Więc dobra. Jakaś kobieta znalazła sposób, by sforsować linie obronne Dicksteina i uwieść go. Dickstein zachowywał się jak szczeniak, ponieważ nigdy przedtem nie mógł sobie na coś takiego pozwolić. Podstawowe pytanie brzmiało: kim jest ta kobieta?
Rosjanie też mają akta osobowe i pewnie – tak jak Borg – doszli do wniosku, że Dickstein jest nieczuły na kobiece wdzięki. Może jednak uznali, że warto spróbować. I może mieli słuszność.
Znów instynkt podpowiedział Borgowi, by niezwłocznie wycofać Dicksteina. I znów się zawahał. Gdyby w grę wchodziło jakiekolwiek inne przedsięwzięcie, mógłby sobie z tym poradzić którykolwiek agent. Ten problem jednak zdolny był rozwiązać tylko Dickstein. Borg nie miał innego wyjścia i musiał trzymać się pierwotnego planu: poczekać, aż Dickstein dopracuje wszystkie szczegóły, a potem go wycofać. Tymczasem zleci przynajmniej londyńskiej placówce staranne prześwietlenie kobiety.
Pozostaje nadzieja, iż nawet jeśli jest agentką, Dickstein ma dość oleju w głowie, by z niczym się nie zdradzić. Będą to niebezpieczne dni, ale nic więcej Borg nie mógł zrobić. Cygaro wygasło, prawie tego nie zauważył. W parku nie było już żywej duszy. Siedział pod parasolem na ławce, zachowując niezwykłą dla swego ciała, posągową nieruchomość, i zamartwiał się na śmierć.
***
Zabawa skończona, powiedział sobie Dickstein: czas wracać do roboty.
Wchodząc o dziesiątej rano do swego pokoju hotelowego, uprzytomnił sobie z niedowierzaniem, że nie zostawił żadnych pułapek. Po raz pierwszy w swej dwudziestoletniej karierze szpiega po prostu zapomniał o elementarnych środkach ostrożności. Stał w drzwiach i rozglądał się dookoła, myśląc, w jaki nieprawdopodobny sposób działa na niego Suza. Rozstanie z nią i powrót do pracy przypominało zajmowanie miejsca za kierownicą cudzego samochodu, który od roku stał w garażu: musiał pozwolić, by stare nawyki, stare instynkty i dawne obsesje z powrotem wsączyły się do jego duszy.
Wszedł do łazienki i puścił wodę do wanny. Mógł się teraz na chwilę odprężyć. Suza wracała dziś do pracy w BOAC. Tym razem podczas swej podróży służbowej miała oblecieć cały świat. Spodziewała się wrócić za dwadzieścia jeden dni, choć trzeba było się liczyć z tym, że podróż może potrwać dłużej. Nie miał pojęcia, gdzie sam znajdzie się za trzy tygodnie, co oznaczało, że nie wiedział, kiedy ją znowu zobaczy. Ale zobaczy, jeśli tylko przeżyje.
Wszystko – przeszłość i przyszłość – wyglądało teraz inaczej. Mimo że nieraz strzelał do ludzi i ludzie strzelali do niego, mimo że podróżował po całym świecie, używał przebrań, oszukiwał innych i wykręcał desperackie, zapierające dech numery – dwadzieścia minionych lat wydawało mu się pasmem nudy, czymś błahym, niewartym wspomnienia.
Siedząc w wannie, zastanawiał się, co pocznie z resztą życia. Postanowił, że nie będzie już szpiegiem… ale cóż innego miałby robić? Na pozór otwierały się przed nim wszelkie możliwości. Mógł startować w wyborach do Knesetu, otworzyć własny interes albo po prostu siedząc w kibucu wyrabiać najlepsze wino w Izraelu. Czy ożeni się z Suzą? A jeśli tak, to czy zamieszkają w Izraelu? Ta niepewność – jak odgadywanie, co otrzyma w prezencie na najbliższe urodziny – wydała mu się niezmiernie przyjemna.
Jeśli tylko przeżyję, pomyślał. Lecz teraz ryzyko znacznie wzrosło – obawiał się śmierci. Do tej chwili śmierć była czymś, czego należało z całym kunsztem unikać, stanowiła bowiem – mówiąc językiem szachistów – przegrywający ruch w partii. Teraz rozpaczliwie chciał żyć: znów przespać się z Suzą, założyć z nią rodzinę i dowiedzieć się o niej wszystkiego. Poznać jej antypatie, nawyki, sekrety, zorientować się, jakie lubi książki, co sądzi o Beethovenie i czy w nocy chrapie.
Byłoby okropne stracić życie zaraz po tym, gdy mu je ocaliła.
Wyszedł z wanny, wytarł się do sucha i ubrał. Tak, jedynym sposobem przeżycia jest zwycięskie wyjście z tej walki. Musiał teraz zadzwonić. Zastanawiał się, czy z telefonu hotelowego, ale uznawszy, że na początek powinien wykazać nieco więcej ostrożności, wyszedł, aby poszukać budki.
Pogoda się zmieniła. Poprzedni dzień osuszył niebo z deszczu, było ciepło i przyjemnie grzało słońce. Wiedząc, że przezorności nigdy za wiele, minął budkę stojącą najbliżej hotelu i wszedł dopiero do następnej. Znalazł w książce telefonicznej numer londyńskiego Lloyda i wykręcił go.
– Lloyd, dzień dobry.
– Interesują mnie informacje na temat pewnego statku.
– Powinien się pan zwrócić do Lloyd’s of London Press… połączę pana.
Czekając na połączenie, Dickstein patrzył przez szybę budki telefonicznej na przejeżdżające samochody i zastanawiał się, czy uzyska od Lloyda to, na czym mu zależy. Miał taką nadzieję – nie przychodziła mu do głowy żadna inna instytucja, do której mógłby się zwrócić o pomoc w tej sprawie. Nerwowo postukiwał obcasem o podłogę.
– Lloyd’s of London Press, słucham.
– Dzień dobry. Pragnąłbym uzyskać pewne informacje o statku.
– Jakiego rodzaju informacje? – W głosie, zdaniem Dicksteina, pobrzmiewała nuta podejrzliwości.
– Interesuje mnie, czy pewien statek został zbudowany jako seryjny, a jeśli tak, to jak nazywają się jednostki siostrzane, do kogo należą i gdzie się obecnie znajdują. Ewentualnie pragnąłbym również uzyskać plany.
– Obawiam się, że nie mogę panu w tej sprawie pomóc.
Dicksteinowi serce zamarło.
– Dlaczego?
– Nie przechowujemy planów, tym zajmuje się biuro rejestrów Lloyda, które zresztą udostępnia je tylko właścicielom.
– A inne informacje? O statkach siostrzanych?
– W tym względzie też nic nie możemy dla pana zrobić.
Dickstein miał ochotę faceta udusić.
– A kto mógłby mi je udostępnić?
– Tylko my dysponujemy tego rodzaju danymi.
– I zachowujecie je w tajemnicy?
– Nie udzielamy takich informacji przez telefon.
– Chwileczkę, mówi pan, że nie można tego załatwić przez telefon?
– Tak jest.
– Gdybym jednak zwrócił się do panów listownie lub osobiście?…
– Mmm… tak, sprawdzenie w archiwum nie powinno trwać długo. Mógłby pan zatem zgłosić się osobiście.
– Proszę mi podać adres. – Zanotował podaną informację. – I zdoła pan ustalić te szczegóły od ręki?
– Tak sądzę.
– W porządku. Zatem już teraz podam panu nazwę statku, a pan sprawdzi wszystko, zanim przyjdę. Statek nazywa się “Coparelli” – Przeliterował.
– I jeszcze pańskie nazwisko.
– Ed Rodgers.
– Firma?
– “Science International”.
– Czy ją właśnie mamy obciążyć rachunkiem?
– Nie, zapłacę czekiem imiennym.
– Jeśli tylko ma pan jakiś dowód tożsamości.
– Oczywiście. Będę za godzinę. Do zobaczenia.
Dickstein odwiesił słuchawkę. Wychodząc z budki telefonicznej pomyślał: dzięki Bogu, udało się. Wszedł do kawiarni po drugiej stronie ulicy, zamówił kawę i kanapkę.
Borgowi oczywiście zełgał, wiedział bowiem dokładnie, w jaki sposób uprowadzi “Coparellego”. Kupi jeden ze statków siostrzanych – jeśli takowe istnieją – zaokrętuje na nim swoją grupę i wypłynie “Coparellemu” na spotkanie. Następnie przechwyci go i zamiast się wikłać w ryzykowny interes z przerzucaniem ładunku na pełnym morzu, po prostu zatopi swój statek, przeniesie jego papiery na “Coparellego”, zamaluje starą nazwę i zastąpi ją imieniem zatopionej jednostki. Po czym popłynie do Hajfy.
Читать дальше