– Nie spodobało ci się? – zapytała.
– Ciekawe – przyznała Teresa.
– Pomysł polega na tym, by w kilku reklamówkach lalka cierpiała na różne choroby i urazy – wyjaśniła Colleen. – Oczywiście w ostatecznej wersji dziecko będzie wychwalało zalety National Health. W druku zadbamy także, żeby rysunki opowiadały historyjkę.
– Kłopot w tym, że to zbyt sprytne – stwierdziła Teresa. – Nawet jeśli moim zdaniem ma to wiele zalet, jestem przekonana, że klient nie kupi pomysłu, gdyż Helen z polecenia Roberta strywializuje go.
– Jak na razie to najlepsze, co mamy – wyznała Colleen. – Będziesz musiała coś nam podsunąć. Potrzebujemy od ciebie twórczej podpowiedzi. Inaczej będziemy się kręcić w kółko w świecie nie kończących się koncepcji. A wtedy nie ma najmniejszych szans na to, byśmy zakończyli robotę w następnym tygodniu.
– Musimy znaleźć coś, co odróżnia National Health od AmeriCare, nawet jeżeli wiemy, że są identyczne. Problem polega na znalezieniu tej różnicy.
Colleen skinęła na asystentkę, żeby wyszła. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Colleen wzięła krzesło i postawiła je tuż przed Teresą.
– Musisz się w to bezpośrednio zaangażować – upierała się.
Teresa skinęła głową. Wiedziała, że Colleen ma rację, lecz czuła się jakby spętana psychicznie.
– Widzisz, tak trudno myśleć twórczo, gdy sprawa prezesury wisi nad człowiekiem jak miecz Damoklesa.
– Sama się zamęczysz na śmierć. Jesteś jednym kłębkiem nerwów.
– I cóż w tym odkrywczego? – skwitowała Teresa.
– Kiedy ostatni raz wyszłaś na kolację i drinka?
Teresa zaśmiała się.
– Od miesięcy nie miałam na to czasu.
– No właśnie. O tym mówię. Nic dziwnego, że twórcze siły cię opuściły. Potrzebujesz odpoczynku. Nawet gdyby to miało być tylko kilka godzin.
– Naprawdę tak myślisz?
– Absolutnie – twardo przyznała Colleen. – Nie ma co dalej gadać. Idziemy dzisiaj na kolację i wypijemy kilka drinków. I żadnych rozmów o reklamie. Choćby tylko przez dzisiejszy wieczór.
– No nie wiem – wahała się Teresa. – Termin nas goni…
– O tym właśnie mówię. Musimy się wyładować, odsunąć ponure myśli, a kto wie, czy wtedy nie przyjdzie do głowy coś twórczego. Więc się nie sprzeczaj. Nie przyjmuję odmowy.
Środa, godzina 16.35, 20 marca 1996 roku
Jack skierował swój rower między dwie furgonetki-karawany należące do miejskiej spółki Health and Hospital Corporation, zaparkowane w zatoczce należącej do Biura Głównego Inspektora Zakładu Medycyny Sądowej i pojechał prosto do kostnicy. W normalnych warunkach zsiadłby już z roweru i przeprowadził go pieszo, ale tym razem był w znakomitym nastroju.
Zostawił rower przy stosie trumien, pozapinał łańcuchy i pogwizdując, skierował się w stronę windy. Przechodząc obok biura, pomachał Salowi D'Ambrosio.
– Chet, chłopie, co słychać? – zapytał, wchodząc do swojego pokoju na czwartym piętrze.
Chet odłożył ołówek na biurko i spojrzał na kolegę.
– Cały świat cię poszukiwał. Co porabiałeś?
– Folgowałem sobie – stwierdził Jack z uśmiechem.
Zdjął skórzaną kurtkę i powiesił na oparciu swojego krzesła, po czym usiadł na nim. Przejrzał stos teczek, zastanawiając się, od której zacząć. W swojej przegródce znalazł także nowe wyniki badań laboratoryjnych i raporty asystentów medycznych.
– Nie czułem się szczególnie przyjemnie -wyjawił Chet. – Jednym z poszukujących był sam Bingham. Kazał ci powiedzieć, że jak się zjawisz, masz natychmiast stawić się w jego biurze.
– Jak miło – zauważył Jack. – A już się bałem, że zapomniał o mnie.
– Na twoim miejscu nie lekceważyłbym tego. Bingham nie wyglądał na szczęśliwego. Dzwonił też Calvin. On także chce cię widzieć, a miałem wrażenie, że gotuje się wewnątrz.
– Pewnie chce mi jak najszybciej zapłacić te dziesięć dolarów – odparł Jack. Wstał od biurka i klepnął Cheta w ramię. – Nie martw się o mnie. Mam silnie rozwinięty instynkt przetrwania.
– Przy mnie możesz strugać wariata – powiedział zrezygnowany Chet.
Gdy tylko zamknęły się drzwi windy, Jack zaczął się zastanawiać, jak też Bingham poradzi sobie z tą sytuacją. Od początku miał sporadyczne kontakty z szefem. Codzienne obowiązki związane z administrowaniem spoczywały na Calvinie.
– Może pan wejść od razu – powiedziała pani Sanford, sekretarka Binghama, nie odrywając nawet oczu od maszyny do pisania.
Ciekawiło go, skąd wiedziała, że to właśnie on.
– Niech pan zamknie drzwi – polecił doktor Harold Bingham.
Zrobił, jak mu kazano. Gabinet Binghama był obszerny. Duże biurko stało pod wysokim oknem przysłoniętym starymi drewnianymi żaluzjami. Po drugiej stronie pokoju stał stół laboratoryjny z mikroskopem. Przeciwległą ścianę wypełniała biblioteka z oszklonymi drzwiami.
– Niech pan siada – zakomenderował Bingham.
Jack usiadł, okazując szacunek wobec poleceń przełożonego.
– Nie jestem pewien, czy dobrze pana zrozumiałem – zaczął Bingham swym głębokim, ochrypłym głosem. – Najwyraźniej postawił pan dzisiaj diagnozę, z której wynika, że mamy do czynienia z dżumą, a potem niemądrze biorąc odpowiedzialność na siebie, powiadomił pan moją przełożoną. Albo jest pan istotą całkowicie pozbawioną politycznego wyczucia, albo też chce się pan pogrążyć w autodestrukcji.
– Prawdopodobnie w grę wchodzi kombinacja obu czynników – odpowiedział Jack.
– I do tego jest pan impertynentem – stwierdził Bingham.
– To jeden z elementów autodestrukcji – wyjaśnił Jack. – Z drugiej jednak strony, proszę zauważyć, że jestem szczery. – Uśmiechnął się.
Bingham pokręcił głową. Jack sprawdzał, na ile jest w stanie się kontrolować.
– To jeszcze mógłbym zrozumieć – powiedział Bingham, splatając palce swych potężnych niczym szufle dłoni. – Ale czy nie przyszło panu do głowy, że mógłbym uznać pańską rozmowę z pełnomocnikiem rządu za niestosowną?
– To właśnie sugerował Chet McGovern, ja jednak uważałem, że należy zacząć działać. Uncja prewencji jest więcej warta niż funt leczenia, szczególnie jeśli w grę wchodzi niebezpieczeństwo epidemii.
Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której Bingham rozważał słowa Jacka, a była w nich, co musiał przyznać, pewna doza słuszności.
– Druga sprawa, którą chciałem przedyskutować, to pańska wizyta w Manhattan General. Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie to. Wiem, że kiedy pana przyjmowaliśmy, został pan poinformowany, iż nasi lekarze nie angażują się w czynności, które do nich nie należą. Pamięta pan, prawda?
– Oczywiście, że pamiętam – przyznał Jack. – Sądzę jednak, że pojawienie się przypadku dżumy to sytuacja wyjątkowa. A poza tym byłem ciekawy.
– Ciekawy! – wybuchnął Bingham. Stracił kontrolę nad sobą. – To najgorsze usprawiedliwienie, jakie słyszałem od lat.
– Cóż, było coś jeszcze – dodał Jack. – Wiedząc, że Manhattan General Hospital należy do AmeriCare, chciałem nieco powęszyć. Nie lubię AmeriCare.
– Na Boga, a co ty, człowieku, masz przeciwko AmeriCare? – zapytał Bingham.
– To sprawa osobista.
– Może zechciałby mi pan o tym opowiedzieć – zachęcił do zwierzeń poirytowany Bingham.
– Raczej nie, to długa historia.
– Rób pan, jak uważasz – odparł rozzłoszczony. – Nie zamierzam jednak tolerować pańskich wycieczek do szpitala, machania ludziom przed nosem legitymacją służbową, a wszystko po to, aby urządzić wendetę. To skandaliczne nadużywanie autorytetu służbowego.
Читать дальше