– Słyszałam, jak mój tato mówił to mojej mamie. Czytał gazetę. „Widzę, że stary Pete Ferrami trafił z powrotem za kratki”, powiedział.
– Kłamczucha, kłamczucha – zawołała Jeannie, ale w głębi serca wiedziała, że Tammy mówi prawdę. To wyjaśniało wszystko: nagłe bogactwo, równie nagłe rozstania i długą nieobecność.
Jeannie nigdy już nie wdawała się w szkolne kłótnie. Każdy mógł zamknąć jej usta, napomykając o ojcu. W wieku dziewięciu lat wydawało jej się to trwałym kalectwem. Kiedy tylko komuś zginęło coś w szatni, miała wrażenie, że wszyscy patrzą się podejrzliwie w jej stronę. Nigdy nie pozbyła się poczucia winy. Jeśli jakaś kobieta zajrzała przy niej do torebki i stwierdziła: „Do licha, wydawało mi się, że mam dziesięć dolców”, Jeannie oblewała się rumieńcem. Stała się obsesyjnie uczciwa: szła z powrotem całą milę, żeby oddać tani długopis, bojąc się, że jeśli go zatrzyma, pomyślą, że jest złodziejką jak ojciec.
A teraz ten sam ojciec stał przed jej szefem, brudny, nie ogolony i prawdopodobnie bez grosza przy duszy.
To jest profesor Berrington – powiedziała. – Berry, poznaj mojego ojca, Pete'a Ferrami.
Berrington podał łaskawie rękę tacie.
– Miło pana poznać, panie Ferrami – oznajmił. – Pana córka to wyjątkowa kobieta.
– Święta prawda – odparł z uśmiechem zadowolenia tato.
– Cóż, Berry, znasz teraz rodzinną tajemnicę – stwierdziła z rezygnacją. – Tato wylądował po raz trzeci za kratkami w dniu, kiedy ukończyłam z wyróżnieniem Princeton. Spędził w więzieniu ostatnie osiem lat.
– Mogłem dostać piętnaście – wyjaśnił z dumą tato. – Mieliśmy przy sobie broń.
– Dziękuję, że o tym wspomniałeś, tato. Z pewnością wywrze to wielkie wrażenie na moim szefie.
Ojciec przybrał zbolałą, zakłopotaną minę i chociaż była wściekła, zrobiło jej się go żal. Jego słabość bolała ją tak samo jak całą rodzinę. Pete Ferrami był jedną z pomyłek natury. Fenomenalny system, który reprodukował ludzką rasę – niebywale skomplikowany mechanizm DNA, który badała – zaprogramowany był tak, by uczynić każdego osobnika trochę innym. Przypominało to fotokopiarkę z wbudowaną tendencją do popełniania błędów. Czasami wyniki były wspaniałe: Einstein, Louis Armstrong, Andrew Carnegie. Czasami otrzymywało się Pete'a Ferrami.
Musiała się pozbyć szybko Berringtona.
– Jeśli chcesz zadzwonić, Berry, możesz skorzystać z aparatu w sypialni.
– To może poczekać – mruknął.
Dzięki Bogu i za to.
– Cóż, w takim razie dziękuję ci za wspaniały wieczór – powiedziała, podając mu rękę.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Uścisnął niezgrabnie jej dłoń i wyszedł.
Jeannie odwróciła się do ojca.
– Co się stało?
– Skrócili mi wyrok za dobre zachowanie. Jestem wolny. I naturalnie pierwsze kroki po wyjściu z paki skierowałem do mojej córuchny.
– Zaraz po tym, jak wytrzeźwiałeś po trzydniowej balandze.
Bezczelność, z jaką ją okłamywał, była obraźliwa. Czuła, jak wzbiera w niej stary gniew. Dlaczego nie mogła mieć ojca takiego jak inni ludzie?
– Nie bądź taka zła – powiedział.
Irytacja ustąpiła miejsca smutkowi. Nigdy nie miała prawdziwego ojca i nigdy już nie będzie go mieć.
– Daj mi tę butelkę – mruknęła. – Zrobię kawę.
Oddał jej niechętnie wódkę, którą włożyła z powrotem do zamrażarki. Nalała wody do ekspresu i włączyła go.
– Postarzałaś się – stwierdził. – Widzę, że masz siwe włosy.
– Jesteś naprawdę bardzo miły.
Wyjęła z szafki kubki, mleko i cukier.
– Twoja matka też wcześnie osiwiała.
– Zawsze wydawało mi się, że to z twojego powodu.
– Byłem w jej mieszkaniu – odparł z lekką pretensją w głosie. – Już tam nie mieszka.
– Jest teraz w Bella Vista.
To samo powiedziała mi jej sąsiadka, pani Mendoza. Dała mi twój adres. Nie podoba mi się, że twoja matka jest w takim miejscu.
– Więc ją stamtąd zabierz! – zawołała. – Wciąż jest twoją żoną. Znajdź sobie jakąś pracę, wynajmij przyzwoite mieszkanie i zacznij się nią opiekować.
– Wiesz, że nie potrafię tego zrobić. Nigdy nie potrafiłem.
– Więc nie miej pretensji, że ja tego nie robię.
– Ja wcale nie mam do ciebie pretensji, kochanie – stwierdził niemal płaczliwie. – Powiedziałem tylko, że nie podoba mi się, iż twoja matka jest w przytułku, to wszystko.
– Mnie i Patty też się to nie podoba. Próbujemy zebrać trochę grosza, żeby ją stamtąd zabrać. – Jeannie poczuła, jak ściska ją za gardło żal, i z trudem powstrzymała łzy. – Do diabła, tato, jest nam dość ciężko i bez twojego narzekania.
– Już dobrze, już dobrze – odparł.
Jeannie przełknęła ślinę. Nie mogę pozwolić, żeby tak mnie wyprowadzał z równowagi, pomyślała.
– Co zamierzasz teraz robić? – zapytała, zmieniając temat. – Masz jakieś plany?
– Chcę się trochę rozejrzeć.
Miał na myśli, że musi poszukać miejsca, które nadaje się na skok. Jeannie nie odpowiedziała. Był złodziejem i nie mogła tego zmienić.
Ojciec odchrząknął.
– Może dałabyś mi kilka dolców na dobry początek – poprosił.
To znowu ją rozwścieczyło.
Powiem ci, co mam zamiar zrobić – oznajmiła lodowatym tonem. – Pozwolę ci wziąć prysznic i ogolić się i wrzucę twoje ciuchy do pralki. Jeśli będziesz się trzymał z daleka od tej butelki, zrobię ci jajecznicę na grzance. Możesz pożyczyć ode mnie piżamę i przespać się na kanapie. Ale nie dam ci ani grosza. Staram się rozpaczliwie znaleźć jakieś pieniądze, żeby móc przenieść mamę tam, gdzie traktowaliby ją jak ludzką istotę, i nie mam ani jednego dolara na zbyciu.
– Dobrze, złotko – odparł, przybierając pozę męczennika. – Rozumiem.
Przyjrzała mu się. Teraz, kiedy opadła w niej fala wstydu, gniewu i żalu, zostało wyłącznie współczucie. Pragnęła z całego serca, żeby mógł wziąć się w garść, pomieszkać w jednym miejscu dłużej niż kilka tygodni, dostać normalną pracę, żeby mógł być kochającym, wspierającym ją, solidnym rodzicem. Chciała mieć ojca, który byłby ojcem. I wiedziała, że jej pragnienie nigdy, ale to nigdy się nie spełni. Zarezerwowane dla ojca miejsce w jej sercu na zawsze miało pozostać puste.
Zabrzęczał telefon.
– Halo? – powiedziała, podnosząc słuchawkę.
Dzwoniła Lisa, wydawała się zdenerwowana.
To był on, Jeannie – oznajmiła.
– Kto? Co?
– Ten facet, którego z tobą aresztowali. Wskazałam go podczas konfrontacji. To on mnie zgwałcił. Steven Logan.
– On jest tym gwałcicielem? Jesteś pewna?
– Nie mam żadnych wątpliwości. O Boże, kiedy zobaczyłam znowu jego twarz, to było straszne. Z początku nic nie mówiłam, bo wyglądał inaczej bez czapki. Ale potem policjant kazał włożyć wszystkim czapki baseballowe i poznałam go.
– Lisa, to nie może być on.
– Jak to?
– Wyniki badań wcale na to nie wskazują. I spędziłam z nim trochę czasu. Czuję to.
– Ale ja go rozpoznałam. – W głosie Lisy zabrzmiała irytacja.
– Jestem zdumiona. Nie potrafię tego zrozumieć.
– To psuje twoją teorię. Chciałaś, żeby jeden bliźniak był dobry, a drugi zły.
Tak. Ale jeden wyjątek nie obala całej teorii.
– Przykro mi, jeśli to stawia pod znakiem zapytania twój projekt.
To nie jest powód, dla którego twierdzę, że to nie on. – Jeannie westchnęła. – A może masz rację. Sama już nie wiem. Gdzie jesteś?
Читать дальше