– Taka filozofia bardziej pasuje do bawiących się londyńczyków niż do walczących Izraelczyków.
– Chyba nie ma sensu cię nawracać.
– Powinienem być szczęśliwy.
Spojrzała mu w oczy.
– Nigdy nie wiesz, jakie szczęście może cię spotkać.
Popatrzył na menu i rzekł:
– Na przykład truskawki.
– Powiedz mi, kogo kochasz, Nathanielu? – spytała nagle.
– Starą kobietę, dziecko i ducha – odpowiedział szybko, bo sam sobie zadawał takie pytanie. – Stara kobieta nazywa się Ester i pamięta pogromy w carskiej Rosji. Dziecko to chłopiec imieniem Motie. Lubi Wyspę Skarbów. Jego ojciec zginął w czasie wojny sześciodniowej.
– A duch?
– Masz ochotę na truskawki?
– Tak, poproszę.
– Ze śmietaną?
– Nie, dzięki. Nie chcesz powiedzieć mi o duchu?
– Powiem ci, jak tylko sam będę wiedział.
Jak zwykle w czerwcu truskawki były znakomite.
– Teraz ty powiedz, kogo kochasz – poprosił Dickstein.
– Tak. – Zastanowiła się chwilę. – Tak… – powtórzyła i położyła łyżeczkę. – Cholera, Nathaniel, myślę, że kocham ciebie.
***
Jej pierwsza myśl: Co, u diabła, strzeliło mi do głowy? Dlaczego to powiedziałam? Potem pomyślała: Wszystko jedno, powiedziałam prawdę. A na koniec: Ale dlaczego go kocham?
Nie wiedziała dlaczego, wiedziała za to kiedy. Dwa razy zdołała; wejrzeć w niego i zobaczyć prawdziwego Dicksteina: raz, kiedy mówił o londyńskich faszystach w latach trzydziestych, i drugi raz, kiedy wspomniał o chłopcu, którego ojciec zginął na wojnie sześciodniowej. W obu przypadkach zrzucił maskę. Myślała, że ujrzy małego przestraszonego człowieczka, dygocącego w kącie. A tymczasem okazywał się silny, pewny siebie i zdeterminowany. W takich momentach wyczuwała jego siłę, tak jak czuje się intensywny zapach. Aż jej się zakręciło w głowie.
Ten mężczyzna był tajemniczy, intrygujący i silny. Chciała zbliżyć się do niego, poznać jego umysł, jego skryte myśli. Chciała dotykać jego szczupłego ciała i czuć uścisk jego mocnych rąk. I patrzeć w jego smutne brązowe oczy, gdy krzyczy z rozkoszy. Pragnęła jego miłości. Coś takiego nie zdarzyło jej się nigdy przedtem.
***
Nat Dickstein wiedział, że to wszystko nie tak. Suza ustaliła swój stosunek do niego, kiedy miała pięć lat, a on był tym dorosłym, który umiał rozmawiać z dziećmi i kotami. Teraz wykorzystywał to dziecięce uczucie.
Kochał Eilę, która nie żyła. Było coś niezdrowego w jego stosunku do córki, tak do niej podobnej. Był nie tylko Żydem, lecz także Izraelczykiem. Nie tylko Izraelczykiem, ale i agentem Mosadu. Zwłaszcza on nie powinien kochać tej dziewczyny, pół-Arabki.
Zawsze gdy piękna dziewczyna zakochuje się w szpiegu, szpieg musi zadać sobie pytanie, dla jakiego wrogiego wywiadu ta dziewczyna może pracować.
Przez lata, ilekroć jakaś kobieta zwracała na niego uwagę, Dickstein wynajdywał podobne przyczyny, żeby odpłacać jej chłodem, i wcześniej czy później ona to pojmowała, odchodziła. A to, że Suza przechytrzyła jego podświadomość, atakując zbyt szybko, by dał radę się obronić, stanowiło dodatkowy powód do podejrzliwości.
Wszystko nie tak. Ale Dickstein nie dbał o to.
***
Taksówką pojechali do mieszkania, w którym miała zostać na noc. Zaprosiła go – właściciele, jej znajomi, wyjechali na wakacje – i poszli do łóżka. I wtedy właśnie zaczęły się problemy.
Z początku Suza myślała, że jest aż nazbyt podniecony, gdy stojąc w małym przedpokoju obejmował ją i całował mocno, brutalnie. I kiedy jęczał: – Och, Boże – gdy wzięła jego ręce i położyła na swoich piersiach. Zaświtała jej cyniczna myśl: już to przerabiałam, tak go podbiła moja uroda, że po prostu mnie zgwałci, a w pięć minut po wejściu do łóżka zaśnie jak kamień i zacznie chrapać. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy – łagodne, duże, brązowe. Pomyślała: cokolwiek się zdarzy, to nie będzie tak.
Zaprowadziła go do małej sypialni z oknem na podwórko. Zatrzymywała się tu tak często, że czuła się jak u siebie. W szafie i szufladach miała nawet trochę swoich rzeczy. Usiadła na brzegu wąskiego łóżka i zrzuciła buty. Dickstein stał w drzwiach. Patrzył, czekał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
– Rozbierz się – powiedziała.
Zgasił światło.
Była zaintrygowana: trafiło ją to jak pierwszy w życiu odlot po marihuanie. Jaki on jest naprawdę? Jest chłopakiem z londyńskiego przedmieścia, ale Izraelczykiem. Czterdziestoletnim chłopcem. Drobnym mężczyzną, silnym jak koń. Trochę nietaktownym i nerwowym, ale jednocześnie opanowanym i niezwykle mocnym. Jak taki ktoś zachowuje się w łóżku?
Wśliznęła się pod prześcieradło, dziwnie rozczulona, że on chce się kochać po ciemku. Położył się obok i całował ją, teraz już delikatnie. Przebiegała rękami po jego mocnym, kościstym ciele i rozchylała usta do pocałunków. Po krótkim wahaniu odpowiedział tym samym. Domyśliła się, że nigdy przedtem tak się nie całował, a przynajmniej od bardzo dawna.
Dotykał jej teraz czule końcami palców, odkrywał jej dało, westchnął: – Och! – ze zdziwieniem w głosie, gdy natrafił na sterczący sutek. Jego pieszczoty nie miały w sobie nic z tej łatwej rutyny, którą tak dobrze znała. Był jak… – no tak, jak prawiczek. Na tę myśl uśmiechnęła się w ciemności.
– Masz takie piękne piersi – powiedział.
– Ty też – odrzekła dotykając go.
Magia zaczęła działać i Suza utonęła w doznaniach. Jego szorstka skóra, włosy na nogach, nieuchwytny męski zapach. Nagle wyczuła w nim zmianę. Przez moment myślała, że jej się zdaje, bo wciąż ją pieścił, ale wiedziała, że teraz było to mechaniczne. Myślał o czymś innym. Straciła go.
Już miała coś powiedzieć, gdy naraz odsunął ręce i szepnął:
– Nic z tego. Nie mogę.
Poczuła lęk i przemogła go. Bała się, nie o siebie, (Poznałaś, dziewczyno, w życiu dość twardych kutasów, nie licząc kilku sflaczałych), ale o niego, o jego reakcje, poczucie klęski albo wstyd i…
Objęła go obiema rękami i przytuliła mocno.
– Cokolwiek zrobisz, proszę, nie odchodź.
– Nie odejdę.
Chciała zapalić światło, żeby zobaczyć jego twarz, ale teraz byłoby to nie na miejscu. Przylgnęła policzkiem do jego piersi.
– Masz gdzieś żonę?
– Nie.
Wysunęła język, dotknęła nim jego skóry.
– Pomyślałam, że może czujesz się winny z jakiegoś powodu. Na przykład, że jestem pół-Arabką?
– Nie sądzę.
– Albo że jestem córką Eili Ashford. Kochałeś ją, prawda?
– Skąd wiesz?
– Z tego, jak o niej mówisz.
– Och. Nie czuję się winny z takich powodów, ale coś jest nie tak, pani doktor.
– Mmm. – Wychodził ze swojej skorupy. Całowała jego pierś. – Czy możesz mi coś powiedzieć?
– Chyba tak.
– Kiedy ostatnio się kochałeś?
– W czterdziestym czwartym.
– Żartujesz! – Była autentycznie zaskoczona.
– To pierwsza niedowcipna rzecz, jaką powiedziałaś.
– Ja… masz rację. Przepraszam – zawahała się. – Ale dlaczego?
Westchnął.
– Nie mogę… nie potrafię o tym mówić.
– Ale musisz. – Sięgnęła do nocnej lampki i zapaliła światło. Dickstein zamknął oczy. Oparła się na łokciu i ciągnęła: – Posłuchaj. Nic nas nie krępuje. Jesteśmy dorośli, nadzy, leżymy w łóżku i jest tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy rok. Cokolwiek na ciebie działa, nie ma w tym nic złego, naprawdę.
Читать дальше