Tymczasem żądania Michi Chen zostały przesłane do Termaine za pomocą wydajnych laserów komunikacyjnych i dla wygody żeglugi powtórzone na częstotliwościach radiowych. Wszystkie statki przebywające w układzie mają być zniszczone, wszystkie załogi przelatujące przez układ mają opuścić statki, jeśli chcą przeżyć. Wszystkie okręty z pierścienia należy odcumować bez załóg, doki i komory konstrukcyjne otworzyć do inspekcji, a niedokończone statki wyrzucić w kosmos. Komunikat dowódcy eskadry Chen miał być nadawany regularnie we wszystkich mediach, by mieszkańcy planety wiedzieli, że Flota nadal ma siłę i jest w stanie ukarać rebeliantów…
Te żądania nie podlegały negocjacjom — niszcząc Bai-do, siły Chen udowodniły swą determinację.
Dowódca pierścienia otrzyma to ultimatum dopiero za pół dnia i za następne pół dnia „Prześwietny” może się spodziewać odpowiedzi. Czujniki eskadry nie wykryły żadnych pocisków; jedynymi widocznymi obiektami były statki eskadry Chen. Wydawało się, że eskadra jest na razie bezpieczna.
— Załoga może opuścić stanowiska bojowe — powiedziała dowódca Michi Chen. Stukała rytmicznie palcami w podłokietnik swego fotela. — Statki zostają w stanie pogotowia, a systemy obrony bezpośredniej ustawione na automatyczne działanie.
Należało uwzględnić taką możliwość, że pociski nadlecą z prędkością relatywistyczną, a wtedy systemy automatyczne będą najbardziej skuteczną obroną statku.
— Tak, milady — powiedziała lady Ida Li, jedna z dwóch adiutantów Michi.
Martinez spojrzał na dowódcę.
— Czy ma pani jeszcze jakieś żądania, milady? — spytał.
— Nie. Jest pan wolny, lordzie kapitanie.
Martinez wyłączył displej taktyczny i pchnął go nad głowę, aż się zatrzasnął. Odpiął się z fotela akceleracyjnego, chwycił za pręt klatki akceleracyjnej i przechylił fotel, aż stopami dotknął podłogi. Stanął, wyprostował się i poczuł mrowienie, gdy krew napłynęła do nóg. Zdjął hełm i z przyjemnością zaczerpnął świeżego — a przynajmniej świeższego — powietrza.
Michi Chen, nadal siedząc w fotelu, zdjęła hełm i upchała go w specjalnej siatkowej torbie. Potem przechyliła fotel do przodu, by wstać, a Martinez, jak przystało na dobrego oficera, stanął obok, by w razie czego podać jej pomocną dłoń.
Michi nie potrzebowała jednak pomocy. Była przystojną, postawną kobietą, siwiejące ciemne włosy były przycięte na czole w prostą grzywkę.
— Na razie wszystko w porządku — stwierdziła, patrząc na Martineza. — Ciągle się zastanawiam, czy nie natkniemy się na zaczajoną na nas flotę wroga.
Martinez, który rozważał, czy będzie zmuszony zabić kolejne cztery miliardy ludzi, skinął taktownie głową.
— Sądzę, że są całkowicie zajęci Zanshaa. Latają wokół stolicy i czekają na naszą kapitulację.
Michi uśmiechnęła się z rozbawianiem.
— Chyba ma pan rację, ale moje stanowisko zmusza mnie do ostrożności.
Poprawiła kołnierz skafandra, by było jej wygodniej, i opuściła stanowisko oficera flagowego. Martinez poszedł za nią, marząc, żeby ktoś zaprosił go na obiad.
* * *
Jadł samotnie w swoim gabinecie, patrząc kwaśno na tłuste tyłeczki i pyzate buzie nagich skrzydlatych dzieci zdobiących ściany. Do stołu podawał mu jego osobisty kucharz.
Oficer taktyczny miał na ogół stopień porucznika i stołował się w mesie oficerskiej, która była rodzajem klubu poruczników. Martinez natomiast — pełny kapitan — nie mógł jadać w mesie bez zaproszenia. Dowódca eskadry Chen miała swoją własną jadalnię, podobnie jak Gomberg, kapitan „Prześwietnego”. Jeśli Martineza nikt nie zaprosił — albo on nikogo nie zaprosił — jego specyficzna pozycja na statku gwarantowała mu samotność.
Bez żalu porzucił dość beztroskie życie porucznika, ale brakowało mu dawnego towarzystwa ludzi. Mógłby je zamienić na samotność dowódcy, ale przecież on nie był dowódcą i jeszcze na dodatek musiał jadać sam.
Perry sprzątnął ze stołu talerz i zaproponował dolewkę wina. Martinez przykrył kieliszek dłonią.
— Dziękuję, Perry — powiedział. Kucharz zabrał kieliszek i wyszedł bez słowa.
Martinez wywołał na ścianę displej taktyczny, by sprawdzić, czy nic nowego nie zaszło. Ścienne naguski patrzyły zafascynowane na displej, lecz okazało się, że żadnych zmian nie ma.
Zamknął displej i spojrzał na blat, na unoszące się na ciemnym tle zdjęcia Terzy. Pomyślał o dziecku, które wspólnie poczęli, i nagle ogarnęło go uniesienie. Dziecko wydało mu się cudem, zalała go dotkliwa tęsknota; nigdy dotąd nie żywił do Terzy podobnych uczuć.
Nagle zapragnął być ze swymi najbliższymi na „Ensenadzie”, rodzinnym jachcie Martinezów, którym uciekli z Zanshaa na bezpieczne Laredo. Chciał być z Terzą, pławić się w jej łagodnym uśmiechu, obserwować drobne zmiany w rozwoju dziecka, będącego w jej łonie. Przez krótką chwilę gotów był odrzucić wszelkie ambicje zawodowe w zamian za spokojne rodzinne szczęście.
Usłyszał pukanie we framugę drzwi kabiny. Podniósł wzrok i zobaczył porucznik Chandrę Prasad, jedyną osobę na statku, z którą nie chciałby być sam na sam.
— Tak? — spytał.
Chandra zamknęła za sobą drzwi i podeszła do biurka. Zasalutowała przepisowo: ramiona ściągnięte do tyłu, broda uniesiona, gardło odsłonięte; taka postawa, wprowadzona przez zwycięskich Shaa, umożliwiała poderżnięcie podwładnemu gardła, gdyby zwierzchnikowi przyszła na to ochota.
— Tak, poruczniku? — powtórzył Martinez.
Przyjęła postawę „spocznij” i wręczyła mu grubą kopertę.
— Od lorda kapitana Fletchera.
Koperta z grubego, gładkiego papieru w jasnożurawinowym odcieniu, z pewnością zrobiona na specjalne zamówienie przez głównego wytwórcę papieru na Harzapid, była zapieczętowana wielodzielną pieczęcią, świadczącą o znakomitym pochodzeniu kapitana.
Martinez złamał pieczęć i wyjął z koperty zaproszenie na jutrzejszy obiad dla uczczenia urodzin dowódcy eskadry, Chen. Oczywiście o ile pozwolą na to obowiązki służbowe.
Spojrzał na Chandrę. Miała kasztanowe włosy, spiczasty podbródek i figlarne ogniki w podłużnych oczach.
— Naturalnie przyjdę — powiedział.
— Mam czekać na odpowiedź? — spytała.
Choć kwatery kapitana znajdowały się zaledwie kilka kroków dalej, a zaproszeniu trudno byłoby odmówić, zwyczaje Floty wymagały jednak, by na pisemne zaproszenie odpowiedzieć pisemnie.
— Jeśli nie masz innych obowiązków… Oczy kobiety roziskrzyły się figlarnie.
— Jestem całkowicie do dyspozycji kapitana — odparła. Stwierdzenie było aż nazbyt prawdziwe. Porucznik lady Chandra Prasad była kochanką kapitana Fletchera, co sprzyjało niebezpiecznym intrygom i knowaniom, tym bardziej, że dawniej Chandrę i Martineza, nieznanych wówczas poruczników z prowincji, łączył burzliwy związek, pełny wzajemnych zdrad. Martinez przyjął zerwanie bez smutku, a nawet z ulgą.
Nie wiedział, czy kapitan Fletcher zdaje sobie sprawę z jego wcześniejszych relacji z Chandrą, i ten brak pewności wywoływał w nim niepokój, tym bardziej że kobieta była ambitna, niecierpliwa i wybuchowa.
I dlatego nie chciał przez dłuższy czas pozostawać z nią sam na sam.
Wyjął z biurka kartonik i kopertę i napisał krótką odpowiedź. Pieczętując list, wyobrażał sobie, jak kapitan Fletcher trzyma bilecik w palcach i kręci nosem na jego niską jakość.
Podał kopertę Chandrze, która przechyliła głowę i patrzyła krytycznym wzrokiem na zdjęcia Terzy w blacie biurka.
Читать дальше