— Wiem. Ja też się cieszę, że cię słyszę. — Musiała nabrać głęboko powietrza i rozluźnić uścisk na obręczy hełmu. Głos Gaby był znowu opanowany, ale Cirocco znajdowała się na granicy histerii. To uczucie zupełnie się jej nie podobało.
— Ale co się ze mną działo! — mówiła Gaby. — Byłam martwa, kapitanie, a potem w niebie, a przecież nawet nie jestem wierząca, ale…
— Gaby, uspokój się. Weź się w garść.
Zapadła cisza, przerywana pociąganiem nosem.
— Myślę, że już wszystko w porządku. Przepraszam.
— Nie ma sprawy. Jeżeli przeszłaś przez to samo co ja, to doskonale cię rozumiem. Ale gdzie właściwie jesteś? Chwila przerwy, a potem chichot.
— Tu nie ma tabliczek z nazwami ulic — powiedziała Gaby. — Jest tu wąwóz, niezbyt głęboki. Na dole usłany jest kamieniami, pomiędzy którymi płynie strumień. Po jego obu stronach rosną śmieszne drzewa.
— Dość mocno przypomina mi to okolicę, w której ja się znajduję. Ale który wąwóz? — zastanawiała się. — Jaką szłaś drogą? Liczyłaś kroki?
— Tak. W dół. Gdybym mogła wydostać się z tego lasu, mogłabym objąć wzrokiem pół Temidy.
— Też tak myślałam.
— Potrzebujemy po prostu kilku punktów orientacyjnych w terenie, żeby stwierdzić, czy jesteśmy w tej samej okolicy.
— Myślałam, że musimy być, skoro się słyszymy.
Gaby nic nie powiedziała i Cirocco zrozumiała swoją pomyłkę.
— Racja — powiedziała. — Pole widzenia.
— Sprawdźmy. Te aparaty mają zupełnie niezły zasięg. Tutaj horyzont zakrzywia się w górę.
— Lepiej bym to zrozumiała, gdybym to zobaczyła. Miejsce, w którym teraz jestem, przypomina czarodziejski las w Disneylandzie późnym popołudniem.
— Disney zrobiłby to lepiej — powiedziała Gaby. — Byłoby więcej szczegółów, a z drzew skakałyby różne potwory.
— Wypluj to słowo. Czy widziałaś tam coś takiego?
— Trochę owadów, tak w każdym razie to wyglądało.
— A ja widziałam gromadkę małych rybek. Wyglądały jak ryby. Aha, przy okazji, nie wchodź do wody. Mogą być niebezpieczne.
— Widziałam je. Już po wyjściu z wody. Nic takiego mi nie zrobiły.
— Czy mijałaś coś charakterystycznego? Jakąś niezwykłą nierówność terenu?
— Kilka wodospadów. Dwa przewrócone drzewa.
Cirocco rozejrzała się i opisała sadzawkę i wodospad.
Gaby powiedziała, że przechodziła obok kilku takich miejsc. To mógł być ten sam strumień, nie było jednak sposobu, by to sprawdzić.
— W porządku — powiedziała Cirocco. — Zrobimy tak. Kiedy znajdziesz kamień zwrócony w górę strumienia, zrób na nim znak.
— Ale jak?
— Innym kamieniem. — Wyszukała kamień wielkości pięści i walnęła nim w głaz, na którym siedziała. Udało jej się wydrapać duże „C”. Nie można było wziąć go za znak powstały w sposób naturalny.
— Robię to teraz.
— Rób znaki mniej więcej co sto metrów. Jeżeli jesteśmy nad tą samą rzeką, jedna z nas będzie szła po śladach drugiej i ta z przodu będzie mogła poczekać, aż druga ją dogoni.
— To brzmi sensownie. Aha, Rocky, na jak długo wystarczą te baterie?
Cirocco skrzywiła się i potarła czoło.
— Może na miesiąc. To zależy od tego, jak długo byłyśmy… no wiesz, jak długo byłyśmy w środku. Ja nie mam o tym najmniejszego pojęcia. A ty?
— Nie. Czy masz jakieś włosy?
— Ani jednego. — Potarła ręką głowę i zauważyła, że nie była w dotyku taka zupełnie gładka. — Ale odrastają.
Cirocco ruszyła w dół strumienia trzymając słuchawkę i mikrofon w pogotowiu, tak by w każdej chwili mogły się porozumieć.
— Kiedy pomyślę o jedzeniu, jestem okrutnie głodna — powiedziała Gaby. — A właśnie teraz o tym myślę. Czy widziałaś może te małe krzaczki jagód?
Cirocco rozejrzała się, ale nie zauważyła niczego takiego.
— Jagody są żółte i mniej więcej wielkości czubka kciuka. Mam jedną w ręku. Jest miękka i półprzezroczysta.
— Chcesz ją zjeść?
Chwila ciszy.
— Właśnie miałam zamiar cię spytać.
— Prędzej czy później będziemy musiały czegoś spróbować. Może jedna nie zabije cię od razu?
— Najwyżej mnie zemdli — zaśmiała się Gaby. — Ta pękła mi pod zębem. W środku jest gęsta galaretka, przypominająca miód o miętowym smaku. Rozpływa się w ustach… już jej nie ma. Skórka nie jest taka słodka, ale i tak ją zjem. To może być jedyna jako tako pożywna część tego owocu.
Oby tak było — pomyślała Cirocco. Nie było żadnego powodu, żeby akurat one mogły wyżywić się czymkolwiek, co tu rośnie. Było jej bardzo przyjemnie, że Gaby tak dokładnie opisała swoje wrażenia przy jedzeniu jagody, ale wiedziała dobrze, po co to robiła. Zespoły saperskie stosowały tę samą technikę. Jeden pozostawał w bezpiecznej odległości, a drugi opisywał wszystkie czynności przy użyciu radia. Kiedy bomba wybuchała, ten, który przeżył, wiedział już trochę więcej i następnym razem mógł uchronić się przed wybuchem.
Kiedy uznały, że upłynęło już dostatecznie dużo czasu, a symptomy chorobowe nie występowały, Gaby zabrała się na serio do jedzenia jagód. Po jakimś czasie Cirocco znalazła trochę. Były prawie tak samo smaczne jak tamten pierwszy łyk wody.
— Gaby, prawie padam z nóg. Zastanawiam się, jak długo już nie śpimy?
W słuchawce zapadła dłuższa cisza, więc wywołała tamtą jeszcze raz.
— Tak? O, cześć. Jak się tu dostałam? — Sądząc z głosu, była lekko pijana.
Cirocco zmarszczyła się.
— Co to znaczy tu? Gaby, co się dzieje?
— Usiadłam na chwilę, żeby dać ulgę nogom. Musiałam zasnąć.
— Postaraj się obudzić na tyle, żebyś mogła znaleźć przynajmniej odpowiednie miejsce do tego. — Cirocco sama już się za tym rozglądała. To rzeczywiście mógł być problem. Nic nie wyglądało odpowiednio, a wiedziała, że najgorszy z możliwych pomysłów, to położyć się samemu w obcym kraju. Gorsze od tego było jedynie samotne czuwanie.
Podeszła do pobliskich drzew i pomyślała z rozmarzeniem, jak miękka jest trawa, po której stąpała gołymi stopami. O tyle lepsza niż kamienie. Jak przyjemnie byłoby usiąść na chwilkę.
Obudziła się na trawie, usiadła szybko i rozejrzała się dookoła. Nie dostrzegła żadnego ruchu.
W odległości metra wokół miejsca, w którym spała, trawa zbrązowiała i wyschła niczym siano.
Wstała i spojrzała na wielki kamień. Podeszła do niego od dołu, kiedy szukała miejsca na drzemkę. Teraz obejrzała go z drugiej strony i zauważyła wielką literę „G”.
Gaby upierała się, żeby wracać. Cirocco nie oponowała, pomysł wydał się jej rozsądny, chociaż sama nigdy by się nie zdobyła na jego zgłoszenie.
Ruszyła w dół strumienia, mijając gęsto rozmieszczone znaki Gaby. W jednym miejscu musiała zejść z piaszczystego brzegu i wejść trochę wyżej na trawę, by ominąć wielki stos otoczaków. Kiedy doszła do trawy, dostrzegła ciąg owalnych, brązowych plam przypominających odciski stóp. Uklękła i dotknęła ich ostrożnie. Były suche i łamliwe, tak jak trawa, na której spała.
— Znalazłam twój trop — powiedziała do Gaby. — Twoje stopy nie mogły dotykać trawy dłużej niż przez sekundę, a jednak coś, co zawiera twoje ciało, zabiło źdźbła w tych miejscach.
— Zauważyłam to samo, kiedy się obudziłam — odpowiedziała Gaby. — Co o tym myślisz?
— Myślę, że wydzielamy substancję, która dla tej trawy jest trująca. Jeżeli rzeczywiście tak jest, możemy nie pachnieć zbyt apetycznie dla jakichś dużych zwierząt, które mogłyby się nami interesować w sensie kulinarnym.
Читать дальше