Angela nieznacznie wzruszyła ramionami.
— Domyślam się, że sporo.
— Wcale nie — zaprzeczył Ponter. — Pod warunkiem, że tych podopiecznych nie ma zbyt wielu. Potrzeba na to zaledwie dziewięć procent czasu. — Przez chwilę milczał, obliczając coś w pamięci albo słuchając przeliczeń Haka. — Czyli około sześćdziesiąt waszych godzin w ciągu miesiąca.
— Sześćdziesiąt godzin w ciągu miesiąca — powtórzyła Angela. — Ależ to… mój Boże… to tylko piętnaście godzin tygodniowo.
— Tydzień to grupa siedmiu dni? — spytał Ponter, zerkając na Mary. Przytaknęła. — W takim razie to się zgadza. Resztę czasu można poświęcić na inne zajęcia. Od początku mieliśmy sporą nadwyżkę czasu.
— Ponter ma rację — wtrącił Henry Rączy Jeleń. — Piętnaście godzin w tygodniu, tyle przeciętnie zabierają obowiązki w społecznościach zbierackołowieckich także na naszej Ziemi.
— Naprawdę? — Angela odstawiła szklankę.
Henry skinął głową.
— Rolnictwo było pierwszym ludzkim zajęciem, w którym zyski okazały się wprost proporcjonalne do wysiłku. Jeśli pracowało się w polu osiemdziesiąt godzin tygodniowo, otrzymywało się plony dwukrotnie większe, niż gdyby pracowało się czterdzieści godzin. W łowiectwie i zbieractwie wygląda to inaczej: jeżeli polujesz cały czas, wybijasz całą zwierzynę na swoim terytorium; a zatem zbyt ciężka praca myśliwego przynosi efekt przeciwny do zamierzonego.
Wrócił Dieter z napojami. Postawił kieliszek przed Mary i szklankę przed Ponterem, po czym usiadł.
— Ale jak założyć stałą osadę bez rolnictwa? — spytała An — gela.
Henry zmarszczył brwi.
— Zupełnie opacznie na to patrzysz. To nie rolnictwo przyczynia się do zamieszkania na stałe w jednym miejscu, tylko zbieractwo i łowiectwo.
— Ale… nie, nie. Pamiętam jeszcze ze szkoły…
— A jak wielu Indian uczyło w twojej szkole? — spytał Henry lodowatym tonem.
— Żaden, ale…
Henry spojrzał na Pontera, a potem na Mary.
— Biali rzadko pojmują tę tak oczywistą prawdę. Społeczności zbierackołowieckie nie ruszają się z miejsca. Aby znaleźć pożywienie na określonym terenie, trzeba go dokładnie poznać: wiedzieć, gdzie rosną jakie rośliny, gdzie przychodzą do wodopoju duże zwierzęta, gdzie ptaki składają jaja. Trzeba całego życia, aby naprawdę poznać kawałek ziemi. Przenosiny w inne miejsce oznaczałyby wyrzucenie całej tej ciężko zdobytej wiedzy w błoto.
Mary uniosła brwi.
— Ale ludzie uprawiający rolę muszą, w pewnym sensie, zapuścić korzenie.
Henry nie zwrócił uwagi na kalambur.
— Jeśli rozpatrzymy ten problem w perspektywie pokoleniowej, dojdziemy do wniosku, że to rolnicy są wędrowni.
Członkowie społeczności zbierackołowieckich ograniczają liczebność swoich rodzin. Wiadomo, że kilka dodatkowych gąb do wyżywienia przysparza dorosłym więcej pracy. Natomiast rolnicy potrzebują dużych rodów, bo każde dziecko to kolejna para rąk do pracy, a im więcej masz dzieci, tym mniej musisz robić sam.
Ponter słuchał dyskusji z zainteresowaniem; jego tłumacz od czasu do czasu emitował dyskretne piski, ale nie przeszkadzało mu to w śledzeniu konwersacji.
— Rzeczywiście, to ma sens — przyznała Angela bez przekonania.
— Naprawdę ma — potwierdził Henry. — Z czasem, gdy potomkowie rolnika dorastają, muszą opuścić dom i założyć własne gospodarstwa. Zapytaj rolnika, gdzie mieszkał jego praprapradziad, a na pewno poda jakieś odległe miejsce; spytaj o to samo kogoś, kto należy do społeczności zbierackoło — wieckiej, a usłyszysz „tutaj”.
Mary pomyślała o własnych rodzicach, którzy mieszkali w Calgary. Jej dziadkowie pochodzili z Anglii, Irlandii i z Walii, a w ogóle nie miała pojęcia, skąd byli jej pradziadkowie, nie mówiąc już o prapradziadach.
— Nie porzuca się ot tak własnego terenu — ciągnął Henry.
— Właśnie dlatego społeczności zbierackołowieckie tak bardzo cenią starszych ludzi.
Mary wciąż pamiętała, jak ubodło ją to, że Ponter uznał ją za niemądrą, ponieważ farbowała włosy.
— Powiedz coś więcej na ten temat — poprosiła Henryego.
Indianin upił łyk piwa.
— Rolnicy cenią młodych, ponieważ uprawa roli to zajęcie, do którego potrzeba końskiej siły. Za to sztuki łowiectwa i zbieractwa opierają się na wiedzy. Im więcej lat wstecz pamiętasz, tym więcej dostrzegasz schematów i tym lepiej znasz dany teren.
— Rzeczywiście, my ogromnie szanujemy naszych starszych — przyznał Ponter. — Mądrości nie da się niczym zastąpić.
Mary pokiwała głową.
— Akurat to wiedzieliśmy o neandertalczykach na podstawie analizy kopalnych szczątków — powiedziała. — Nigdy jednak nie rozumiałam przyczyn.
— Moją specjalnością jest Australopithecus — wtrąciła An — gela. — Jakie szczątki masz na myśli?
— Hm, osobnik znany jako LaChapelleauxSaints był dotknięty paraliżem i artretyzmem, miał złamaną szczękę i stracił większość zębów. To oczywiste, że opiekowano się nim przez wiele lat; sam w żadnym razie nie dałby sobie rady. Prawdopodobnie ktoś musiał nawet przeżuwać jedzenie dla niego. La Cha — pelle miał czterdzieści lat, kiedy zmarł, co było nie łada osiągnięciem wśród ludzi, którzy żyli najwyżej po dwadzieścia kilka lat. Musiał być prawdziwą skarbnicą wiedzy o terytorium swojego plemienia! Całe dekady doświadczenia! Podobnie wygląda przypadek Szanidara I z Iraku. Ten biedak także dożył mniej więcej czterdziestki i był w jeszcze gorszym stanie niż La Cha — pelle; nie widział na lewe oko i nie miał prawej ręki.
Henry zagwizdał kilka nut. Mary dopiero po sekundzie je rozpoznała: motyw przewodni z The Six Million Dollar Man.
— Nim także się zajmowano — ciągnęła z uśmiechem — i to nie z litości, lecz dlatego, że tak stary człowiek był kopalnią wiedzy łowieckiej.
— Może i tak — stwierdziła Angela obronnym tonem — ale przecież to rolnicy zbudowali miasta, to rolnicy mieli odpowiednią technologię. W Europie, w Egipcie — tam, gdzie ludzie uprawiali ziemię — miasta istnieją od tysięcy lat.
Henry Rączy Jeleń spojrzał na Pontera tak, jakby szukał u niego wsparcia. Neandertalczyk tylko kiwnął głową, dając znak, że ustępuje pola Indianinowi.
— Uważasz, że Europejczycy rozwinęli technologię — metalurgię i wszystko inne — a my, Indianie, nie, dlatego że oni byli lepsi? — spytał Henry. — Tak właśnie myślisz?
— Nie, nie — zaprzeczyła speszona Angela. — Oczywiście, że nie. Tylko…
— Rozwój technologiczny Europejczyków był wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności. Rudy żelaza tuż pod powierzchnią ziemi; krzemienie do wykonywania narzędzi kamiennych. Próbowałaś kiedyś ciosać granit? Na tych terenach mamy głównie tę skałę. Wychodzą z niej kiepskie groty strzał.
Mary miała nadzieję, że Angela na tym poprzestanie, ale ona nie dawała za wygraną.
— Europejczycy mieli nie tylko narzędzia. Okazali się też na tyle sprytni, że udomowili zwierzęta, aby dla nich pracowały. Tutaj Indianie nigdy tego nie robili.
— Ponieważ nie mogli — zauważył Henry. — Na całej planecie jest zaledwie czternaście gatunków dużych roślinożerców dających się oswoić. Tylko jeden z nich — renifer — występuje w stanie naturalnym w Ameryce Północnej i to daleko na północy. Pięć głównych udomowionych zwierząt pochodzi z rejonu Eurazji: owce, kozy, bydło, konie i świnie. Pozostałe dziewięć w skali globalnej odgrywa mniejsze znaczenie, jak choćby wielbłądy. Północnoamerykańskiej megafauny — łosia, niedźwiedzia, bizona czy pumy — nie da się oswoić. Po prostu te zwierzęta z natury się do tego nie nadają. Owszem, można chwytać je w naturalnym środowisku, ale nie da się ich rozmnażać na skalę hodowlaną. Nie dają się też ujeżdżać, choćby nie wiem jak długo próbować je złamać — Ton Henryego stawał się coraz chłodniejszy. — To nie wyższa inteligencja sprawiła, że Europejczycy osiągnęli to, co osiągnęli. Można nawet spierać się, że to my, Indianie z Ameryki Północnej, wykazaliśmy się tęższymi umysłami, bo przetrwaliśmy i rozwijaliśmy się pomimo braku metali i udomowionych zwierząt roślinożernych.
Читать дальше