– Ferrami chce prawdopodobnie wyciąć nam jakiś numer podczas konferencji – stwierdził.
– Kurwa, tylko nie na oczach kamer – jęknął Proust.
– To właśnie zrobiłbym na jej miejscu. Ty nie?
Proust przez chwilę się zastanawiał.
– Czy Madigan zachowa zimną krew?
Berrington potrząsnął głową.
– Nie potrafię tego przewidzieć. Wycofując się w ostatniej chwili z transakcji, wyjdzie na głupca. Z drugiej strony postąpi jeszcze głupiej, płacąc sto osiemdziesiąt milionów dolarów za firmę, która może zostać oskubana co do centa przez poszkodowanych. Nie wiadomo, co zrobi.
– Musimy odnaleźć Jeannie Ferrami, żeby ją powstrzymać!
– Mogła się zameldować w hotelu. – Berrington podniósł słuchawkę telefonu zamontowanego w łazience. – Mówi profesor Berrington Jones z konferencji Genetico w Sali Regencyjnej – powiedział swoim najbardziej autorytatywnym tonem. – Czekamy na doktor Ferrami. W którym pokoju się zameldowała?
– Przykro mi, ale nie wolno nam podawać numerów pokojów, panie profesorze. Czy chce pan, żebym pana połączyła? – dodała recepcjonistka, uprzedzając wybuch Berringtona.
– Tak, oczywiście. – Usłyszał w słuchawce sygnał. Po dłuższej chwili telefon odebrał starszy mężczyzna. – Pańskie pranie jest już gotowe, panie Blenkinsop – zaimprowizował Berrington.
– Nie oddawałem niczego do prania.
– Bardzo pana przepraszam… który zajmuje pan pokój? – Berrington wstrzymał oddech.
– Osiemset dwadzieścia jeden.
– Myślałem, że połączyłem się z osiemset dwanaście. Proszę wybaczyć.
– Nic się nie stało.
Berrington odłożył słuchawkę.
– Są w pokoju osiemset dwadzieścia jeden – oznajmił podekscytowany. – Założę się, że Harvey też tam jest.
– Zaraz ma się zacząć konferencja – przypomniał Proust.
– Nie wiem, czy nie jest już za późno. – Berrington wahał się. Nie chciał opóźnić ani o jedną sekundę podpisania umowy, ale musiał zarazem zapobiec temu, co planowała Jeannie. – Zajmij miejsce na podium razem z Madiganem i Prestonem – powiedział po chwili do Prousta – a ja zrobię co mogę, żeby odnaleźć Harvey a i powstrzymać Ferrami.
– W porządku.
Berrington spojrzał na Steve'a.
– Wolałbym zabrać ze sobą twojego ochroniarza, ale nie możemy wypuścić Logana.
– To żaden problem, proszę pana – wtrącił się facet. – Mogę go przykuć do rury.
– Bardzo dobrze. Zrób to.
Berrington i Proust wrócili do pokoju dla VIP-ów. Madigan posłał im pytające spojrzenie.
– Coś nie w porządku, panowie?
– Drobny problem natury porządkowej, Mikę – odparł Proust. – Zajmie się nim Berrington, a my w tym czasie możemy odczytać komunikat.
Madigan nie wydawał się tym usatysfakcjonowany.
– Problem natury porządkowej?
– W hotelu jest Jean Ferrami, kobieta, którą w zeszłym tygodniu wyrzuciłem z pracy – wyjaśnił Berrington. – Może nam wyciąć jakiś numer. Uprzedzę, żeby jej nie wpuszczali.
To wystarczyło Madiganowi.
– Dobrze, załatw to – powiedział.
Madigan, Barek i Proust przeszli do sali konferencyjnej, a Berrington i ochroniarz, który wyłonił się tymczasem z łazienki, ruszyli szybkim krokiem do windy. Berringtona dręczyły złe przeczucia. Nie był człowiekiem czynu – nigdy nim nie był. Batalie, do których przywykł, rozgrywały się na forum uniwersyteckich komisji. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się bić na pięści.
Wjechali na ósme piętro i pobiegli truchtem do pokoju osiemset dwadzieścia jeden. Berrington zastukał do drzwi.
– Kto tam? – odezwał się męski głos.
– Obsługa – odparł Berrington.
– Niczego nie potrzebujemy, dziękuję.
– Przepraszam, ale musimy sprawdzić pańską łazienkę.
– Proszę przyjść później.
– Chodzi o awarię.
– Teraz jestem zajęty. Przyjdźcie za godzinę.
Berrington zmierzył wzrokiem ochroniarza.
– Dasz radę wyważyć te drzwi? – zapytał.
Facet wydawał się uszczęśliwiony, ale potem obejrzał się i zrobił niewyraźną minę. Berrington obejrzał się także i zobaczył parę staruszków, którzy wyszli z windy, trzymając w rękach torby na zakupy i ruszyli powoli korytarzem w ich stronę. Razem z ochroniarzem czekali cierpliwie, aż ich miną. Para zatrzymała się przed pokojem osiemset trzydzieści. Mąż odłożył zakupy, szukał przez chwilę klucza w kieszeni, a potem nie mógł trafić nim w zamek. W końcu zniknęli w pokoju.
Ochroniarz kopnął w drzwi.
Framuga zatrzeszczała i pojawiły się na niej pęknięcia, ale drzwi nie ustąpiły. Z wewnątrz dobiegł ich odgłos szybkich kroków.
Ochroniarz kopnął ponownie i tym razem drzwi otworzyły się na oścież.
Wbiegli obaj do środka i zatrzymali się jak wryci na widok starszego czarnego faceta, który celował do nich z wielkiego zabytkowego pistoletu.
– Podnieście ręce, zamknijcie te cholerne drzwi i kładźcie się twarzą do podłogi, albo was obu zastrzelę – powiedział. – Po tym, jak się tu włamaliście, żaden sąd w Baltimore nie skaże mnie, jeśli was zabiję.
Berrington podniósł ręce do góry.
Z łóżka poderwała się nagle jakaś postać. Berrington zdążył zobaczyć, że to Harvey, ze związanymi rękoma i ustami zakneblowanymi jakąś szmatą. Mężczyzna obrócił broń w jego stronę.
– Nie! – krzyknął Berrington, przerażony, że zabije mu syna.
Mężczyzna zareagował o ułamek sekundy za późno. Związane ręce Harveya wytrąciły mu pistolet z dłoni. Ochroniarz skoczył do przodu, podniósł go z dywanu i wyprostowując się, wziął na muszkę faceta.
Berrington odetchnął z ulgą.
Mężczyzna uniósł powoli ręce do góry.
Ochroniarz chwycił słuchawkę telefonu.
– Proszę przysłać ochronę do pokoju osiemset dwadzieścia jeden – powiedział. – Jest tutaj mężczyzna z bronią.
Berrington rozejrzał się dookoła. W pokoju nie było Jeannie.
Jeannie wyszła z windy w białej bluzce i czarnej spódniczce, niosąc na tacy herbatę, którą zamówiła wcześniej do pokoju. Serce biło jej jak szalone. Idąc szybkim profesjonalnym krokiem kelnerki, wkroczyła do Sali Regencyjnej.
W małym przedpokoju siedziały przy stolikach z listami gości dwie kobiety. Obok stał, gawędząc z nimi, strażnik hotelowy. Najwyraźniej nikt nie miał tu prawa wejść bez zaproszenia, ale Jeannie była przekonana, że nie będą kontrolować kelnerki z tacą. Kierując się ku wewnętrznym drzwiom, uśmiechnęła się do strażnika.
– Hej – zawołał na nią.
Obróciła się w progu.
– Tam w środku mają mnóstwo kawy i napojów.
– To herbata jaśminowa, na specjalne zamówienie.
– Dla kogo?
Nie miała czasu, żeby się długo zastanawiać.
– Dla senatora Prousta – odparła, modląc się, żeby był w środku.
– W porządku, możesz wejść.
Uśmiechnęła się ponownie do strażnika, otworzyła drzwi i weszła do sali konferencyjnej.
Na podium siedziało za stołem trzech mężczyzn w garniturach. Przed nimi piętrzyła się sterta dokumentów. Jeden z mężczyzn wygłaszał oficjalne przemówienie. Publiczność składała się z około czterdziestu osób, z notebookami, miniaturowymi magnetofonami i lekkimi kamerami telewizyjnymi.
Jeannie podeszła do podium. Obok stała kobieta w czarnym kostiumie i modnych okularach. Na piersi miała odznakę z napisem:
Caren Beamish
Total Communications!
Jeannie widziała ją już wcześniej, kiedy przygotowywała dekoracje. Kobieta przyjrzała jej się uważnie, ale nie próbowała zatrzymać, uznając widać, że herbatę zamówił któryś z siedzących za stołem.
Читать дальше