— To proste. Zabiłbym go.
— W porządku — rzekł Dallman z niechęcią. — Dam mu uzbrojoną wartę.
Dallman spał na siedząco przy biurku. Od czasu do czasu budził się, by wysłuchać meldunku, ale nic ciekawego nie meldowano. Wszystkie większe wsie tubylców były oświetlone licznymi, małymi ogniskami, ale nikt nie zauważył, by tubylcy poruszali się gdzie indziej. W końcu Dallman postanowił nie przyjmować więcej meldunków i przespać się trochę.
Obudził go zgrzyt interkomu i przypomniał mu, że poprzedniego dnia postanowił zastąpić chorążego kimś innym.
— Panie admirale, zameldował się kapitan Protz z panną Warr i panem Hortem.
Dallman ruszył się sennie, ziewnął i opuścił nogi na podłogę.
— Proszę ich tu przysłać.
Wstał, żeby przywitać się z nimi, a Protz pomógł mu ustawić krzesła i cała trójka usiadła.
— Miło, że państwo przyszli — rzekł Dallman. — Bardzo chciałbym wiedzieć, co się dzieje.
Hort i panna Warr popatrzyli na siebie z zakłopotaniem, a potem obojętnie spojrzeli na Dallmana.
— Państwo niewiele nam pomogą — rzekł Protz. — Nic nie wiedzą o tych ogniskach. Nawet nie wiedzieli, że wczoraj przyleciał ten statek.
— Czy tubylcy wspominali o przylocie jakiegoś statku? — spytał ich Dallman. Pokręcili przecząco głowami.
— Czy wczoraj nie zauważyli państwo czegoś niezwykłego w zachowaniu tubylców?
— Byli tylko głodniejsi niż przedwczoraj, ale to nic niezwykłego — rzekł Hort. — A co z tym statkiem?
— Wiem tylko tyle, że przyleciał — odparł Dallman. — Wylądował w lesie, jakieś dwadzieścia kilometrów od brzegu morza.
Machinalnie wstał i podszedł do okna.
— Jak to się stało, że państwo nic nie wiedzą o tych ogniskach? — spytał. — Przecież zwykle pozostajecie we wsi jeszcze po zapadnięciu zmroku.
— Zwykle — przyznał Hort — ale wczoraj… wydawało mi się to całkiem naturalne, lecz kiedy teraz o tym myślę… w każdym razie odprowadzono nas stamtąd po południu.
— Czy poproszono was o opuszczenie wsi?
— Nic podobnego. Fornri powiedział, że idzie do sąsiedniej wsi i zaproponował, że odprowadzi nas do ośrodka. Jeśli w ten sposób chciał się nas pozbyć, muszę przyznać, zrobił to bardzo zgrabnie. A co to były za ogniska?
Dallman ponownie odwrócił się w stronę okna. Przez chwilę patrzył na horyzont, a potem pochylił się w przód wytężając wzrok.
— Spójrzcie! — wykrzyknął. Cała trójka podbiegła do okna.
— Co się stało? — spytał Protz.
— Proszę spojrzeć na horyzont na wysokości przylądka.
— Tam nic nie ma — oświadczył Protz.
— Słusznie.
Po tylu godzinach niepewności Dallman był w fatalnym nastroju.
— Od czasu, gdy tu przybyłem — rzekł — codziennie na wysokości przylądka widziałem flotę myśliwską — do dziś.
— Miałem właśnie to panu powiedzieć — rzekł z żalem Protz. — Pilot helikoptera zwiadowczego zameldował przed chwilą, że dziś nie wypłynęła żadna łódź.
— Aha, rozumiem. Wczoraj przylatuje jakiś dziwny statek. Dzisiaj wszyscy tubylcy na Langri biorą sobie wolny dzień. Co oni robią?
— Pilot powiedział mi tylko, że zbierają się po większych wsiach — odparł Protz.
— W tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno. Szczerze sobie porozmawiamy z Fornrim.
— Ilu ludzi chce pan wziąć?
— Pójdziemy sami, chyba że panna Warr i pan Hort zechcą nam towarzyszyć. Nie będziemy naciskać tubylców. Po prostu poprosimy, żeby zrobili nam przysługę i udzielili informacji.
Zatoczyli szeroki łuk, by zbliżyć się od morza i dyskretnie wylądować na plaży pod wsią. Pilot został przy helikopterze. Dallman powoli wspinał się zboczem w stronę wsi, a jego śladem podążali Protz, Hort i panna Warr. Kiedy doszli do miejsca, w którym pierwsza łukowata ulica poprzeczna przecinała główną aleję, Dallman zatrzymał się i rozejrzał dokoła z niedowierzaniem.
Tubylcy byli ubrani w odświętne stroje i wszędzie panowała uroczysta atmosfera. Powitali swych gości z uśmiechami na twarzach i rozstępowali się z szacunkiem, kiedy ci szli powoli główną aleją. Choć ich wygląd zdradzał wycieńczenie, wydawali się nie tyle radośni, ile wręcz szczęśliwi.
Na centralnym placu paliły się ogniska do gotowania potraw. Kiedy tam dotarli, Dallman ponownie zatrzymał się i z uznaniem wciągnął w nozdrza powietrze.
— Głodują — rzekł — ale z całą pewnością w wielkim stylu. To pachnie wspaniale.
— Bo też i jest doskonałe — z goryczą powiedział Hort. — O ile jest. Tubylcom jedynie to pozostało: zapach.
— Wystarczy, żeby mi przypomnieć o nie zjedzonym śniadaniu — z humorem rzekł Dallman.
Szli dalej, a po drugiej stronie placu Dallman zatrzymał się nagle.
— Do diabła! — wyrwało mu się.
Stali, patrząc w zdumieniu na centralną aleję. N a szczycie wzgórza, na którym leżała wioska, przed jednym z większych domów stali w kolejce spokojnie czekający tubylcy.
Wówczas dojrzał ich Fornri. Spiesznie skierował się w ich stronę. Dallmanowi trudno było wywnioskować, czy ich obecność zaalarmowała Fornriego, czy też rozgniewała. Jego twarz była bez wyrazu.
— Po co tu przyszliście? — spytał.
— Popatrzeć sobie — odparł Dallman.
— Dawniej nie wtrącaliście się do życia mego ludu. Czyżby się coś zmieniło?
— Ależ skądże — rzekł Dallman. — Nie mamy zamiaru się wtrącać.
— W takim razie wasza obecność tutaj jest niepożądana. To, co się tu dzieje, dotyczy wyłącznie nas.
— Wszystko, co się dzieje na tej planecie, dotyczy również mnie — powiedział stanowczo Dallman. — Pragnę dowiedzieć się, co tu się dzieje.
Popatrzyli na siebie — admirał Floty Kosmicznej i langryjski tubylec — a Dallman nie wątpił, że to właśnie on był bardziej zdenerwowany z tej dwójki. Milczenie wydawało się trwać wiecznie. W końcu odezwał się Fornri.
— Wiem, że jest pan dobrym przyjacielem mego ludu. Wy wszyscy tacy jesteście, ale pan ma ponadto obowiązki i pan odpowiada za innych. Obawiamy się, że pan Wembling chce się dziś wtrącić do naszych spraw.
— Nie będzie się wtrącał — obiecał mu Dallman. — Zamknąłem go i wszystkich robotników w kwaterach. Jeśli to, co robicie, dotyczy wyłącznie was samych, nikt nie będzie się wtrącał.
— Bardzo dobrze.
Fornri zamilkł, a potem z dumą rzekł:
— Przeprowadzamy wybory.
— Wybory?
Dallman poczuł, jak ręka Protza zaciska mu się na ramieniu. Odwrócił się i spojrzał nań pytająco. Tak samo patrzyli na siebie panna Warr i Hort.
— Wybieramy delegatów na zjazd konstytucyjny — rzekł Fornri.
Dallman spojrzał obok Fornriego na kolejkę czekających tubylców. Pomyślał sobie: „Jaka wspaniała oprawa wyborów!” Wakacyjny nastrój, piękny widok na morze, przygotowania do uroczystości, obywatele czekający na swą kolej przed komisjami wyborczymi w utkanych z trawy chatach — zasady demokracji nigdy jeszcze nie miały tak wspaniałej oprawy.
Nikt się nie odzywał. Prawdopodobnie żadne z nich nie mogło mówić ze wzruszenia — Dallman z całą pewnością nie mógł.
— Kiedy uchwalimy konstytucję — kontynuował Fornri — wybierzemy rząd. A potem poprosimy o członkostwo w Galaktycznej Federacji Niepodległych Planet.
— Czy to zgodne z prawem? — wyrwało się Protzowi.
— Tak, zgodne. Działamy w porozumieniu z naszym adwokatem.
— Czy to Plan? — z przejęciem zapytał Hort.
— To należy do Planu — rzekł Fornri. — Mogliśmy to zrobić już wcześniej, ale nie wiedzieliśmy, że wystarczy, jeśli sześćdziesiąt procent ludności umie czytać i pisać. A my mamy ponad dziewięćdziesiąt procent.
Читать дальше