Frederick Forsyth - Diabelska Alternatywa
Здесь есть возможность читать онлайн «Frederick Forsyth - Diabelska Alternatywa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabelska Alternatywa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabelska Alternatywa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabelska Alternatywa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabelska Alternatywa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabelska Alternatywa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Przed południem zaczął 'przynosić owoce przeciek informacyjny, zorganizowany z pomocą dwu supergwiazd niemieckiego dziennikarstwa. Ich aluzje w komentarzach radiowych i telewizyjnych zostały podchwycone i rozwinięte przez inne redakcje. Coraz powszechniejsze stawało się przekonanie, że w godzinach poprzedzających świt Dietrich Busch działał pod przemożną presją Ameryki. Bonn odmówiło potwierdzenia tych sugestii, ale też im nie zaprzeczyło. A te wymijające odpowiedzi rzecznika rządowego też miały swoją wartość dla prasy.
Toteż kiedy nad Waszyngtonem – pięć godzin później niż nad Europą – wstawał świt, główny ciężar zainteresowań prasy przeniósł się już na Biały Dom. Od szóstej akredytowani w Waszyngtonie dziennikarze głośno domagali się rozmowy z samym prezydentem. Musieli zadowolić się rozmową z rzecznikiem prasowym, od którego jednak niczego nowego się nie dowiedzieli. Nękany ze wszystkich stron rzecznik robił wciąż uniki, bo sam nic właściwie nie wiedział. Jego ponawiane wciąż prośby o komentarz z Owalnego Gabinetu przyniosły w odpowiedzi jedynie instrukcję, że “to jest sprawa wyłącznie europejska, a Europejczycy robią, co uważają za najlepsze”. To wyjaśnienie odrzucało kamyczek z powrotem do ogródka kanclerza Buscha. A on złościł się coraz bardziej. Złościł się też prezydent Matthews.
– Jak długo to może jeszcze trwać? – niemal krzyczał na swoich doradców. Nawet nie spojrzał na przyniesiony mu o szóstej talerz z jajecznicą.
To samo pytanie zadawano sobie tego ranka w dziesiątkach biur w Europie i Ameryce. Ze swojego biura w Teksasie dzwonił do Waszyngtonu właściciel miliona ton ropy zwanej mubarakiem. Dzwonił, nie bacząc na wczesną porę, do dyrektora kampanii wyborczej partii prezydenta.
– Nie interesuje mnie to, która godzina! – ryczał na sekretarkę dyrektora. – Masz mnie połączyć i powiedzieć, że to Clint Blake. Jasne?
Dyrektor nie był zachwycony, kiedy wyrwano go ze snu. Ale kiedy odkładał słuchawkę, minę miał jeszcze bardziej markotną. Milion dolarów na kampanię wyborczą to nie byle co, nawet w Stanach. Toteż groźba Blake'a, że wycofa swój datek i wpłaci go na konto opozycji, nie wydawała się ani trochę śmieszna. Na nic zdały się próby przekonywania go, że cały ładunek jest przecież ubezpieczony u Lloyda. Tego ranka Blake był tylko rozwścieczonym Teksańczykiem, do którego nie przemawiały żadne argumenty.
Również Harry Wennerstrom spędził większość tych porannych godzin przy telefonie. Dzwonił do Sztokholmu, do wszystkich przyjaciół i znajomych we flocie, w bankach i w rządzie, prosząc, by wywarli presję na szwedzkiego premiera. Presja okazała się skuteczna. Żądania Wennerstroma przekazano drogą dyplomatyczną do Bonn.
Sir Murray Kelso, prezes Lloyda, bez trudu odnalazł wiceministra środowiska. Sir Rupert Mossbank tkwił już za swoim biurkiem w White-hall. Zazwyczaj sobota nie jest dniem, w którym można zastać wyższych funkcjonariuszy państwowych przy ich biurkach – ale to nie była zwykła sobota. Sir Rupert przyjechał tu przed świtem na wieść z Downing Street, że Miszkin i Łazariew nie zostaną zwolnieni – i od tej pory nie opuszczał budynków Whitehall. Wskazał krzesło swojemu gościowi.
– Paskudna sprawa – zaczął ogólnikowo Sir Murray.
– Wręcz obrzydliwa – zgodził się Sir Rupert.
Podał biszkopty, po czym dwaj lordowie zajęci byli przez jakiś czas piciem herbaty.
– Rzecz w tym – przerwał w końcu milczenie Sir Murray – że w grę wchodzą naprawdę gigantyczne sumy. Coś około miliarda dolarów. Nawet gdyby kraje dotknięte skażeniem domagały się odszkodowań nie od nas, ale od Niemiec Zachodnich, to samo tylko ubezpieczenie statku, ładunku i załogi pochłonie czterysta milionów dolarów.
– Oczywiście możecie wypłacić taką sumę? – zaniepokoił się Sir Rupert.
– Oczywiście, możemy. I musimy. Ale to już jest suma, która poważnie zaciąży na tegorocznym bilansie państwowym. Mogą być kłopoty z następną pożyczką z Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
– Tak – przyznał Mossbank – ale niewiele możemy tu zrobić. Teraz wszystko jest w rękach Niemców.
– Może jednak dałoby się ich jakoś przycisnąć. Ja wiem, porywanie samolotów to rzecz wstrętna, ale w końcu można by w tym jednym przypadku wypuścić tych łobuzów. Baba z wozu, koniom lżej!
– Spróbuję. Zobaczę, co się da zrobić – oświadczył Mossbank. W rzeczywistości doskonale wiedział, że nie da się nic zrobić. W teczce z napisem “tajne”, zamkniętej w sejfie, miał informację, że za jedenaście godzin major Fallon wsiądzie do swego kajaka; do tego momentu – brzmiała instrukcja premiera – żadnych zmian taktyki!
O tej instrukcji kanclerz Busch dowiedział się rano, w trakcie osobistej rozmowy z ambasadorem brytyjskim. To go nieco uspokoiło.
– Tylko po co jedliśmy tę żabę? – spytał, gdy ambasador przedstawił mu cały plan. – Czy nie można mi było tego powiedzieć wcześniej?
– Wcześniej nie byliśmy pewni, czy to jest realne – wyjaśnił Anglik, bo takie miał polecenie. – Pracowaliśmy nad tym przez całe wczorajsze popołudnie i przez całą noc. Dopiero przed świtem uzyskaliśmy pewność, że rzecz jest wykonalna.
– Jak oceniacie swoje szansę?
– Trzy do jednego na naszą korzyść. Słońce zachodzi dziś o siódmej trzydzieści, kompletna ciemność będzie od dziewiątej. O dziesiątej ci ludzie wystartują.
Kanclerz spojrzał na zegarek. Dwanaście godzin. Jeśli Brytyjczykom się uda, zasługa przypadnie przede wszystkim płetwonurkom zabójcom, ale także i jemu: za mocne nerwy. Jeśli się nie uda, cała odpowiedzialność spadnie na Brytyjczyków.
– A zatem wszystko zależy teraz od majora Fallona – odezwał się po namyśle. – Dobrze, panie ambasadorze, obiecuję grać w tę grę do dziesiątej.
Oprócz baterii rakiet samosterujących USS “Moran” miał na pokładzie dwa konwencjonalne działa Mark45 127 mm, jedno z przodu, jedno z tyłu. Choć “konwencjonalne”, niewiele miały wspólnego z tradycją morskiej artylerii. Naprowadzane radarem, sterowane przez komputer, mogły wystrzelić szybką serię dwudziestu pocisków, bo tyle mieścił magazynek. Komputer ustalał też rodzaj i kolejność wystrzeliwanych pocisków. Czasy, w których na okrętach wojennych trzeba było ręcznie wyciągać amunicję z głębokich czeluści magazynu, transportować ją do wieżyczki strzelniczej prymitywną windą, zatrudniać przy obsłudze działa ciężko harujących ładowaczy – minęły bezpowrotnie. Na “Moranie” odpowiednią amunicję wybierały ze składu roboty, jej transportem do wież strzelniczych kierował mikroprocesor, a działa ładowały się, strzelały, wyrzucały łuski, ponownie ładowały i strzelały – całkowicie bez udziału rąk ludzkich.
Celowanie odbywało się z pomocą radaru; radarowe oczy okrętu odnajdowały cel wedle zadanego programu, uwzględniając wiatr i wszelkie ruchy zarówno celu jak samego “Morana”; a znalazłszy cel trzymały się go już wytrwale, aż do następnej instrukcji z komputera. Komputer dostarczał też radarowemu celownikowi informacji o wszystkich bieżących zmianach, o najdrobniejszych poruszeniach “Morana”, o celu, o aktualnej prędkości i kierunku wiatru w przestrzeni między nimi. Gdy cel był już namierzony, wszystkie te ruchy i zmiany przestawały stanowić problem; niezależnie od nich sterowane z komputera mordercze paszcze dział bezgłośnie i bezbłędnie obracały się tam, gdzie powinny trafić pociski. “Moran” mógł kołysać się i obracać na sztormowej fali, cel mógł kluczyć i gwałtownie zmieniać kurs – wszystko to błyskawicznie równoważyły decyzje komputera. Komputer realizował także szczegółowy plan rozrzutu pocisków. Na wszelki wypadek działała jeszcze w najwyższym punkcie okrętu kamera telewizyjna, dzięki której oficer artylerzysta mógł widzieć cel i zmieniać program ostrzału, wprowadzając do komputera i mikroprocesora dział nowe instrukcje.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabelska Alternatywa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabelska Alternatywa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabelska Alternatywa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.