– Dziękuję – odpowiedziała Lisa.
Jeannie nie ruszała się z miejsca, czekając na odwołanie alarmu. Po kilku minutach Lisa otworzyła drzwi.
– Wyszedł z budynku – oznajmiła.
Usiadły z powrotem przy telefonach.
Murray Claud był kolejnym facetem z rzadkim nazwiskiem i szybko go wytropiły. Udało się to Jeannie. Murray Claud senior poinformował ją z goryczą i oburzeniem, że jego syn został aresztowany przed trzema laty w Atenach, po bójce na noże w tawernie i wyjdzie na wolność najwcześniej w styczniu.
– Ten chłopak miał przed sobą wielką przyszłość – stwierdził. – Mógł zostać astronautą. Laureatem Nagrody Nobla. Gwiazdorem filmowym. Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Miał łeb na karku, wdzięk i prezencję. I wszystko zmarnował. Wszystko zmarnował.
Rozumiała ojcowski ból. Jej rozmówca czuł się odpowiedzialny za to, co się stało. Korciło ją, żeby powiedzieć mu prawdę, ale nie była do tego przygotowana, a poza tym nie miała czasu. Obiecała sobie, że któregoś dnia zadzwoni do niego ponownie i wszystko wytłumaczy.
Harveya Jonesa zostawiły na koniec, bo wiedziały, że będzie go najtrudniej znaleźć.
Ku zdumieniu Jeannie okazało się, że w Ameryce jest prawie milion Jonesów, a H. należy do najczęstszych inicjałów towarzyszących temu nazwisku. Ich Jones na drugie imię miał John. Urodził się w Walter Reed Hospital w Waszyngtonie, w związku z czym obdzwoniły na początek wszystkich Harveyow Jonesów, H. J. Jonesów i H. Jonesów z waszyngtońskiej książki telefonicznej. Nie znalazły nikogo, kto urodziłby się przed dwudziestu dwu laty w Walter Reed Hospital; co gorsza, zgromadziły długą listę ludzi, którzy nie odebrali telefonu.
Jeannie po raz kolejny zaczęła wątpić, czy im się uda. Mieli trzech nie sprawdzonych George'ow Dassaultów, a teraz dwudziestu kilku H. Jonesów. Jej podejście było teoretycznie słuszne, nie mogła jednak sprawdzić kogoś, kto nie odbierał telefonu. Kleiły jej się oczy i odczuwała dokuczliwe napięcie od nadmiaru kawy i braku snu.
O czwartej zaczęły wydzwaniać do Jonesów w Filadelfii.
O wpół do piątej Jeannie znalazła go.
Myślała, że to będzie kolejny znak zapytania. Telefon zadzwonił cztery razy, a potem rozległ się charakterystyczny dźwięk włączającej się automatycznej sekretarki. Nagrany na taśmie głos był dziwnie znajomy. „Tu mieszkanie Harveya Jonesa” odezwał się i Jeannie zjeżyły się włosy na karku. Miała wrażenie, że słyszy Steve'a: ta sama barwa głosu, ta sama intonacja, ten sarn akcent. „Nie mogę teraz podejść do telefonu. Proszę zostawić wiadomość po usłyszeniu długiego sygnału”.
Odłożyła słuchawkę i sprawdziła adres. Mieszkanie mieściło się przy Spruce Street w miasteczku uniwersyteckim, niedaleko kliniki Aventine. Zorientowała się, że drżą jej ręce. Tak bardzo chciała złapać go za gardło.
– Znalazłam go – powiedziała.
– O mój Boże.
– Poznałam jego głos na automatycznej sekretarce. Mieszka w Filadelfii, niedaleko miejsca, gdzie zostałam zaatakowana.
– Daj mi posłuchać. – Lisa wystukała numer. Kiedy słuchała nagranej wiadomości, jej różowe policzki nagle pobladły. – To on – stwierdziła, odkładając słuchawkę. – Pamiętam jego głos. „Zdejmij te urocze majteczki”, powiedział. O Boże.
Jeannie podniosła słuchawkę i zadzwoniła na policję.
Berrington Jones nie spał przez całą sobotnią noc.
Aż do północy czekał na parkingu przy Pentagonie, nie spuszczając z oka czarnego lincolna pułkownika Logana. Potem zatelefonował do Prousta i dowiedział się, że pułkownik został aresztowany, lecz Steve uciekł, najprawdopodobniej autobusem lub metrem, ponieważ nie odjechał samochodem ojca.
– Co robili w Pentagonie? – zapytał Jima.
– Byli w centrum informatycznym. Staramy się właśnie odkryć, czego dokładnie szukali. Postaraj się zlokalizować chłopaka albo tę Ferrami.
Berrington nie protestował już, że zaprzęga się go do policyjnej roboty. Sytuacja była tragiczna. Nie martwił się o swoją reputację; zdawał sobie sprawę, że jeśli nie uda mu się ich powstrzymać, może o niej zapomnieć.
Kiedy zajechał z powrotem pod dom Logana, samochodu Jeannie nie było na podjeździe. Czekał tam mniej więcej godzinę, ale nikt się nie pojawił. Doszedł do wniosku, że pojechała do domu i wrócił do Baltimore. Przejechał całą jej ulicę, lecz tam także nie było jej mercedesa.
Robiło się jasno, kiedy zaparkował przed swoim domem w Roland Park. Zaraz po wejściu zadzwonił do Jima, nikt jednak nie odpowiadał ani w jego biurze, ani w domu. Położył się w ubraniu do łóżka i zamknął oczy. Chociaż był wykończony, nie zdołał zasnąć.
O siódmej wstał i próbował znowu dodzwonić się do Jima, ale znowu nie mógł go nigdzie zastać. Wziął prysznic, ogolił się i włożył czarne spodnie i koszulkę polo, a potem wycisnął sobie dużą szklankę soku pomarańczowego. Pijąc w kuchni, zerknął na pierwszą stronę niedzielnego wydania „Sun”. Tytuły nic mu nie mówiły; równie dobrze mogły być napisane po fińsku.
Proust zadzwonił o ósmej.
Spędził pół nocy w Pentagonie ze znajomym generałem, przesłuchując personel centrum informatycznego pod pretekstem, że naruszone zostały przepisy bezpieczeństwa. Generał, kumpel Jima z czasów, gdy pracował w CIA, wiedział tylko, że Logan miał zamiar ujawnić tajną operację z lat siedemdziesiątych, a Jim chciał temu zapobiec.
Pułkownik Logan, który przebywał w areszcie, powtarzał tylko, że chce się widzieć ze swoim adwokatem. Wyniki przeszukania zachowały się jednak w pamięci komputera i Jim zdołał ustalić, co odkryli.
– Kazałeś chyba zrobić elektrokardiogramy wszystkim niemowlętom – powiedział.
Berringtonowi wyleciało to z głowy, ale teraz sobie przypomniał.
– Tak, kazałem.
– Logan odnalazł je.
– Wszystkie?
– Tak. Osiem.
Była to najgorsza możliwa wiadomość. Elektrokardiogramy klonów, tak jak elektrokardiogramy jednojajowych bliźniąt, były do siebie tak podobne, jakby zrobiono je tej samej osobie w odstępie paru dni. Loganowie i Jeannie musieli teraz wiedzieć, że Steve jest jednym z ośmiu klonów.
– Niech to szlag! – zaklął Berrington. – Trzymaliśmy to w tajemnicy przez dwadzieścia dwa lata, a teraz ta cholerna dziwka wszystko odkryła.
– A nie mówiłem, że powinniśmy ją sprzątnąć?
W kryzysowych sytuacjach Jim zawsze wpadał w bojowy nastrój. Po nie przespanej nocy Berrington nie miał cierpliwości go słuchać.
– Jeśli jeszcze raz powtórzysz „A nie mówiłem”, rozwalę ci ten cholerny łeb, jak Boga kocham.
– Dobrze, już dobrze.
– Czy Preston wie?
– Tak. Mówi, że już po nas, ale on zawsze to powtarza.
– Tym razem może mieć rację.
Głos Jima przybrał ton defiladowy.
– Ty może już dałeś za wygraną, lecz ja nie – zagrzmiał. – Nie możemy dopuścić do ujawnienia sprawy przed jutrzejszą konferencją prasową. Jeśli nam się to uda, transakcja dojdzie do skutku.
– A co się stanie potem?
– Potem będziemy mieli sto osiemdziesiąt milionów dolarów, a za takie pieniądze można kupić milczenie.
Berrington chciał mu wierzyć.
– Skoro jesteś taki mądry, co twoim zdaniem mamy teraz robić?
– Musimy odkryć, co dokładnie wiedzą. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy Steven miał w kieszeni listę nazwisk i adresów, kiedy dał nogę z Pentagonu. Facetka z centrum informatycznego przysięga, że nie, ale ja jej nie wierzę. Adresy na liście są sprzed dwudziestu dwu lat. Zastanawiam się, czy Jeannie Ferrami potrafi ich wytropić, mając tylko nazwiska.
Читать дальше