Czekał, aż przyjaciel go poprawi, ale Lawrence już cicho pochrapywał. Minor wszedł do sypialni i zasnął w kilka minut.
***
W czwartek zbudził go dzwonek telefonu. Po omacku chwycił słuchawkę i przyłożył do ucha. Nic. W słuchawce usłyszał jedynie zwyczajny, długi sygnał. Zerwał się na równe nogi i wyciągnął z szafki przy łóżku komórkę. Cisza. Telefon nie był nawet włączony. Darwin zarzucił płaszcz kąpielowy i podszedł do faksu. Nic nie przyszło. Znów rozległ się dzwonek telefonu.
Najwyraźniej dzwoniła komórka Stewarta. Minor zdążył już zapomnieć, że przyjaciel przespał noc na jego kanapie, a teraz siedział na jednym z wysokich stołków przy kontuarze. Właśnie otworzył małą motorolę, odebrał rozmowę i rzucił w słuchawkę kilka szybkich i niemal całkiem niezrozumiałych zdań; oczywiście rozmawiał z Trudy, chyba że absolutnie dotąd wierny Lawrence nagle znalazł sobie na boku kogoś innego, do kogo zwracał się per „kochanie”.
Darwin wstawił ekspres, tymczasem Stewart usiadł na kanapie, rozparł się na niej, jęknął, mruknął, próbował odchrząknąć, przetarł oczy, potarł policzki i podbródek, znów coś mruknął, po czym zaczął nerwowo pochrząkiwać, wydając takie odgłosy, jakby był stukilowym kotem, którego ktoś poddusza.
„Jak, do diabła, Trudy znosi to każdego ranka?” – pomyślał Dar, zresztą już nie pierwszy raz.
– Kawa będzie za chwilę – powiedział. – Chcesz grzankę albo bekon? A może tylko płatki?
Lawrence nałożył okulary i uśmiechnął się do niego.
– Wyłącz ekspres. Napijemy się przy śniadaniu w McDonaldzie. Czeka nas sprawa, która ci się spodoba.
Minor zerknął na zegarek. Była już ósma trzydzieści, lecz z powodu zamkniętych żaluzji w mieszkaniu panowały osobliwe ciemności.
– Mam mnóstwo pracy do nadrobienia… – zaczął.
Stewart potrząsnął głową.
– Przestań. To tylko kilka kilometrów stąd… w połowie drogi do mojego domu. Poza tym, nie daruję ci, jeśli ze mną nie pojedziesz.
– Cóż… – mruknął Darwin.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – kusił Lawrence.
– Co takiego? – Dar wyłączył ekspres do kawy.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – powtórzył Stewart po drodze do łazienki. Zamierzał skorzystać z toalety i prysznica przed gospodarzem.
Darwin westchnął. Podszedł do okna i otworzył żaluzje, po czym pociągnął sznurek, który wciągnął je do góry. Był piękny, słoneczny dzień, typowy dla letniego San Diego. W rześkim powietrzu wyraźnie odbijał się każdy szczegół muzealnego lotniskowca, trwale przycumowanego do nabrzeża po drugiej stronie zatoki. Odgłosy ruchu ulicznego docierały w postaci jednostajnego, uspokajającego szumu. Nad lotniskiem Lindbergh Field z rykiem opadał samolot. Przez okienka widać było pasażerów popatrujących ze strachem na okoliczne budynki; większość trzymała w rękach poranne gazety. Darwin niemal mógł odczytać nagłówki, gdy DC-9 przelatywał obok.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – szepnął. – Chryste Panie!
***
W garażu przy samochodzie posprzeczali się o to, który z nich poprowadzi. Lawrence nienawidził jeździć obok kierowcy, a Dar był już zbyt zmęczony rolą pasażera. Stewart wreszcie przyznał się, że musi wrócić do miasta, aby zeznawać. Minor logicznie dowodził, że powinien zostawić swojego troopera na parkingu i wsiąść w land cruisera. Lawrence przez chwilę milczał z obrażoną miną, aż w końcu zasugerował, aby pojechali dwoma samochodami. Urażony Darwin ruszył do windy.
– Dokąd idziesz? – krzyknął za nim Stewart.
– Wracam do łóżka – odrzekł Dar. – Nie potrzebuję tych nonsensów przed śniadaniem.
No i w końcu prowadził on. Nieoznakowany samochód policji San Diego, który parkował po drugiej stronie ulicy, towarzyszył im aż do granicy miasta, po czym zawrócił.
Miejsce zdarzenia rzeczywiście znajdowało się niedaleko, w połowie drogi do Escondido. Lawrence podał Darwinowi adres autoryzowanego przedstawiciela saturnów tuż obok autostrady. Dar znał ten salon.
W przeszłości on i Stewart podzielali pogardę dla Saturnów. Obaj wiedzieli, że niektóre droższe modele są całkiem przyzwoite, ale obraz typowego właściciela Saturna wynikający z reklam firmy przyprawiał takich miłośników samochodów jak Lawrence i Darwin o mdłości.
– Oto pierwszy samochód Jennifer – mówił w jednej z reklam kierownik działu sprzedaży. Wszyscy inni sprzedawcy bili brawo, podczas gdy zarumieniona Jennifer stała nieruchomo z kluczykami w ręce.
– Saturna wymyślono dla ludzi, którzy boją się kupować samochody – powiedziała kiedyś Trudy.
Lawrence i Trudy kupowali auto lub wymieniali stary model na nowy mniej więcej co pięć miesięcy. Uwielbiali to.
– Tak jak volvo są dla ludzi, którzy nienawidzą samochodów i muszą swoją niechęć obwieścić światu – dodał Stewart. – Dla profesorów college’ów, zwariowanych ekologów, liberalnych demokratów… Wszystkich tych, którzy muszą jeździć autem, chociaż stale dają nam do zrozumienia, że tak naprawdę woleliby chodzić piechotą lub pedałować na rowerze.
– Może kupują volvo ze względów bezpieczeństwa – mruknął Darwin, wiedząc, że prowokuje tym stwierdzeniem małżeństwo rzeczoznawców do dalszych opinii.
– Ha! – zawołała Trudy. – Dobre auto powinno szybko odjechać, zanim zacznie coś zagrażać pasażerom. A kierowcy jeżdżący volvo kupowaliby najchętniej czołgi, gdyby tylko rząd pozwolił im ich używać na autostradzie.
– A pamiętacie tę wzruszającą reklamę saturna sprzed kilku lat? Tę, w której wszyscy pracownicy produkującej saturny filii w Tennessee wstawali o trzeciej rano, ponieważ pragnęli obejrzeć w telewizji relację z wyładunku pierwszej partii tych aut w Japonii – wtrącił Lawrence. – Wszystkie te szczęśliwe anglosaskie, czarne i latynoskie twarzyczki ludzi oglądających w telewizji relację na żywo… Saturn, wielka duma Ameryki. Nie pokazali niestety ponownego załadunku saturnów, gdy w rok później Japończycy je odrzucili.
– Japończycy lubią dżipy – zauważyła Trudy. Dar pokiwał głową. To była prawda.
– I ogromne stare cadillaki – dodał.
– Takie lubi tylko Yakuza – poprawił go Stewart.
***
W połowie drogi do przedstawicielstwa saturna Lawrence spytał:
– Więc wiesz, co to jest kurze działko?
– Oczywiście – odparł Darwin, prowadząc samochód jedną ręką, gdyż w drugiej trzymał kubek z kawą z McDonalda, którą co chwilę popijał. Na kubku widniał krótki napis ostrzegający, że napój jest gorący i można się nim poparzyć, jeśli kubek się przewróci, a kawa wyleje. Na przykład na genitalia. Minor zawsze wierzył w opinię, że ludzie zbyt głupi, by sobie ten fakt uprzytomnić, i tak nie umieją pić z takiego kubka ani… czytać. – Oczywiście, że wiem, co to jest. Stewart spojrzał na niego strapiony.
– Naprawdę? Wiesz, co to jest kurze działko?
– Pewnie – odrzekł Dar. – Pracowałem dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, pamiętasz? Kurze działko to potoczna nazwa urządzenia, które Urząd Lotnictwa Cywilnego postanowił przetestować na przednich szybach kokpitu. Miało zapobiec atakom ptaków. Właściwie nie były to działka sensu stricto, raczej grube przewody olejowe pełniące funkcję fantazyjnej sprężarki powietrznej, z której wystrzeliwano kurczaki prosto w wielowarstwowe szyby kokpitu z prędkością maksymalną dziewięćset sześćdziesiąt kilometrów godzinę, choć zwykle mniejszą. Używano martwych kurcząt, ponieważ mały kurczak odpowiada wagą przeciętnym latającym w górze ptakom, czyli jest cięższy niż mewa, za to mniejszy niż flaming lub jastrząb.
Читать дальше