— Opowiadałaś mi o Stanach Zjednoczonych, kiedy byliśmy w Filadelfii — przypomniał Ponter. — Wiem, jak bardzo Amerykanie cenią sobie demokrację. Domyślam się, że USA wysłało swoje wojska, aby zmusić Południowy Wietnam do udziału w przyrzeczonych demokratycznych wyborach.
Mary pokręciła głową.
— Nie, nie, Stany Zjednoczone poparły decyzję Południa, aby nie organizować wyborów.
— Ale dlaczego? Czy rząd Północy był skorumpowany?
— Nie. Z tego, co wiem, był w miarę uczciwy i dobry… przynajmniej do czasu odwołania obiecanych wyborów, na których mu zależało. Oczywiście były też skorumpowane władze, ale one rządziły Południem.
Ponter ze zdumieniem pokręcił głową.
— Ale mówiłaś, że Amerykanie poparli właśnie Południe.
— Zgadza się. Musisz wiedzieć, że rząd Południowego Wietnamu był skorumpowany, ale kapitalistyczny; popierał ten sam system ekonomiczny co Amerykanie. Natomiast Północą rządzili komuniści, faworyzujący ten sam system gospodarczy co Związek Radziecki i Chiny. Rzecz w tym, że północny rząd cieszył się znacznie większą popularnością niż skorumpowany rząd południowy. Stany Zjednoczone obawiały się, że gdyby odbyły się wolne wybory, komuniści mogli zwyciężyć i przejąć kontrolę nad całym Wietnamem, co z kolei doprowadziłoby do tego, że inne państwa z południowowschodniego Galasoy dostałyby się pod rządy komunistyczne.
— I dlatego amerykańscy żołnierze zostali tam wysłani?
— Tak.
— I tam zginęli?
— Wielu z nich tak. — Mary umilkła na moment, po czym dodała: — Właśnie to próbowałam ci wyjaśnić. Chciałam, żebyś zrozumiał, jak ważne są dla nas zasady. Jesteśmy gotowi umrzeć w obronie ideologii lub słusznej sprawy. — Wskazała ścianę. — Ci ludzie… tych pięćdziesiąt osiem tysięcy żołnierzy… oni walczyli o to, w co wierzyli. Posłano ich na wojnę, aby bronili słabszych przed strasznym złem, za jakie uważano komunizm, i wywiązali się z zadania. Większość z nich stanowili młodzi ludzie… osiemnasto, dziewiętnasto — i dwu — dziestolatkowie. Dla wielu była to pierwsza wyprawa daleko od domu.
— A teraz nie żyją.
Mary kiwnęła głową.
— Ale nie zostali zapomniani. Pamiętamy o nich tutaj. — Dyskretnie wskazała dalszą część pomnika. Ochrona Ponte — ra, członkowie FBI, zorganizowani przez Jocka Kriegera, pilnowali, aby nikt nie podszedł za blisko, ale ściany były długie, niewyobrażalnie długie, i trochę dalej jakiś człowiek przyciskał kawałek papieru do czarnej powierzchni. — Widzisz tamtego mężczyznę? Robi ołówkiem frotaż nazwiska kogoś, kogo znał. Jest starszy… wygląda na więcej niż pięćdziesiąt lat. Może sam też był w Wietnamie. Może właśnie kopiuje imię kolegi, którego tam stracił.
Ponter i Mary w milczeniu patrzyli, jak mężczyzna dokańcza czynność, składa kartkę, wsuwają do kieszeni na piersi i zaczyna coś mówić.
Ponter pokręcił głową, nie rozumiejąc, co się dzieje. Wskazał Kompana tkwiącego w jego lewym przedramieniu.
— Myślałem, że wy nie macie implantów telekomunikacyjnych.
— Nie mamy — potwierdziła Mary.
— Ale nie widzę żadnego zewnętrznego odbiornika, żadnej… jak wy to nazywacie?… żadnej komórki.
— Zgadza się — odparła cicho.
— To do kogo on mówi?
Mary lekko uniosła ramiona.
— Do towarzysza, którego stracił.
— Ale tamten ktoś przecież nie żyje.
— To prawda.
— Nie da się rozmawiać ze zmarłymi.
Mary ponownie wskazała ręką ścianę. Jej odbicie w obsydianowej powierzchni wykonało ten sam gest.
— Ludzie wierzą, że mogą. Podobno tutaj czują, że są najbliżej tych, którzy odeszli.
— I tu przechowywane są szczątki zmarłych?
— Co? Nie, nie.
— No to jak…
— Chodzi o ich imiona — westchnęła Mary. — Tu są ich imiona, a my dzięki nim czujemy więź z tymi, których znaliśmy.
Ponter zmarszczył brew.
— Ja nie… wybacz mi, nie chciałbym, aby to głupio zabrzmiało, ale chyba imiona nie są aż tak ważne. My, moi ludzie, zapamiętujemy twarze innych. Jest wiele osób, których twarze znam, a których imion nigdy nie poznałem. Z tobą też czuję więź i choć znam twoje imię, to nie umiem go prawidłowo wymówić nawet w myślach. „Mare”… tylko tak po trafię.
— My uważamy, że imiona są… — Mary ponownie uniosła ramiona, zdając sobie sprawę z tego, jak śmiesznie muszą brzmieć jej słowa — …że są magiczne.
— Ale — ponownie zaoponował Ponter — nie możecie się komunikować ze zmarłymi. — Wcale nie chciał być uparty; naprawdę nie chciał.
Mary na moment zamknęła oczy, tak jakby zbierała w sobie wewnętrzną silę albo — pomyślał Ponter — jakby komunikowała się z kimś, kogo tu nie było.
— Wiem, że twoi ludzie nie wierzą w życie po śmierci — powiedziała w końcu.
— „Życie po śmierci” — powtórzył Ponter, smakując to wyrażenie tak, jakby było wybornym kawałkiem mięsa. — To niemożliwość.
— Nie dla nas — zaprzeczyła Mary, po czym dodała z większą siłą: — Nie dla mnie. — Rozejrzała się wokół. Początkowo Ponter sądził, że szuka sposobu wyjaśnienia tego, co czuje; że chce jakoś uzewnętrznić swoje myśli. Ale po chwili jej oczy zatrzymały się na czymś. Ruszyła w tamtym kierunku, a on za nią.
— Widzisz te kwiaty? — spytała.
— Oczywiście. — Skinął głową.
— Ktoś zostawił je tu dla jednego z tych, którzy zginęli. Dla kogoś, czyje imię jest na tej tablicy. — Wskazała kawałek wypolerowanego granitu przed sobą.
Pochyliła się nisko. Kwiaty — czerwone róże — miały długie łodygi i były związane sznurkiem. Do bukietu wstążką przywiązano małą kartkę.
— „Dla Williego” — odczytała — „od kochającej siostry”.
— Aha. — Ponter nie umiał znaleźć lepszej odpowiedzi.
Przeszła kawałek dalej i podniosła kremową kartkę papieru, leżącą przy ścianie.
— „Drogi Carlu” — przeczytała i umilkła. Prześledziła wzrokiem płytę przed sobą. — To musi być on — stwierdziła, delikatnie dotykając napisu — Carl Bowen. — Przez chwilę wpatrywała się w wyryte litery imienia. — To do ciebie, Carl — powiedziała, tym razem od siebie, bo nie patrzyła na kartkę. Potem skierowała wzrok w dół i zaczęła czytać na głos, zaczynając od początku:
Drogi Carlu!
Wiem, że powinnam tu przyjechać wcześniej. Chciałam. Naprawdę chciałam, ale nie wiedziałam, jak zareagujesz na to, co mam Ci do powiedzenia. Wiem, że byłam Twoją pierwszą miłością, a Ty byłeś moją i żadne lato nie było dla mnie tak cudowne jak tamto w sześćdziesiątym szóstym. Myślałam o Tobie każdego dnia po Twoim wyjeździe, a kiedy przyszła wiadomość o Twojej śmierci, nie mogłam przestać płakać. Teraz, pisząc te słowa, też płaczę.
Nie chcę, żebyś pomyślał, że o Tobie zapomniałam, bo tak nie jest. Ale moje życie toczyło się dalej. Wyszłam za Bucky'ego Samuelsa. Pamiętasz go? Z Eastside? Mamy dwoje dzieci. Są teraz starsze niż Ty w dniu twojej śmierci.
Nie poznałbyś mnie chyba. W moich włosach jest trochę siwych pasm, które staram się ukrywać, i już dawno temu wszystkie moje piegi zblakły, ale wciąż o Tobie myślę. Bardzo kocham Bucka, ale kocham też Ciebie… i wiem, że kiedyś znowu się zobaczymy.
Kocham Cię na zawsze,
Jane
— „Znowu się zobaczymy”? — powtórzył Ponter. — Przecież on nie żyje.
Mary skinęła głową.
— Chodziło jej o to, że znowu się zobaczą po jej śmierci.
Ponter zmarszczył czoło. Mary przeszła kilka kroków dalej, gdzie przy ścianie leżał inny list, zalaminowany w przezroczysty plastik. Podniosła go.
Читать дальше