Ktoś z obecnych w namiocie odsłonił właśnie jasną kulę z komórkami świetlnymi. Błękitna bioluminescencja wylała się na zewnątrz, rozjaśniając fragment pokrytej czarnym piaskiem ziemi.
— Uzdrowicielko, Jesse prosi, byś do niej przyszła.
Kontury Merideth odcinały się od jasnego tła; jej głos był matowy, a wysoka sylwetka emanowała krańcowym wręcz udręczeniem.
Wężyca wniosła kobrę do namiotu. Merideth nie powiedziała ani słowa. Alex rzucił jej spojrzenie pełne niepewności i strachu, a Jesse powitała uzdrowicielkę spojrzeniem. Oboje partnerzy stali przy łóżku chorej niczym chroniący jej strażnicy. Wężyca nagle się zatrzymała. Znała już własną decyzję, ale ostatnie słowo należało do Jesse.
— Pocałujcie mnie — rzekła Jesse. — A potem zostawicie nas same.
Merideth odwróciła się ku niej gwałtownym ruchem.
— Nie możesz nam teraz kazać odejść!
— Wystarczy już niemiłych wspomnień.
Powiedziała to głosem drżącym z wyczerpania. Kosmyki włosów przykleiły się do jej czoła i policzków, a cała twarz przedstawiała obraz zmagania się wytrwałości ze skrajnym wyczerpaniem. Widzieli to zarówno Wężyca, jak i Alex, ale Merideth stała dalej nieporuszona, przygarbiona, wpatrzona w ziemię.
Alex przyklęknął i przysunął do ust rękę Jesse. Całował ją niemal z nabożną czcią — najpierw palce, potem policzki, wreszcie usta. Położyła mu na ramieniu swoją dłoń, chcąc go jeszcze przez chwilę przy sobie zatrzymać. Uniósł się powoli bez słowa, popatrzył na Wężycę i wyszedł z namiotu.
— Merry, pożegnaj się ze mną, zanim wyjdziesz.
Z uczuciem rezygnacji Merideth przyklękła obok Jesse i odgarnęła włosy z jej zbolałej twarzy. Objęła ją ramionami i przyciągnęła do siebie. Nawet nie próbowały się pocieszać.
Merideth wyszła z namiotu, wypełniwszy go wcześniej swoim milczeniem, które unosiło się w powietrzu dłużej, niż życzyła by sobie tego Wężyca. Kiedy odgłosy oddalających się kroków zlały się z szumem owiewającego namiot piasku, Jesse zadrżała, wydając z siebie dźwięk pośredni między jękiem i krzykiem.
— Uzdrowicielko?
— Jestem tu.
Wsunęła dłoń pod jej wyciągniętą rękę.
— Myślisz, że ten plan by się powiódł?
— Nie wiem — odparła Wężyca i przypomniała sobie, jak jedna z jej nauczycielek wróciła z Miasta, gdzie zastała zamknięte bramy i ludzi, którzy nie chcieli z nią rozmawiać. — Chciałabym wierzyć, że tak.
Usta Jesse stały się już zupełnie fioletowe, a dolna warga zaczęła pękać. Wężyca próbowała otrzeć krew, która była jednak bardzo rzadka i nie dawała się zatamować.
— Ale tam pojedź — wyszeptała Jesse.
— Dokąd?
— Do Miasta. Oni i tak mają wobec ciebie dług.
— Jesse, nie…
— Tak. Oni żyją pod kamiennym niebem i boją się wszystkiego, co pochodzi z zewnątrz. Mogą ci pomóc i sami twojej pomocy potrzebują. Za kilka pokoleń po prostu oszaleją. Powiedz im, że żyłam i byłam szczęśliwa. Powiedz im, że nie umarłabym, gdyby mówili prawdę. Twierdzili, że wszystko na zewnątrz zabija, więc ja myślałam, że nic nie może mnie zabić.
— Przekażę im twoją wiadomość.
— I nie zapomnij o swojej. Innym potrzebna jest…
Nie mogła już złapać tchu, a Wężyca czekała w milczeniu na kolejną prośbę Jesse. Po jej ciele spływał pot. Mgła wyczuła strapienie swej właścicielki i jeszcze szczelniej owinęła się wokół jej ramienia.
— Uzdrowicielko?
Wężyca poklepała delikatnie dłoń umierającej.
— Merry zabrała ze sobą cały ból. Proszę cię, pozwól mi odejść, zanim cierpienie powróci.
— Dobrze, Jesse. — Zdjęła kobrę z ramienia. — Postaram się, żeby to nie trwało długo.
Piękna, choć bardzo zniszczona twarz zwróciła się teraz w stronę uzdrowicielki.
— Dziękuję.
Wężyca cieszyła się, że Jesse nie wie, co za chwilę nastąpi. Mgła zaatakuje jedną z tętnic szyjnych, tuż pod szczęką, a wtedy jad wpłynie prosto do mózgu Jesse, natychmiast pozbawiając ją życia. Wężyca zaplanowała to bardzo dokładnie i beznamiętnie. Dziwiła się, że stać ją na taką jasność myślenia.
Zaczęła teraz hipnotyzować ją swoim kojącym głosem.
— Rozluźnij się. Ułóż swobodnie głowę, zamknij oczy, wyobraź sobie, że zasypiasz…
Trzymała Mgłę nad piersią Jesse, czekając, aż opadnie z niej wszelkie napięcie i skończą się lekkie drgawki. Po twarzy Wężycy spływały łzy, ale widziała wszystko bardzo wyraźnie. Widziała bijący na szyi Jesse puls. Mgła wysunęła i schowała język. Rozpostarła kaptur. Zaatakuje, jak tylko Wężyca zwolni uścisk.
— Głęboki sen, piękne obrazy…
Głowa Jesse osunęła się, odsłaniając gardło. Mgła prześliznęła się między palcami Wężycy, która w chwili, gdy jej dłoń się rozwarła, pomyślała jeszcze: „Czy muszę to zrobić?”
Nagle Jesse dostała konwulsji, jej plecy wygięły się w łuk, głowa wykręciła do tyłu, ramiona zesztywniały, a palce wygięły się niczym szpony drapieżnych zwierząt. Przestraszona Mgła przystąpiła do ataku. Jesse ponownie ogarnęły skurcze, zacisnęła mocno dłonie, a potem szybko je rozluźniła. W miejscu, w którym Mgła zatopiła swoje zęby, widniały dwie pulsujące kropelki krwi. Ciało Jesse jeszcze drżało, ale było już nieżywe.
W namiocie unosił się zapach śmierci i pozbawionego ducha ciała, na którym leżała sycząca kobra. Wężyca włożyła węża do torby i umyła ciało zmarłej tak starannie, jakby Jesse jeszcze żyła. Piękno tej kobiety zniknęło jednak wraz z życiem i zostało z niej tylko posiniaczone i naznaczone śmiertelnymi mękami ciało. Uzdrowicielka zamknęła jej oczy, a na twarz nasunęła poplamione prześcieradło.
Wyszła z namiotu, trzymając w ręce swoją skórzaną torbę. Me-rideth i Alex patrzyli, jak się do nich zbliża. Księżyc wzniósł się już na niebo i postacie obu partnerów przybrały szarawe zabarwienie.
— Po wszystkim — powiedziała. Jakimś cudem jej głos zupełnie się nie zmienił.
Merideth nie poruszyła się i nie powiedziała ani słowa. Alex chwycił dłoń Wężycy i pocałował ją tak, jak wcześniej całował rękę Jesse. Wężyca zrobiła krok do tyłu — nie chciała żadnych podziękowań.
— Powinnam z nią zostać — rzekła Merideth.
— Merry, ona tego nie chciała.
Wężyca zauważyła, że Merideth miała skłonności do wyobrażania sobie innego przebiegu wypadków i tworzyła setki różnych wersji wydarzeń — każdą straszniejszą od poprzedniej.
— Mam nadzieję, że ty też tak sądzisz, Merideth — rzekła Wężyca. — Jesse powiedziała mi, że zabrałaś ze sobą cały jej ból, a chwilę później, tuż przed atakiem mojej kobry, zmarła wskutek pęknięcia naczyń krwionośnych w mózgu. To trwało kilka sekund i nie mogła tego poczuć. I nie poczuła już ataku Mgły. Na bogów, wierzę, że tak naprawdę było.
— I byłoby tak niezależnie od nas?
— Tak.
Usłyszawszy to, Merideth wydawała się nieco uspokojona. Dla Wężycy było to jednak za mało. Pamiętała, że to ona zadała śmierć Jesse. Widząc, że z oblicza Merideth znikają powoli wyrzuty sumienia, Wężyca skierowała się ku postrzępionej ścianie kanionu, przy której zaczynał się stok wiodący do rozlewiska lawy.
— Dokąd idziesz? — zatrzymał ją Alex.
— Do swojego obozu — odparła beznamiętnym głosem.
— Zaczekaj, proszę. Jesse chciała ci coś podarować.
Gdyby powiedział, że Jesse poprosiła ich o przekazanie jej prezentu, odmówiłaby jego przyjęcia. Z drugiej strony fakt, że Jesse zostawiła ten podarek sama, zmienił nastawienie uzdrowicielki. Zatrzymała się niechętnie.
Читать дальше