– To powinno oszukać alarm – stwierdził.
Następnie wyjął długi kawałek drutu, który był kiedyś wieszakiem do ubrań, zgiął go starannie w pożądany kształt i wsunął końcówkę w szparę między skrzydłami drzwi. Kręcił drutem przez kilka sekund, a potem pociągnął.
Drzwi się otworzyły.
Alarm milczał.
Ojciec wziął do ręki teczkę i wszedł do środka.
– Zaczekaj – powstrzymała go nagle Jeannie. – To nie jest w porządku. Zamknijmy te drzwi i wracajmy do domu.
– Daj spokój, nie bój się.
– Nie mogę cię na to narażać. Jeśli nas złapią, nie wyjdziesz z więzienia przed siedemdziesiątką.
– Jeannie, ja chcę to zrobić. Przez tyle łat byłem dla ciebie złym ojcem. Teraz dla odmiany mam okazję ci pomóc. To dla mnie ważne. Chodź, proszę cię.
Jeannie weszła do środka.
Ojciec zamknął za nimi drzwi.
– Prowadź – polecił.
Wbiegła po schodach przeciwpożarowych na pierwsze piętro i wskazała mu drzwi swojego gabinetu. Ojciec wyjął z teczki kolejny elektroniczny instrument, połączony dwoma drucikami z metalową płytką wielkości karty kredytowej, i wsunął płytkę w otwór czytnika.
– Sprawdzimy wszystkie możliwe kombinacje – oznajmił.
Zdumiewało ją, jak łatwo dostał się do budynku wyposażonego we wszelkie nowoczesne zabezpieczenia.
– Wiesz co? – powiedział. – Wcale się nie boję.
– A ja tak – odparła.
– Nie, poważnie, odzyskałem zimną krew. Może dlatego, że ze mną jesteś. Moglibyśmy razem pracować – dodał, szczerząc zęby w uśmiechu.
Jeannie potrząsnęła głową.
– Zapomnij o tym. Nie mogłabym znieść napięcia.
Przyszło jej do głowy, że Berrington mógł już przeszukać pomieszczenie i zabrał jej komputer i wszystkie dyskietki. Byłoby straszne, gdyby okazało się, że ryzykowała na próżno.
– Jak długo to potrwa? – zapytała niecierpliwie.
– Już tylko kilka sekund.
Chwilę później drzwi się uchyliły.
– Pani pozwoli – oznajmił z dumą, zapraszając ją gestem do środka.
Jeannie weszła do gabinetu i zapaliła światło. Jej komputer wciąż stał na biurku. Otworzyła szufladę i przerzuciła drżącą ręką dyskietki. ZAKUPY.LST były na swoim miejscu.
– Chwała Bogu – szepnęła.
Teraz, kiedy miała dyskietkę w ręku, nie mogła się doczekać, żeby odczytać zawartą na niej informację. Chciała jak najszybciej stąd wyjść, równocześnie jednak kusiło ją, żeby zerknąć na listę. Nie miała w domu komputera: tato wyniósł go i sprzedał. Żeby zapoznać się z danymi, musiała pożyczyć cudzy: to wymagało czasu i tłumaczeń.
Postanowiła zaryzykować.
Włączyła komputer i czekała, aż się załaduje.
– Co ty robisz? – zapytał tato.
– Chcę przeczytać, co jest na dyskietce.
– Nie możesz zrobić tego w domu?
– Nie mam w domu komputera, tato. Został skradziony.
Do ojca nie dotarła zawarta w jej słowach ironia.
– Więc się pospiesz – powiedział, po czym podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Na ekranie ukazało się menu; Jeannie załadowała Word Perfect, wsunęła dyskietkę do stacji i włączyła drukarkę.
Nagle rozległ się alarm.
Jeannie miała wrażenie, że serce zamarło jej w piersi. Hałas był ogłuszający.
– Co się stało? – zawołała.
Ojciec pobladł ze strachu.
– Musiał się zepsuć ten cholerny emiter. A może ktoś go zdjął z drzwi! – krzyknął. – Wpadliśmy, Jeannie, uciekajmy!
Miała ochotę wyjąć dyskietkę ze stacji i wiać, gdzie pieprz rośnie, zamiast tego jednak przeanalizowała na chłodno sytuację. Jeśli ją teraz złapią i zabiorą dyskietkę, wszystko będzie stracone. Musiała przeczytać listę, póki jeszcze mogła. Złapała ojca za ramię.
– Jeszcze tylko parę sekund!
– Do diabła, chyba biegnie tutaj strażnik – zawołał, wyglądając przez okno.
– Muszę tylko to wydrukować! Zaczekaj na mnie!
Ojciec trząsł się ze strachu.
– Nie mogę, Jeannie! Nie mogę! Przepraszam!
Złapał swoją teczkę i wybiegł na korytarz. Jeannie było go żal, ale nie mogła teraz przestać. Przeszła na katalog stacji dysków, podświetliła zbiór ZAKUPY.LST i nacisnęła PRINT.
Nic się nie działo. Drukarka wciąż się rozgrzewała. Jeannie zaklęła pod nosem.
Podeszła do okna. Do budynku wchodziło dwóch strażników. Zamknęła drzwi gabinetu i spojrzała na swoją atramentową drukarkę.
– No szybciej, ruszaj.
Drukarka cyknęła w końcu, zaszumiała i połknęła kartkę papieru.
Jeannie wyjęła dyskietkę ze stacji i schowała ją do kieszeni swojej niebieskiej kurtki.
Drukarka wypluła cztery kartki i stanęła.
Czując, jak serce tłucze jej się w piersi, Jeannie złapała wydruki i przebiegła po nich wzrokiem. Lista zawierała trzydzieści, może czterdzieści par nazwisk, w większości mężczyzn, ale to jej nie zdziwiło: prawie wszystkie zbrodnie popełniają mężczyźni. Miejscem pobytu niektórych były więzienia. Lista odpowiadała dokładnie jej oczekiwaniom. Teraz jednak chciała czegoś więcej. Poszukała wzrokiem nazwisk „Steven Logan” i „Dennis Pinker”.
Znalazła obydwa.
W tej samej linijce widniało trzecie: „Wayne Stattner”.
– Mam cię! – syknęła z triumfem.
Niżej znajdował się nowojorski adres i numer telefonu z kierunkowym 212.
Wpatrywała się w to nazwisko. Wayne Stattner. Tak nazywał się facet, który zaatakował ją w Filadelfii i zgwałcił Lisę.
– Ty sukinsynu – szepnęła mściwie. – Teraz nam nie uciekniesz.
Musiała stąd wiać. Wetknęła papiery do kieszeni, zgasiła światło i otworzyła drzwi. Na korytarzu słychać było podniesione – z powodu wciąż wyjącego alarmu – męskie głosy. Spóźniła się. Ostrożnie zamknęła drzwi z powrotem. Czując, jak uginają się pod nią nogi, oparła się o drzwi i nasłuchiwała.
– Jestem pewien, że gdzieś tutaj paliło się światło – stwierdził jeden z mężczyzn.
– Sprawdźmy lepiej wszystkie – odparł drugi.
Jeannie rozejrzała się po swojej klitce oświetlonej skąpym światłem z zewnątrz. Nie było gdzie się schować.
Uchyliła lekko drzwi. Nic nie widziała ani nie słyszała. Wystawiła głowę na zewnątrz. Z otwartych drzwi na drugim końcu korytarza padała smuga światła. Po dłuższej chwili strażnicy wyszli przez nie na korytarz, zgasili światło i zajrzeli do kolejnego pomieszczenia, w którym znajdowało się laboratorium. Przeszukanie go powinno zająć im minutę albo dwie. Czy uda jej się minąć niepostrzeżenie drzwi i dotrzeć do klatki schodowej?
Wyszła na zewnątrz, zamknęła za sobą drżącą ręką drzwi i ruszyła korytarzem, powstrzymując się całą siłą woli, żeby nie biec.
Mijając drzwi laboratorium zerknęła do środka. Obaj mężczyźni odwróceni byli do niej plecami: jeden zaglądał do szafki, drugi gapił się na zawieszone na podświetlonej szybie zdjęcia DNA. Nie zobaczyli jej.
Jeszcze tylko kilka jardów.
Doszła do końca korytarza i pchnęła wahadłowe drzwi.
– Hej! Ty! Stój! – usłyszała za sobą.
Każda cząstka jej ciała rwała się do ucieczki, ale opanowała się. Puściła drzwi, obróciła się i uśmiechnęła.
Dwaj strażnicy biegli ku niej korytarzem. Obaj mieli grubo po pięćdziesiątce; byli prawdopodobnie emerytowanymi policjantami.
Ściskało ją w gardle tak mocno, że miała trudności z oddychaniem.
– Dobry wieczór – powiedziała. – Czym mogę panom służyć?
Alarm sprawił, że nie słychać było drżenia w jej głosie.
– W budynku włączył się alarm – oświadczył jeden z nich.
Читать дальше