicie go przerasta, uświadomił sobie Parz. Nie wie, jak ma sobie poradzić z tym problemem. Cały ten wyrafinowany projekt budowy złącza, który pochłonie niezmierzone ilości energii i zasobów, to jedna wielka zasłona dymna, mająca ukryć niekompetencję gubernatora. Poczuł ukłucie nieoczekiwanej dumy, szowinistycznej radości z tego niewielkiego, ludzkiego sukcesu.
Lecz zaraz strach przyćmił uczucie triumfu. Do tej pory grał z gubernatorem w otwarte karty… Czy potrafił zdać się na rozsądek Przyjaciół Wignera, którzy dzięki przypadkowi uzyskali tak niewyobrażalną potęgę?
I wreszcie, ostateczne zwycięstwo polityki odkładania kroków zaradczych na później niewątpliwie zwiększyłoby prawdopodobieństwo tego, że gdy nadejdzie wreszcie gnająca z przeszłości lala nierealności, zastanie ich bezradnymi i nieprzygotowanymi.
Kończąc swoje rozmyślania, Parz uznał, żei tak nie ma innego wyboru.
— Pomogę ci, gubernatorze — powiedział. — Powiedz mi, od czego mam zacząć.
Podczas gdy jej posłanie do Michaela Poole'a pełzło przez Układ Słoneczny z żałośnie małą szybkością światła. Miriam Berg siedziała na przyciętej, angielskiej trawie, oczekując na wigneriańską dziewczynę, Shirę.
Berg zbudowała maszynę czasu i wyniosła ją do gwiazd. Jednak te kilka dni powrotu przez tunel czasoprzestrzenny do jej własnego czasu stanowiło najdramatyczniejsze chwile w całym jej życiu.
Przed nią, w płytkim, rdzawobrązowym kraterze spalonej ziemi spoczywała szalupa ratunkowa z „Cauchy”. Szalupa miała rozpruty brzuch niczym wybebeszone zwierzę, smugi pary wysnuwały się z jej wciąż jeszcze rozżarzonego wnętrza. Eleganckie, równoległe szpary na kadłubie precyzją wykonania dorównywały nacięciom chirurgicznego ostrza. Miriam zdawała sobie sprawę, że Przyjaciele ze szczególną przyjemnością, na swój dziwaczny. wstrzemięźliwy sposób, użyli tnących niczym skalpel promieni, by obrócić układ napędowy w żużel.
Śmierć jej łodzi, zadana rękoma Przyjaciół, była oczywiście ceną wartą zapłacenia w zamian za wysłanie pojedynczej, krótkiej wiadomości Poole'owi. On na pewno coś wymyśli, na pewno się zjawi… Opracowując swój desperacki plan, ani na chwilę nie wątpiła w to, że mimo upływu lat Poole wciąż jeszcze żyje. A jednak spoglądając na wrak szalupy, czuła ukłucie żalu i wyrzuty sumienia. W końcu zniszczeniu uległo ostatnie ogniwo łączące ją z „Cauchy”, z pięćdziesięcioma ludźmi i przyjaciółmi, z którymi spędziła całe stulecie, przemierzając lata świetlne i tysiąclecia — a którzy teraz uwięzieni byli po drugiej stronie tunelu, w przyszłości, którą z takim zapałem starali się osiągnąć, mrocznej, zdehumanizowanej przyszłości qaxańskiej okupacji.
Jakie to paradoksalne, pomyślała, powrócić do własnej przeszłości i odczuwać taką nostalgię za przyszłością.
Położyła się na wznak w trawie i skierowała wzrok na łososiowe chmury, plamiące monstrualną tarczę Jowisza. Odrobinę zadzierając głowę, wciąż jeszcze mogła wypatrzyć portal Złącza — ten wylot tunelu czasoprzestrzennego, który pozostał na orbicie Jowisza, gdy „Cauchy” wyruszył w podróż do gwiazd, i przez który ten absurdalny ziemiostatek Przyjaciół Wignera pognał na złamanie karku w swej ucieczce przez czas. Portal, powoli oddalający się od ziemiostatku, stanowił miniaturę nakreśloną modrym błękitem na tarczy Jowisza. Emanował spokojem — elegancki, ozdobny. Boki tetraedronu, styki samego tunelu, stanowiły mgliste, intrygujące smugi złocisto-niebieskiego światła, odrobinę przypominające okna.
Trudno było wyobrazić sobie potworności czyhające zaledwie o kilka godzin czasu subiektywnego stąd, po drugiej stronie tego zaburzenia czasoprzestrzennego.
Zadrżała odruchowo, oplatając się ramionami w obronnym geście. Kiedy wylądowała na powierzchni ziemiostatku, Przyjaciele wyszukali dla niej lichy, jednoczęściowy skafander. Była przekonana, że należycie wypełniał swe zadania w lokalnym sztucznym klimacie, lecz, niech to szlag, po prostu nie czuła się w nim ciepło. Podejrzewała jednak, że podobne dreszcze odczuwałaby i w najcieplejszej odzieży. To nie chłód był problemem, lecz pragnienie powrotu do bezpiecznego, metalowego łona, jakim stał się dla niej „Cauchy”. Podczas trwającego stulecie lotu, za każdym razem gdy wyobrażała sobie kres swej podróży, spodziewała się raczej przyjemnego dreszczu wywołanego opuszczeniem po raz pierwszy statku i nabraniem w płuca świeżego, błękitnego powietrza Ziemi… choćby i Ziemi z odległej przyszłości. Cóż, nawet nie zbliżyła się do Ziemi. I, na Boga, każdy spanikowałby w podobnej sytuacji. Znaleźć się na kawałku ziemi szerokim na ćwierć mili — nawet nie okrytym przezroczystym pancerzem ani polem siłowym, jeśli mogła to stwierdzić — kawałku wyrwanym z Ziemi i ci śnięty m pod prąd czasu na orbitę wokół Jowisza…
Uznała, że w takiej chwili zdrowa dawka strachu stanowiła jak najbardziej racjonalną reakcję.
W trawie cicho zaszeleściły kroki.
— Miriam Berg.
Berg uniosła się na łokciach.
Читать дальше