Właśnie zakończyła romans, który, jak reszta jej życia, dokładnie powielał znajomy wzorzec. Julian miał trzydzieści kilka lat, był wykładowcą filozofii i zajmował się głównie filozofami greckimi z czasów przed Sokratesem. Błyskotliwy, oddany studiom i bezradny życiowo. Przy każdej okazji coś brał – marihuanę, żeby się kochać, amfetaminę, żeby pracować, inne prochy, żeby spać. Był rozwiedziony, bezdzietny. Na początku wydał jej się interesujący, czarujący i seksowny. W łóżku lubił, kiedy przejmowała inicjatywę. Zabierał ją do awangardowych teatrów w Londynie i na ekscentryczne studenckie prywatki. Ale w końcu cały urok prysł. Uświadomiła sobie, że naprawdę nie interesuje go seks, że bywają razem, bo ona dobrze przy nim wygląda, że Julian lubi jej towarzystwo, ponieważ jego intelekt robi na niej tak wielkie wrażenie. Pewnego dnia, kiedy poszedł na zajęcia, z własnej inicjatywy wzięła się do prasowania jego ubrań. Był to odpowiedni moment na zerwanie.
Czasem szła do łóżka z mężczyznami w swoim wieku albo młodszymi, głównie dlatego, że podniecały ją ich ciała. Zwykle kończyło się to rozczarowaniem, a wszyscy oni prędzej czy później ją nudzili.
Zaczęła już żałować tego impulsu, który kazał jej się umówić z Natem Dicksteinem. Całkowicie pasował do schematu: był o pokolenie starszy od niej, bez wątpienia potrzebował troski i zainteresowania. A najgorsze, że kiedyś kochał jej matkę. Na pierwszy rzut oka miał w sobie, jak wszyscy inni, coś z ojca.
Pod pewnymi względami jednak się różnił, mówiła sobie. Był rolnikiem, nie naukowcem. Najprawdopodobniej najmniej oczytanym facetem, z jakim kiedykolwiek poszła na randkę. Wyjechał do Palestyny, zamiast tylko gadać o tym w oksfordzkich kawiarniach. Potrafił podnieść lodówkę jedną ręką. W czasie, który spędzili razem, więcej niż raz ją zaskoczył, zachowując się niezgodnie z jej oczekiwaniami.
Być może Nat Dickstein złamie schemat, pomyślała. A może znów sama siebie oszukuje.
***
Do ambasady Izraela Nat Dickstein zadzwonił z budki telefonicznej na stacji Paddington. Uzyskawszy połączenie, zapytał o Handlowe Biuro Kredytowe. Taki wydział w ogóle nie istniał: był to kod centrum informacyjnego Mosadu. Odpowiedział mu młody człowiek z hebrajskim akcentem. Ucieszyło to Dicksteina; dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie, dla których hebrajski jest mową ojczystą, a nie martwym językiem. Zdawał sobie sprawę, że rozmowa będzie nagrywana, wiec od razu przeszedł do rzeczy:
– Szybko do Billa – powiedział. – Sprzedaż zagrożona przez obecność konkurencyjnej grupy. Henry. – Nie czekając na odzew, odwiesił słuchawkę.
Z dworca ruszył do hotelu, myśląc o Suzie Ashford. Miał spotkać ją na stacji Paddington jutro wieczorem. Dziewczyna zatrzyma się na noc w mieszkaniu przyjaciółki. Dickstein naprawdę nie wiedział, od czego zacząć. O ile pamiętał, nigdy nie zabierał kobiety na kolację po prostu dla przyjemności. Jako młody chłopak był zbyt biedny, po wojnie zbyt nieśmiały i nerwowy, a z biegiem lat także jakoś nie nabrał tego zwyczaju. Oczywiście, bywał tu i ówdzie z kolegami, z ludźmi z kibucu po zakupach w Nazarecie. Ale z kobietą, tylko we dwoje, tylko po to, żeby się cieszyć jej towarzystwem…
Coś ty zrobił? Myśli pewnie, że włożysz wieczorową marynarkę, wyjedziesz po nią własnym samochodem, wręczysz jej pudełko czekoladek przewiązane elegancką wstążką. Mają się spotkać na dworcu, a tu ani samochodu, ani wieczorowego ubrania. Gdzież mógł ją zabrać? Nawet w Izraelu nie znał żadnej eleganckiej restauracji, co dopiero w Anglii.
Idąc przez Hyde Park, naraz uśmiechnął się szeroko. Bo śmieszna to sytuacja dla mężczyzny po czterdziestce. Nie był szczególnie wygadany, na czym jej pewnie nie zależało, bo sama się zaprosiła na kolację. Chyba zna restauracje i wie, co zamówić. Nie była to bynajmniej sprawa życia lub śmierci. Cokolwiek się zdarzy, pragnął się z tego cieszyć.
Praca musi poczekać. Skoro został spalony, nie może zrobić nic, póki nie pomówi z Pierre’em Borgiem; Borg zadecyduje, co dalej. Tego wieczoru wybrał się na francuski film Kobieta i mężczyzna. Prosta historia miłosna, pięknie opowiedziana, na ścieżce dźwiękowej powracający, natarczywy motyw południowo-amerykańskiej melodii. Wyszedł z kina, nim film dobiegł do połowy, bo poruszony tą filmową opowieścią omal się nie rozpłakał. Muzyka dźwięczała mu w głowie przez całą noc.
Rano z budki telefonicznej niedaleko hotelu znów zadzwonił do ambasady.
– Tu Henry. Jaka odpowiedź? – zapytał, kiedy odezwało się centrum informacji.
– Idziesz na dziewięćdziesiąt trzy tysiące, konferencja jutro? – odrzekł głos.
– Odpowiedź: program konferencji w informacji na lotnisku – rzucił Dickstein.
Pierre Borg przylatuje jutro o dziewiątej trzydzieści.
***
Czterej mężczyźni czekali w samochodzie ze szpiegowską cierpliwością, milczący i czujni. Ściemniało się. Za kierownicą siedział Tyrin. Zwalisty mężczyzna w średnim wieku, ubrany w płaszcz nieprzemakalny; uderzał palcami o tablicę rozdzielczą. Hasan siedział obok. Rostow i Bunin z tyłu.
Człowieka od teczki Nik znalazł trzeciego dnia, gdy obserwował gmach Jeana Monneta na Kirchbergu. Zameldował, że tożsamość się zgadza.
– W tym swoim urzędniczym garniturze nie wygląda tak bardzo na pedała, ale daję głowę, że to on. Pewno tu pracuje.
– Powinienem był się domyślić – powiedział Rostow. – Jeśli Dickstein poluje na informacje, nie będzie brał informatorów z lotniska ani z “Alfy”. Trzeba było najpierw wysłać Nika do Euratomu.
Zwracał się do Tyrina, ale Hasan usłyszał i wtrącił:
– Nie możesz myśleć o wszystkim.
– Owszem, mogę – odparł Rostow.
Kazał Hasanowi zdobyć duży ciemny samochód. Amerykański buick, w którym teraz siedzieli, rzucał się trochę w oczy, ale był czarny i pojemny. Nik śledził człowieka z Euratomu, kiedy ten wracał z pracy, a teraz czterej agenci czekali na brukowanej ulicy blisko domu z tarasem.
Rostow nienawidził tego stylu “płaszcza i szpady”. To było takie staromodne, dobre w latach dwudziestych i trzydziestych, w miejscach takich jak Wiedeń, Istambuł lub Bejrut; zupełnie natomiast nie pasował do zachodniej Europy w roku 1968. To piekielnie niebezpieczne – porywać obywatela z ulicy, ładować go do samochodu i bić w celu uzyskania informacji. Mogą cię zobaczyć przechodnie, którzy nie zawahają się pójść na policję i opowiedzieć o tym, co widzieli. Rostow lubił sytuacje proste, jasne, łatwe do rozpracowania. Wolał używać raczej mózgu niż pięści. Ale skoro Dickstein zniknął, człowiek z Euratomu z każdym dniem stawał się ważniejszy. Rostow musiał się dowiedzieć, co tamten dał Dicksteinowi, i musiał się tego dowiedzieć dzisiaj.
– Chciałbym, żeby wreszcie wyszedł – powiedział Piotr Tyrin.
– Nie ma pośpiechu – rzucił Rostow, co nie było prawdą, ale nie chciał, by jego ludzie, zdenerwowani i zniecierpliwieni, zaczęli popełniać błędy. Chcąc rozładować napięcie ciągnął: – Dickstein oczywiście to zrobił. To, co myśmy zrobili i co robimy. Obserwował gmach Jeana Monneta, śledził faceta aż do domu i czekał tu, na ulicy. Facet później poszedł do klubu dla homoseksualistów i wtedy Dickstein odkrył tę jego słabość, a następnie wykorzystał ją, żeby zdobyć informacje.
– Od dwóch dni nie pokazywał się w klubie – powiedział Bunin.
– Uznał, że wszystko, a szczególnie miłość, ma swoją cenę – stwierdził Rostow.
Читать дальше