Zgodnie z zasadami newtonowskimi szybowiec obrócił się gwałtownie w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i wszedł w korkociąg płaski. Darwin wiedział, że żaden pilot na świecie nie zdołałby wyjść cało z takiej opresji. Twin astir, jeszcze kilka minut temu okaz aerodynamicznej doskonałości, obecnie zmienił się w wirujący rupieć, spadający z nieba prosto na ziemię. Minor stracił z oczu helikopter i spróbował się skupić na przyrządach, ale z powodu kul, które przeszły przez tablicę, i niebezpiecznego tempa wirowania nie mógł nic zrobić. Horyzont, góry, pasma wzgórz, pustynia – wszystko kręciło się z nieprawdopodobną szybkością, a ponieważ Darwin i Syd nadal tkwili w środku wirującej masy, siła odśrodkowa nie miała szczególnego znaczenia. Dar nie wiedział, czy znajdują się dziewięćset metrów czy też może tylko dziewięć metrów nad ziemią. Oprócz przypominających pękanie lodu odgłosów roztrzaskującego się lewego skrzydła nie wychwytywał żadnych hałasów.
Sydney walczyła z zamkiem osłony kabiny, który wydawał się zablokowany. Dar odpiął pasy, zerwał je z siebie i wstał w szaleńczo obracającej się maszynie. Zdawał sobie sprawę, że na działanie ma zaledwie kilka sekund. Wsparł się na lewym ramieniu Syd i rzucił całym ciężarem na drugą klamkę osłony kabiny. Pleksiglas pękł i nagle twarz i tułów Darwina omiótł chłodny wiatr, który wyraźnie usiłował go wyrwać z małego pomieszczenia. Minor jedną ręką przytrzymał się tablicy przyrządów, drugą zaś wyciągnął przed siebie, starając się pomóc przyjaciółce w zerwaniu pasów.
– Nie, nie te pasy! – przekrzykiwał wiatr, patrząc na szaleńczą szarpaninę Sydney. – To twój spadochron. – Przerwała i wstała. Zobaczył, że zdążyła schować pistolet do kabury i zabezpieczyć ją przed otwarciem. Chwycił prawą rękę kobiety w miejscu, w którym trzymała się krawędzi kokpitu. – Skacz, gdy doliczę do dwóch – zawołał. – Odepchnij się mocno od kadłuba… Musimy się wydostać! Raz… dwa!
Wyskoczyli. Przez sekundę ich ramiona rozłożyły się jak skrzydła. Darwina zmroziło na myśl, że Syd pociągnęła już linkę wyzwalającą spadochron. Ona starała się jednak tylko oddalić od wraku. Twin astir zaczął teraz spadać dziesięć metrów za nimi i zmienił się w ogromną trzepaczkę do jajek lub coś na kształt… helikoptera. W kilka sekund później Darwin dostrzegł, że spadochron przyjaciółki się otwiera. Odczekał jeszcze dwie sekundy i pociągnął linkę własnego.
Spadochron się otworzył, a on natychmiast spojrzał w górę. Nie zauważył żadnych dziur w płótnie ani żadnych naddartych cięgien nośnych. Podniósł dłonie do regulatorów cięgien, gdy usłyszał łoskot opadającego i zbliżającego się do nich beli rangera. Wiedział, że jeżeli pilot zdoła utrzymać kontrolę nad helikopterem, oboje z Syd zginą.
Na szczęście nad taką maszyną trudno było zapanować, a teraz kontrola pilota nad nią nie była pełna. Pionowa łopata śmigła ogonowego praktycznie zniknęła, a to, co po niej zostało, raczej przeszkadzało w locie, niż go ułatwiało. Pilot usiłował kontrolować źle działający silnik, który wydawał się dymić – być może trafiony zabłąkanym pociskiem Syd – szarpiąc maszyną i próbując ją poderwać, a następnie bezpiecznie wykonać manewr lądowania awaryjnego. W każdym razie helikopter leciał prosto na Sydney i Darwina.
Minor szybko zrozumiał, że nie jest to kolejny atak na nich. Był przekonany, że pilot nie pragnie kolejnej kolizji, zwłaszcza z ludźmi na spadochronach, których płótno bez wątpienia wkręci się w łopaty. Tyle że niewiele już mógł zrobić i helikopter szaleńczo wirował, opadając ku ziemi w zgubnej spirali.
Nad sobą i za sobą Dar usłyszał jakiś hałas, obrócił się na pasach i spojrzał. Natychmiast sobie uświadomił, że nigdy nie zapomni tego widoku – niezależnie od tego, czy dane mu będzie przeżyć jeszcze tylko trzydzieści sekund czy też pięćdziesiąt lat.
Syd zdjęła ręce z regulatorów cięgien i trzymała teraz mocno w obu rękach swój półautomat kaliber dziewięć milimetrów. Starała się przybrać właściwą pozycję strzelecką – choć leciała na wysokości trzystu metrów – i właśnie opróżniała drugi magazynek siga, celując w przednią, pleksiglasową szybę beli rangera.
Helikopter minął Darwina tak blisko, że mężczyzna dosłownie podciągnął w górę nogi, usiłując uniknąć kontaktu z łopatami wirników. Ciężka maszyna wciąż opadała, kręcąc się coraz szybciej.
Sydney przestała strzelać. Dar spojrzał na nią i zobaczył, że wyrzuciła drugi pusty magazynek, wyjęła zza paska ostatni i wcisnęła, mimo iż pomarańczowobiały spadochron szarpał i obracał nią nieustannie. Była zbyt daleko, aby mógł do niej krzyknąć. Zrobił jedno, co mu w takiej sytuacji pozostawało: zaczął pokazywać na regulatory cięgien i ciągnąć za prawy – to pozwoli mu zbliżyć się do niej – po czym zamachał ku rozległej polanie.
Syd kiwnęła głową, schowała broń do kabury i zaczęła szarpać kółko cięgna, usiłując pójść za sygnałami Dara. Potem oboje porzucili te zmagania i przez jakiś czas patrzyli trzydzieści metrów w dół, przyglądając się ostatnim sekundom spadającego beli rangera.
Pilot był świetnie wyszkolony, ale i to okazało się niewystarczające. Helikopter w samoobrocie jest właściwie martwym ciężarem kontrolowanym przez praktycznie martwy drążek. Ten pilot wszakże zdołał jeszcze ominąć drzewa i skierować wirującą maszynę ku polanie, po czym mniej więcej wyrównał lot wzdłuż opadającego pod kątem trzydziestu stopni zbocza. Gdyby Darwin pragnął osadzić szybowiec, starałby się wykorzystać bliskość stoku i jego siłę nośną, wylądowałby więc na zboczu; potężnemu helikopterowi stok nie był jednak do niczego przydatny, a pilot musiał lecieć w dół zbocza i osiąść płozami na powierzchni.
Z odległości kilkuset metrów polana wyglądała na wystarczająco gładką. Dar znał złudność oglądu z wysokości: na polanie na pewno leżały duże skały i mniejsze głazy, powierzchnię przecinały prawdopodobnie niewielkie parowy i porastały ją gęste krzewy; istniały też zapewne większe przeszkody. W cokolwiek beli ranger uderzył, trzasnął mocno; przednie części płóz aż zaryły, a sekundę później wirniki uderzyły w ziemię, wzniecając w powietrze tumany pyłu na dobre sto metrów w górę.
Przez ten wirujący pył Minor zdołał dojrzeć helikopter przewracający się, tracący najpierw belkę ogonową, a potem baniastą kabinę. Wybuch był głośny i straszny nawet z góry, z odległości sześćdziesięciu metrów. Potem masa poskręcanych części kadłuba uderzyła w dwa większe głazy około sto metrów dalej i tu się zatrzymała. Od południa dał się słyszeć jakiś odgłos kolejnej katastrofy. Dar odwrócił się i zobaczył resztki twin astira, znikające wśród wysokich sosen kilkaset metrów od miejsca, gdzie wraz z Sydney opadali.
Skoncentrował się na próbie łagodnego lądowania i pokazaniu przyjaciółce, jak powinna to zrobić. Jego przykład okazał się zresztą nieszczególnie budujący. Minor trzasnął w rozwidlenie grubego pnia wierzby, potem przekoziołkował i wpadł w jakieś zielsko. W końcu legł na plecach, a spadochron ciągnął się za nim po zboczu. Syd natomiast wylądowała łagodnie piętnaście metrów wyżej i… na nogi. Zrobiła dwa skoki i zatrzymała się, wyraźnie oszołomiona, lecz zdecydowanie cała i zdrowa.
Dar wyzwolił się z pasów i wstał z zamiarem udzielenia pomocy Sydney przy wyplątaniu się z rynsztunku, zanim wzmoże się wiatr, który pchnie ją wyżej na stok. Nagle świat przed oczyma zaczął mu wirować, więc postanowił na moment usiąść i przeczekać. Ledwo jednak klapnął na pośladki, obok niego znalazła się Syd. Zdążyła już wyswobodzić się ze spadochronu i teraz pomagała mu uwolnić stopy z płótna spadochronu falującego wszędzie wokół niego.
Читать дальше