— Wszystko się zmienia — oznajmiła Maja, wcale nie kierując tych słów do Diany; dlatego też Diana nie odpowiedziała.
W końcu powódź świeżej, ciemnej wody zbielała na całej powierzchni i przestała się poruszać.
— Wypływa teraz gdzieś indziej — wyjaśniła Diana. — To działa jak sedymentacja w delcie rzeki. Główny kanał dla tego płatu znajduje się w istocie daleko na południe stąd.
— Cieszę się, że to widziałam. Wracajmy.
Pojechały z powrotem do Piekielnych Wrót i tego wieczoru znowu zjadły razem kolację, na tym samym tarasie restauracyjnym pod wielkim mostem. Maja zadała Dianie wiele pytań o Paula, Esther, Kaseia, Nirgala, Rachel, Emily, Reulla i resztę dziatwy Hiroko, a także o ich dzieci oraz o dzieci ich dzieci. Co teraz robią? Co zamierzają zrobić? Czy Nirgal ma wielu zwolenników?
— Och, tak, oczywiście. Sama widziałaś. Podróżuje przez cały czas i teraz w północnych miastach znajduje się cała sieć tubylców, którzy o niego dbają. Przyjaciele, przyjaciele przyjaciół i tak dalej.
— I sądzisz, że ci ludzie poprą…
— Kolejną rewolucję?
— Zamierzałam powiedzieć: ruch niepodległościowy.
— Jakkolwiek to nazwiesz, poprą to. Poprą Nirgala. Ziemia wygląda dla nich jak senny koszmar, który próbuje nas wciągnąć do swego wnętrza. Nie chcą tego.
— Oni tego nie chcą? — zauważyła Maja z uśmiechem.
— No… ja też nie. — Diana także się uśmiechnęła. — My tego nie chcemy.
Podczas dalszego objazdu Hellas w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara Maja znalazła powód, by zapamiętać tę rozmowę. Jakiś koncern z Elysium, nie związany z żadnym konsorcjum metanarodowym ani z ZT ONZ (Maja przynajmniej nie potrafiła dostrzec takich koligacji), właśnie skończył zadaszać doliny Harmakhisa-Reulla, używając tej samej metody, którą zastosowano przy pokryciu kopułą Dao. W tych dwóch połączonych ze sobą kanionach znajdowały się teraz setki ludzi, którzy — wyposażeni w aeratory — spulchniali glebę, a następnie siali i sadzili roślinność, tworząc nową biosferę mezokosmosu kanionu. Znajdujące się w obrębie namiotu oranżerie oraz urządzenia przemysłowe produkowały większość wszystkiego, czego potrzebowali do tej pracy, a metale i gazy, eksploatowane na wschodzie, na dotkniętych silną erozją terenach Hesperii, przywożono do miasta przez gardziel Harmakhis Vallis zwaną Suchumi, Mieszkańcy systemu kanionowego mieli również programy na mieszankę „starter” oraz nasiona i nie przejmowali się zbytnio Zarządem Tymczasowym; nie poprosili go o pozwolenie na przeprowadzenie tego projektu i zdecydowanie okazywali, że nie lubią oficjalnych załóg z Grupy Czarnomorskiej, które zazwyczaj były przedstawicielami ziemskich metanarodowców.
Brakowało im jednakże siły roboczej, toteż cieszyli się, gdy otrzymywali wsparcie ze strony techników i specjalistów z Głębokich Wód oraz wszelki sprzęt, jaki udawało im się wyprosić z siedziby firmy. Praktycznie każda grupa, którą Maja spotkała w regionie Harmakhisa-Reulla, zrzucała się, by wspomóc tamtych. Większość mieszkańców stanowili młodzi tubylcy, którzy najwyraźniej uważali, że mają po prostu więcej szczęścia przy rozdzielaniu wyposażenia niż ktokolwiek inny, mimo że w ogóle nie byli przypisani ani do Głębokich Wód, ani do żadnej innej firmy.
Wszędzie na południe od Harmakhisa-Reulla, na nierównych wzgórzach ejektamentowych za stożkiem basenu, załogi różdżkarzy poszukiwały formacji wodonośnych. Tak jak w przypadku zadaszonych kanionów, większość pracowników tych załóg urodziła się na Marsie, a wielu także po roku 2061. Byli jacyś obcy, zupełnie inni, niż przedstawiciele poprzednich pokoleń i nie mieli z tamtymi wiele wspólnego, ponieważ interesowało ich coś całkiem innego i czymś innym się entuzjazmowali — jak gdyby dryf genetyczny lub jakaś niszcząca selekcja spowodowały rozpad dwumodalny, tak że przedstawiciele starego gatunku homo sapiens współzamieszkiwali obecnie z nowymi homo ares: stworzeniami wysokimi, smukłymi, wdzięcznymi i bardzo tu zadomowionymi, stworzeniami rozmawiającymi ze sobą zawsze z wielkim skupieniem na sobie i swoich problemach, przy jednoczesnym wykonywaniu pracy, której rezultatem miało być przekształcenie basenu Hellas w morze.
Sam ten gigantyczny projekt był dla nich działaniem idealnie naturalnym. Na którymś przystanku podczas jazdy po torze magnetycznym Maja i Diana wysiadły z pociągu i wraz z kilkorgiem przyjaciół Diany wyjechały roverem poza osadę, na jedno z pasm Zea Dorsa, które sterczało w południowo-wschodniej części dna basenu. Obecnie większość tych dors zmieniło się w półwyspy rozciągające się pod kolejnym lodowym płatem. Maja patrzyła na szczeliny widoczne w lodowcach i próbowała sobie wyobrazić czasy, kiedy powierzchnia morza będzie w rzeczywistości leżała setki metrów nad nimi, a wtedy te niedostępne stare bazaltowe grzbiety będą już tylko świecącymi punkcikami na jakimś sonarze statku, stanowiąc dom dla rozgwiazd, krewetek, krylów i mnóstwa różnorodnych gatunków, przekształconych genetycznie bakterii. Ten czas nie był wcale bardzo odległy, toteż pomysł morza, choć zadziwiający, stał się możliwy do wyobrażenia. A Dianę i jej przyjaciół, zwłaszcza tych greckiego, czy też może tureckiego pochodzenia… tych młodych marsjańskich różdżkarzy zupełnie nie przerażała ani przyszłość, ani nawet ogrom projektu. To była po prostu ich praca, ich życie — dla nich idea morza mieściła się całkowicie w skali ludzkich możliwości i nie widzieli w tych planach niczego nienaturalnego. Na Marsie, w zupełnie jasny i prosty sposób, cała ludzka praca składała się przecież z takich gigantycznych projektów jak ten. Tworzenie oceanów. Budowanie mostów, które sprawiały, że Golden Gate wyglądał przy nich jak zabawka. A teraz nawet nie obserwowali tego pasma wzgórz, które będzie widoczne jeszcze tylko przez krótki czas, ale spokojnie rozmawiali o całkowicie innych sprawach, o wspólnych przyjaciołach z Suchumi czy podobnych kwestiach.
— To jest zupełnie niesłychany wyczyn! — powiedziała im ostro Maja. — Olbrzymie zadanie, które znaczeniem i ogromem wielokrotnie przebija wszystko, co dotąd ludzie potrafili zrobić! To morze ma być wielkości Karaibskiego! Na Ziemi nigdy nie było żadnego takiego projektu — absolutnie żadnego!!! Nawet w przybliżeniu podobnego!
Miła kobieta o owalnej twarzy i pięknej cerze roześmiała się.
— Ani trochę nie interesuje mnie Ziemia — oświadczyła.
Nowy tor magnetyczny skręcał wokół południowego stożka, przecinając poprzecznie kilka urwistych grzbietów i parowów, zwanych Axius Valles. Te szczeliny z nierównych wzgórz stożka zbiegały do basenu, zmuszając trasę toru magnetycznego, by raz biegła po wielkich łukowatych mostach, innym razem głębokimi wykopami lub tunelami. Pociąg służbowy, do którego wsiedli za Zea Dorsa, był krótki i należał do biura w Odessie, toteż Maja zatrzymywała go na większości małych stacyjek wzdłuż trasy, po czym wysiadała, aby się spotkać i porozmawiać z ekipami różdżkarskimi i budowlanymi. Na jednym z przystanków wszystkie napotkane osoby okazały się urodzonymi na Ziemi imigrantami i Maja odkryła, że rozumie ich o wiele lepiej niż tamtych wiecznie rozradowanych tubylców. Ziemianie byli ludźmi normalnego wzrostu, poruszali się nieco chwiejnym krokiem, robili wrażenie zaskoczonych pomysłem wielkiego projektu, zapalonych do niego lub nim przerażonych, a czasem nawet na niego narzekali; w każdym razie z pewnością byli świadomi faktu, jak osobliwe jest to przedsięwzięcie. Zabrali Maję na przechadzkę wydrążonym w grzbiecie tunelem, a wówczas okazało się, że ów grzbiet to dawny tunel magmowy, schodzący z Amphitrites Patera, którego cylindryczny otwór miał niemal ten sam rozmiar co tunel Dorsa Brevia, tyle że ten tutaj nachylony był pod ostrym kątem. Inżynierowie wpompowali do niego wodę z formacji wodonośnej Amphitrites i używali go jako rurociągu prowadzącego na dno basenu. Ci urodzeni na Ziemi hydrologowie — szczerząc zęby — pokazali Mai, gdy weszła do pasażu obserwacyjnego, wciętego w stok magmowego kanału, że czarna woda pędzi po dnie ogromnego tunelu, z trudem pokrywając jego dno, nawet przy dwustu metrach sześciennych na sekundę; ryk jej plusku odbijał się w pustym bazaltowym walcu.
Читать дальше