Usłyszała, jak April woła zza drzwi z moskitierą:
– Mamo, musimy zjeść albo się spóźnię!
Miała ochotę odkrzyknąć: „Sama sobie zrób śniadanie!”.
Ale nie odkrzyknęła. Od dawna miała dość prowadzenia wojen z April. Przestała już walczyć.
Wstała od stołu i wróciła do kuchni. Zerwała jeden papierowy ręcznik z rolki, wytarła nim łzy i wydmuchała weń nos, a następnie zabrała się do gotowania. Próbowała sobie przypomnieć słowa terapeuty: „Nawet codzienne czynności będą wymagać świadomego wysiłku, przynajmniej przez jakiś czas”. Musiała się przestawić na robienie wszystkiego małymi kroczkami.
Pierwszym było wyjęcie produktów z lodówki: tuzina jajek, opakowania bekonu, maselniczki, słoika z dżemem. Bo April lubiła jeść dżem, nawet jeśli go nie lubiła. I tak to szło, aż Riley ułożyła sześć kawałków bekonu na stojącej na płycie patelni, a następnie włączyła pod nią palnik.
Odskoczyła na widok żółto-niebieskiego płomienia. Zamknęła oczy i powróciło wszystko.
Leży w ciasnej piwnicy z bardzo niskim stropem, uwięziona w małej prowizorycznej klatce. Jedyną rzeczą, jaką widzi, jest palnik gazowy. Cały pozostały czas spędza w kompletnych ciemnościach. Pod sobą ma ubitą ziemię, a legary nad głową tak nisko, że ledwie może kucnąć.
Panuje tam całkowita ciemność, nawet kiedy on otwiera małe drzwi i wczołguje się do niej, do piwnicy. Nie widzi go, ale słyszy jego oddech i chrząkanie. On otwiera klatkę, blokuje drzwiczki i wchodzi do środka.
A potem zapala palnik. W jego świetle widać okrutną i paskudną twarz. On drwi sobie, podsuwając jej talerz z obrzydliwym jedzeniem. Gdy ona po nie sięga, kieruje na nią płomień.
Riley nie może zjeść bez poparzenia…
Uchyliła powieki. Kiedy jej oczy były otwarte, obrazy stawały się mniej żywe, choć Riley nie potrafiła przerwać potoku wspomnień. Dalej automatycznie robiła śniadanie, podczas gdy w jej ciele wzbierała adrenalina. Właśnie nakrywała do stołu, kiedy znów zabrzmiał okrzyk jej córki.
– Mamo, długo jeszcze?
Podskoczyła. Talerz wypadł jej z ręki i roztrzaskał się o podłogę.
– Co się stało? – April przybiegła do kuchni.
– Nic – odparła Riley.
Posprzątała bałagan.
Kiedy zasiadły do wspólnego posiłku, zapanowało, jak zwykle, wrogie milczenie. Riley pragnęła przerwać to błędne koło, dotrzeć do April, powiedzieć: „April, to ja, twoja mama, kocham cię”. Ale próbowała już tyle razy i tylko pogarszała sprawę. Córka jej nienawidziła, a ona nie mogła zrozumieć, dlaczego ani jak to zmienić.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – zapytała.
– A jak myślisz? – odburknęła April. – Idę na lekcje.
– Mam na myśli plany na potem. – Głos Riley był pełen łagodności i wyrozumiałości. – Jestem twoją matką. Chcę wiedzieć. To normalne.
– Nic w naszym życiu nie jest normalne.
Przez chwilę jadły w milczeniu.
– Nic mi nigdy nie mówisz… – zagadnęła Riley.
– Ani ty mnie.
Przepadła nadzieja na jakąkolwiek rozmowę.
W porządku, pomyślała gorzko Riley.
April nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo miała rację. Riley nigdy nie opowiadała jej o pracy, o dochodzeniach. Nie powiedziała jej o tym, dlaczego jest teraz „na urlopie”, ani o tym, że była więziona, ani że była w szpitalu. April wiedziała tylko tyle, że musi mieszkać przez większość tego czasu z ojcem, którego nienawidziła jeszcze bardziej, niż nienawidziła Riley. Ale ta, mimo że bardzo chciała o tym powiedzieć, uważała, że dla April będzie najlepiej, jeśli nie będzie mieć pojęcia o tym, przez co przeszła jej matka.
Riley ubrała się i odwiozła córkę do szkoły. Po drodze nie zamieniły nawet słowa. Kiedy April wysiadła z samochodu, zawołała za nią:
– Widzimy się o dziesiątej!
Dziewczyna machnęła od niechcenia ręką i odeszła.
Riley pojechała do pobliskiej kawiarni. Było to już stałym punktem jej dnia. Sprawiało jej trudność przebywanie w miejscach publicznych, ale wiedziała, że właśnie to powinna robić. Kawiarnia była mała i nigdy nie panował w niej duży ruch. Nawet w takie poranki, jak ten, więc Riley czuła się względnie niezagrożona.
Usiadła i popijając cappuccino, przypomniała sobie o prośbie Billa. To już sześć tygodni, do cholery! Coś się musi zmienić. Ona musi się zmienić. Tylko jak to zrobić?
Jednak w głowie zaświtała już pewna myśl. Riley wiedziała dokładnie, jaki będzie jej następny krok.
Biały płomień propanowego palnika faluje. Riley musi wymykać się nieustannie, żeby uniknąć poparzeń. Jaskrawość oślepia ją, więc nie nie jest już w stanie dojrzeć twarzy porywacza. Wirując wokół, palnik zdaje się pozostawiać ognisty ślad w powietrzu.
– Przestań! – krzyczy Riley. – Przestań!
Ma zdarte i zachrypnięte od krzyku gardło. Zastanawia się, po co w ogóle krzyczy. Wie, że on nie przestanie się nad nią znęcać aż do chwili, gdy będzie martwa.
W tym samym momencie on podnosi trąbkę kibica i trąbi jej prosto w ucho.
Klakson rozbrzmiał głośno i Riley przeskoczyła z powrotem w teraźniejszość. Spojrzała na sygnalizację i zobaczyła, że włączyło się właśnie zielone światło. Za nią stała kolejka kierowców więc przycisnęła pedał gazu.
Czując, że pocą się jej dłonie, siłą woli odepchnęła wspomnienie i przypomniała sobie, gdzie jest teraz. Chciała odwiedzić Marie Sayles, jedyną, nie licząc samej Riley, ocalałą ofiarę nieopisanego sadyzmu jej niedoszłego zabójcy. Zgromiła się za to, że pozwoliła retrospekcji sobą zawładnąć. Od półtorej godziny była w stanie skoncentrować się na prowadzeniu auta i wydawało się, że nieźle jej idzie.
Wjechała do Georgetown, minęła ekskluzywne wiktoriańskie domy i zaparkowała pod budynkiem, którego adres podała jej Marie przez telefon. Takim z czerwonej cegły, z ładnym wykuszem. Siedziała przez chwilę w aucie, zastanawiając się, czy wchodzić, i próbowała zebrać się na odwagę.
W końcu wysiadła. Wchodząc po schodach, zauważyła z zadowoleniem, że Marie wyszła na powitanie do drzwi. Ubrana z wyszukaną prostotą, obdarzyła gościa bladym uśmiechem. Twarz miała zmęczoną i zapadniętą. Z cieni pod oczami Riley wywnioskowała, że Marie z pewnością płakała, i nic dziwnego. Widziały się wiele razy na czacie wideo i niewiele mogły przed sobą ukryć.
Uściskały się, a zaskoczona Riley od razu zauważyła, że Marie wcale nie jest tak wysoka i mocno zbudowana, jak sobie wyobrażała. Nawet w szpilkach była niższa od niej. Malutka i krucha. Rozmawiały dużo, ale po raz pierwszy spotkały się osobiście. Ta filigranowość sprawiała, że Marie wydawała się jeszcze bardziej dzielna, że wyszła cało z tego wszystkiego.
Riley weszła za nią do jadalni i rozejrzała się wokół. Pomieszczenie było nieskazitelnie czyste i gustownie urządzone. Dom pasujący idealnie do wolnej kobiety sukcesu. Jednak u Marie pozasuwane były wszystkie zasłony i przygaszone wszystkie światła. Panowała przytłaczająca atmosfera. Riley pomyślała o własnym domu.
Wcześniej Marie przygotowała dla nich lekki obiad, a teraz zaprosiła do stołu. Siedziały w niezręczniej ciszy. Riley, nie wiedząc czemu, pociła się. Spotkanie na nowo przywoływało wspomnienia.
– I… jak się czujesz? – zapytała Marie niepewnie. – Po powrocie do świata żywych?
Riley się uśmiechnęła. Marie wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, ile kosztowała ją dzisiejsza podróż.
– Całkiem dobrze – odparła. – Tak szczerze to naprawdę nieźle. Miałam w sumie tylko jeden trudny moment.
Читать дальше