Ender powiększył schemat. Bardziej, jeszcze bardziej, aż ekran ukazywał tylko kilka parseków w każdą stronę. Teraz widział model niewielkiego fragmentu sieci — linie pół tuzina filotycznych promieni w głębokiej przestrzeni. Nie wyglądały już jak złożona, ciasno spleciona tkanina, a raczej jak przypadkowe linie mijające się o miliony kilometrów.
— Nie dotykają się — szepnął Miro.
Rzeczywiście nie. Ender nigdy sobie tego nie uświadamiał. W jego wyobraźni galaktyka była płaska, taka, jaką pokazywały gwiezdne mapy, przekrój poziomy tej części spiralnego ramienia, gdzie z Ziemi rozprzestrzenili się ludzie. Ale galaktyka nie jest płaska. Żadne dwie gwiazdy nie leżały dokładnie w tej samej płaszczyźnie co dowolne dwie inne. Promienie filotyczne łączące kosmoloty, planety i satelity biegły po liniach idealnie prostych, od ansibla do ansibla. Na płaskiej mapie zdawały się przecinać, ale na trójwymiarowym zbliżeniu komputerowego ekranu było jasne, że nawet się nie stykają.
— Jak ona może w tym żyć? — mruknął Ender. — Jak może istnieć w czymś takim, jeśli prócz punktów końcowych nie ma żadnych połączeń między tymi liniami?
— W takim razie… może nie w tym istnieje? Może żyje w sumie programów komputerowych wszystkich terminali?
— A wtedy mogłaby zarchiwizować się na wszystkich dostępnych komputerach i…
— I nic. Nigdy nie odtworzyłaby się z powrotem, bo do ansibli wykorzystaliby tylko czyste komputery.
— To nie potrwa wiecznie — uznał Ender. — Komputery na różnych planetach muszą ze sobą rozmawiać. To ważne. Kongres szybko się przekona, że nie istnieje tylu ludzi, żeby przez rok wpisać ręcznie tę liczbę informacji, jaką komputery przesyłają ansiblem co godzinę.
— Czyli ma się ukryć? Przeczekać? I wśliznąć z powrotem za pięć albo dziesięć lat, kiedy trafi się okazja?
— Jeśli tym właśnie jest… zbiorem programów.
— Na pewno jest w niej coś więcej — stwierdził Miro.
— Dlaczego?
— Bo gdyby była tylko zbiorem programów, nawet samopiszących się i samopoprawiających, to musiałby stworzyć ją jakiś programista albo grupa programistów. W takim przypadku realizuje tylko procedury, jakie wmuszono w nią na samym początku. Nie ma wolnej woli. Jest marionetką. Nie osobą.
— No cóż, skoro już o tym mowa… — westchnął Ender. — Może zbyt wąsko definiujesz wolną wolę. Czy istoty ludzkie nie są podobne? Zaprogramowane przez swoje geny i środowisko?
— Nie — zaprzeczył Miro.
— Więc przez co?
— Nasze filotyczne związki dowodzą, że to nieprawda. Ponieważ możemy łączyć się z sobą aktem woli, do czego nie jest zdolna żadna inna forma życia na Ziemi. Posiadamy coś, jesteśmy czymś, co nie zostało spowodowane niczym innym.
— Co to takiego? Dusza?
— Nawet nie dusza. Księża twierdzą, że Bóg stworzył nasze dusze, a to oddaje nas we władzę kolejnego lalkarza. Jeśli Bóg stworzył nam wolę, to jest odpowiedzialny za każdy nasz wybór. Bóg, nasze geny, środowisko albo jakiś durny programista, wklepujący kod na starożytnym terminalu… wolna wola w żaden sposób nie mogłaby zaistnieć, gdybyśmy sami, jako indywidua, byli skutkiem jakiejś zewnętrznej przyczyny.
— Zatem… O ile pamiętam, oficjalna odpowiedź filozofii stwierdza, że wolna wola nie istnieje. Jedynie iluzja wolnej woli, ponieważ przyczyny naszego zachowania są tak złożone, że nie potrafimy ich rozszyfrować. Jeśli masz jeden rząd kostek domina, które przewracają się kolejno, zawsze możesz powiedzieć: to domino upadło, bo tamto je popchnęło. Ale kiedy masz nieskończoną liczbę kostek, które można prześledzić w nieskończonej liczbie kierunków, nie odgadniesz, gdzie zaczął się łańcuch przyczynowo-skutkowy. Dlatego myślisz: to domino upadło, ponieważ tego chciało.
— Bobagem — mruknął Miro.
— Przyznaję, że taka filozofia nie ma praktycznej wartości — stwierdził Ender. — Valentine tłumaczyła mi to w ten sposób: nawet jeśli wolna wola nie istnieje, aby żyć razem w społeczeństwie, musimy traktować się nawzajem tak, jakbyśmy ją posiadali. Inaczej, kiedy ktoś popełni coś strasznego, nie można go ukarać. Ponieważ to nie jego wina, to geny, środowisko albo Bóg go do tego zmusili. A kiedy ktoś zrobi coś dobrego, nie możemy go uhonorować, bo on też jest marionetką. Skoro uznasz, że wszyscy dookoła są marionetkami, po co w ogóle z nimi rozmawiać? Po co planować cokolwiek, tworzyć cokolwiek, pragnąć, marzyć, jeśli to tylko scenariusz wbudowany przez lalkarza.
— Rozpacz.
— Dlatego uznajemy nas samych i wszystkich dookoła za istoty rozumne. Traktujemy każdego tak, jakby był świadomy swoich działań, a nie popełniał je, ponieważ ktoś go popycha. Karzemy przestępców. Nagradzamy altruistów. Wspólnie planujemy i budujemy. Składamy obietnice i oczekujemy ich dotrzymania. Wolny wybór to tylko idea, ale kiedy każdy uwierzy, że ludzkie działania są jego rezultatem, kiedy zgodnie z tą wiarą przyjmuje odpowiedzialność, wynikiem jest cywilizacja.
— Wolna wola to tylko wymysł…
— Tak tłumaczyła to Valentine. To znaczy, jeśli nie ma wolnej woli. Nie jestem pewien, czy w to wierzy. Moim zdaniem uważa, że jeśli jest cywilizowana, musi wierzyć w ten wymysł, a zatem absolutnie szczerze wierzy w wolną wolę i uważa, że cała ta teoria to bzdura… Ale wierzyłaby w to nawet, gdyby to była prawda… Czyli niczego na pewno nie wiadomo.
Ender roześmiał się, ponieważ Valentine się śmiała, kiedy wiele lat temu mówiła mu to po raz pierwszy. Byli wtedy prawie dziećmi; on pisał wtedy Hegemona i usiłował zrozumieć, czemu jego brat Peter dokonał tych wszystkich strasznych rzeczy, jakich dokonał.
— To nie jest zabawne — stwierdził Miro.
— Wydawało mi się, że jest — odparł Ender.
— Albo jesteśmy wolni, albo nie — oświadczył Miro. — Albo wolna wola istnieje, albo nie istnieje.
— Rzecz w tym, że musimy w nią wierzyć, by żyć jak istoty cywilizowane.
— Wcale nie — zaprotestował Miro. — Bo jeśli to nieprawda, po co w ogóle mamy się starać, żeby żyć jak istoty cywilizowane?
— Ponieważ wtedy gatunek ma większą szansę na przetrwanie. Ponieważ nasze geny wymagają, byśmy wierzyli w wolną wolę, żeby zwiększyć zdolność przekazywania tych genów kolejnym pokoleniom. Ponieważ każdy, kto nie wierzy, zaczyna działać w sposób bezproduktywny, aspołeczny; i w rezultacie społeczeństwo… stado… odepchnie go, a jego możliwości reprodukcji zmaleją. Na przykład trafi do więzienia i geny kierujące jego niewłaściwym zachowaniem w końcu zanikną.
— Zatem lalkarz wymaga, byśmy uwierzyli, że nie jesteśmy marionetkami. Zmusza do wiary w wolną wolę.
— Tak przynajmniej tłumaczyła mi Valentine.
— Ale naprawdę w to nie wierzy?
— Oczywiście że nie. Geny jej nie pozwalają. Ender roześmiał się znowu. Ale Miro nie traktował tej sprawy lekko, jak filozoficznej zabawy. Był oburzony. Zacisnął pięści i zamachał rękami gestem paralityka. Jego dłoń wylądowała pośrodku ekranu. Rzuciła cień, stworzyła przestrzeń, gdzie nie było widać filotycznych promieni. Prawdziwa pustka. Tyle że teraz Ender widział fruwające tam drobinki kurzu, odbijające światło z okna i otwartych drzwi. W szczególności jedną wyjątkowo dużą, jakby krótki włos albo włókienko bawełny, unoszący się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były tylko promienie filot.
— Uspokój się — powiedział Ender.
— Nie! — krzyknął Miro. — Mój lalkarz doprowadza mnie do furii!
— Zamknij się i posłuchaj mnie.
Читать дальше