– Jeśli zrobisz krzywdę temu chłopcu – powiedział z charakterystycznym amerykańskim akcentem – uduszę cię gołymi rękami!
Dwie lufy automatów skierowały się natychmiast w jego stronę.
– Twoja rycerskość jest chwalebna, ale nie masz za grosz poczucia rzeczywistości – skomentował herszt. – Nikomu nie stanie się krzywda, jeśli nie będzie robił głupstw. W przeciwnym razie urządzimy wam krwawą łaźnię, a ty pierwszy dasz głowę.
Lundquist skinął na marynarza.
– Idź z nim i rób wszystko, co każe.
Terrorysta wyprowadził marynarza na schody. Kiedy mijali poziom “D”, zapytał:
– Kto oprócz kapitana mieszka na tym pokładzie?
– Główny mechanik i szef stewardów – marynarz wskazał kolejno pomieszczenia nad prawą i lewą burtą. – No i pierwszy oficer, w lewej przedniej kajucie, ale on jest teraz na mostku.
Spoza drzwi kabin nie dochodziły żadne odgłosy życia.
– Gdzie jest magazyn farb? – spytał terrorysta. Marynarz bez słowa odwrócił się i zaczął schodzić w dół. Nie zatrzymując się minęli poziomy “C” i “B”- Tu spoza którychś drzwi dobiegły ich odgłosy rozmowy; najwyraźniej czterej marynarze, którym nie chciało się spać, spędzali tę noc przy kartach i kawie.
Na poziomie “A”, dolnym pokładzie nadbudówki, marynarz otworzył drzwi prowadzące na rufę i wyszedł; terrorysta za nim. Nocny chłód nieprzyjemnie kontrastował z ciepłym wnętrzem. Znajdowali się teraz za nadbudówką, na rufie. Przed nimi piętrzył się ku gwiazdom wysoki na sto stóp masyw komina. Marynarz skierował się w stronę małej stalowej budki. Miała sześć na sześć stóp i tyle samo wysokości. Z jednej strony były umieszczone drzwi, zakręcone motylkowymi mutrami na dwu wielkich śrubach.
– To tam, na dole – pokazał marynarz.
– Schodzimy – zadecydował terrorysta. Chłopiec nie bez wysiłku odkręcił motylkowe nakrętki, pociągnął za uchwyt i otworzył drzwi na oścież. Paląca się w środku żarówka oświetlała maleńki podest i biegnące odeń w dół, do wnętrza “Freyi”, schodki. Przynaglony lufą rewolweru marynarz wszedł do budki i zaczął schodzić w dół; terrorysta za nim.
Zeszli schodami przeszło siedemdziesiąt stóp niżej, mijając po drodze kilka galerii zamkniętych stalowymi drzwiami. Kiedy wreszcie znaleźli się na końcu schodów, byli głęboko poniżej linii wody; pod sobą mieli już tylko kil i stalową skorupę statku. Z dna klatki schodowej czworo drzwi prowadziło w różne strony. Terrorysta wskazał na jedne z nich i zapytał:
– Co tu jest?
– Przekładnia steru.
– Zajrzyjmy tam.
Otworzywszy drzwi ujrzeli wielką, wysoko sklepioną halę; jej metalowe ściany pokryte były bladozieloną farbą. Wnętrze było dobrze oświetlone. Cały środek podłogi wypełniały wielkie, obudowane blachą mechanizmy. To one odbierały sygnały z komputerów mostka kapitańskiego i zgodnie z nimi poruszały płetwą sterową. Ściany naprzeciw drzwi zbiegały ku podłodze łagodną krzywizną, była to już bowiem najniższa część rufy. Z drugiej strony tej stalowej skorupy wielka płetwa sterowa “Freyi” wisiała nieruchomo w czarnej otchłani morza. Nie zabawili tu długo. Terrorysta kazał zamknąć drzwi z powrotem i zakręcić śruby.
Lewe drzwi prowadziły do magazynu chemikaliów, prawe – do magazynu lakierów. Te pierwsze terrorysta zignorował; nie miał zamiaru więzić ludzi w pomieszczeniu, w którym z pewnością były materiały żrące – mogliby zrobić z nich użytek. Lepszy był magazyn farb. Jego wnętrze okazało się dostatecznie duże i miało dobrą wentylację.
– A te czwarte drzwi? – spytał. Nie było na nich żadnych uchwytów ani dostępnych śrub.
– Prowadzą do tylnej części maszynowni. Są zakręcone z tamtej strony.
Terrorysta oparł się mocno o stalowe drzwi, ale nawet nie drgnęły. Były sztywne jak skała. Wyglądał na zadowolonego.
– Ilu ludzi jest na statku? Tylko bez żadnych sztuczek… policz również kobiety. Jeśli znajdziemy chociaż jedną osobę ponad to, co teraz powiesz, zastrzelę ją.
Chłopak przesunął językiem po spierzchniętych wargach.
– Nie ma kobiet na statku. Może w następną podróż będzie już można zabrać żony, ale nie w pierwszym rejsie. Razem jest nas trzydziestu, łącznie z kapitanem.
Wiedząc już wszystko, co chciał wiedzieć, terrorysta wepchnął młodego marynarza do magazynu, zatrzasnął drzwi i wkręcił jedną ze śrub mocujących w jej gniazdo. Potem wrócił na górę. Dotarłszy na pokład wybrał tym razem inną drogę na mostek. Zamiast korzystać z wewnętrznych schodów, na których mógłby się na kogoś natknąć, wspiął się po drabinach zawieszonych nad prawą burtą.
Zastał swoich pięciu wspólników w tej samej sytuacji, w jakiej ich zostawił: z bronią gotową do strzału pilnowali dwu oficerów. Dość długo trwało wydawanie dalszych poleceń. Wkrótce obaj oficerowie z mostka, w towarzystwie szefa stewardów i głównego mechanika, wyrwanych z głębokiego snu, wędrowali pod strażą po wąskich schodkach wiodących do magazynu farb. Większość załogi spała jeszcze. Kabiny na pokładzie “B”, w których mieszkali, były znacznie mniejsze, niż apartamenty oficerskie na poziomach “C” i “D”. Kiedy wyciągnięto ich z łóżek i popędzono na dno statku, marynarze protestowali głośno, wymyślali napastnikom i klęli. Szef terrorystów uciszał jednak kolejne grupy oświadczeniem, że w razie jakichkolwiek prób oporu ich kapitan, uwięziony we własnej kabinie, zostanie natychmiast zabity. Marynarze cichli więc i słuchali rozkazów bandyty.
W końcu w magazynie lakierów upchnięto wszystkich dwudziestu dziewięciu członków załogi. Terroryści pozwolili jeszcze pierwszemu kucharzowi i czterem stewardom wrócić na chwilę do kambuza na pokładzie “A”, by przynieść stamtąd tace pełne bułek i rogalików, a także skrzynki z piwem i lemoniadą. Dwa duże wiadra miały zastąpić więźniom ubikację.
– Czujcie się jak u siebie w domu – zadrwił szef terrorystów. Dwudziestu dziewięciu mężczyzn patrzyło na niego wściekłym wzrokiem z wnętrza magazynu. – Nie będziecie tu długo siedzieć… najwyżej trzydzieści godzin. Aha, kapitan wzywa szefa pomp. Który to?
Szwed Martinsson zrobił krok w stronę drzwi.
– To ja.
– Pójdziesz ze mną – powiedział terrorysta. Była czwarta trzydzieści. Cały pokład “A”, dolny poziom nadbudówki, zajmowały urządzenia niezbędne do obsługi morskiego kolosa. Tutaj znajdowały się główny kambuz, chłodnia, zimna spiżarnia i inne magazyny żywnościowe, magazyn napojów, skład brudnej bielizny i sąsiadująca z nim automatyczna pralnia, wreszcie centrala kontroli ładunku i centrala przeciwpożarowa, zwana też “pianową”.
Piętro wyżej był pokład “B”, z kajutami całej załogi (z wyjątkiem oficerów), a także z czytelnią, czterema pomieszczeniami klubowymi i trzema barami. Na poziomie “C” mieściły się kajuty młodszych oficerów oraz mesa oficerska, palarnia i klub dzienny załogi z basenem pływackim, sauną i salą gimnastyczną.
Terrorystę najbardziej jednak interesowała centrala kontroli ładunku na pokładzie “A”; tam właśnie kazał się zaprowadzić szefowi pomp. Nie było tutaj okien; pokój, sztucznie ogrzewany i klimatyzowany, był cichy i dobrze oświetlony. Spojrzenie terrorysty prześliznęło się po setkach wyłączników na tablicach rozdzielczych i zatrzymało się na tylnej ścianie pokoju. Nad konsoletą, przy której usiadł już szef pomp, znajdował się kolorowy schemat statku, długi na dziewięć i szeroki na cztery stopy. Pokazywał on rozłożenie ładunku w zbiornikach.
Читать дальше