W każdym razie Myron tak myślał.
Kiedy przyjął stypendium z Uniwersytetu Duke’a, a Greg wybrał Uniwersytet Stanowy w Karolinie Północnej, fani koszykówki ogromnie się ucieszyli, że niewinna rywalizacja Bolitara i Downinga rozkwitnie w akademickiej lidze Wschodniego Wybrzeża. Myron i Greg ich nie zawiedli. Przyciągające przed telewizory ogromną publiczność mecze Uniwersytetu Duke’a ze Stanowym kończyły się zawsze co najwyżej trzypunktowymi zwycięstwami. Jeden i drugi zrobili błyskotliwe kariery na uczelniach. Obu wybrano do akademickiej drużyny gwiazd. Obaj trafili na okładki „Sports Illustrated”, raz nawet wspólnie. Lecz rywalizowali ze sobą tylko na boisku. Walczyli na nim aż do krwi, ale sportowe współzawodnictwo nie kolidowało z ich życiem osobistym.
Aż do pojawienia się Emily.
Na początku ostatniego roku studiów Myron poruszył z nią sprawę małżeństwa. Następnego dnia przyszła do niego, wzięła go za ręce, zajrzała w oczy i powiedziała: „Nie jestem pewna, czy cię kocham”. Bach! Ni z tego, ni z owego. Nie bardzo wiedział, co się stało. Domyślał się, że za wcześnie z tym wyskoczył. Może potrzebowała rozwinąć przysłowiowe skrzydła, wyszumieć się i tak dalej. Minął czas. Policzył, że trzy miesiące. I wtedy zaczęła chodzić z Gregiem. Bagatelizował to publicznie nawet wtedy, gdy przed dyplomem Emily i Greg się zaręczyli. W tym samym mniej więcej czasie odbył się nabór do ligi NBA. Obu wybrano w pierwszej rundzie, choć Grega niespodziewanie przed Myronem.
To wtedy wszystko się zaczęło.
Jaki był tego wynik?
Blisko piętnaście lat później zawodowa gwiazdorska kariera Grega Downinga z wolna dobiegała końca. Publiczność go uwielbiała. Zarobił miliony i zdobył sławę. Uprawiał sport, który kochał. Natomiast życiowe marzenia Myrona dostały w łeb u zarania. Podczas pierwszego przedsezonowego meczu z Celtics wpadł na niego Wielki Burt Wesson i wraz z drugim graczem zakleszczył mu kolano. Trzasnęło, chrupnęło, strzeliło… a potem Myron poczuł piekielnie ostry ból, jakby rzepkę rozdarły mu na strzępy stalowe szpony.
Kolano nigdy nie odzyskało sprawności.
Niesamowity wypadek. Tak wszyscy myśleli. Włącznie z nim. Przez ponad dziesięć lat żywił przekonanie, że ta kontuzja to zwykły traf, zrządzenie kapryśnego losu. Ale poznał prawdę. Stał za tym mężczyzna, którego miał przed sobą. Nie było wątpliwości: ich pozornie niewinna rywalizacja z dzieciństwa osiągnęła monstrualne rozmiary, pożarła jego marzenia, zabiła małżeństwo Grega i Emily i najprawdopodobniej doprowadziła do narodzin Jeremy’ego Downinga.
Poczuł, że zaciska dłonie w pięści.
– Właśnie wychodzę – odparł.
Greg położył dłoń na jego piersi.
– Zadałem ci pytanie.
Myron wpatrzył się w dłoń rywala.
– Jedno jest dobre – rzekł.
– Co?
– Odpada transport do szpitala. Jesteśmy w nim.
Greg wykrzywił się.
– Poprzednim razem podstępnie mnie uderzyłeś!
– Mam powtórzyć?
– Przepraszam – wtrąciła Karen Singh. – Panowie mówicie serio?
Greg nadal groźnie patrzył na Myrona.
– Przestań, bo zaraz się zmoczę – rzekł Myron.
– Sukinsynu!
– Ty też nie licz, że wyślę ci kartkę na Boże Narodzenie, Gregu Downie.
Gregu Downie? To ci dojrzała odpowiedź!
– Wiesz, co bym ci zrobił, Bolitar?
Greg Downing przysunął się do Myrona.
– Dał buzi? Kupił kwiaty?
– Chyba że na grób.
– Brawo, Greg. – Myron skinął głową. – Aleś mi dosolił.
– To wprawdzie oddział dziecięcy, ale nie zachowujcie się, panowie, jak dzieci – wtrąciła Karen Singh.
Greg cofnął się o krok, nie spuszczając Myrona z oczu.
– Emily! – wyrzucił z siebie. – Zadzwoniła do ciebie, tak?
– Nie mam ci nic do powiedzenia, Greg.
– Poprosiła cię, żebyś znalazł dawcę. Tak jak kiedyś mnie.
– Zawsze byłeś bystry.
– Dziś zwołuję konferencję prasową. Zwrócę się z bezpośrednim apelem do dawcy. Zaproponuję nagrodę.
– To dobrze.
– Dlatego nie jesteś nam potrzebny, Bolitar.
Myron spojrzał na niego i na moment znów znaleźli się na boisku, z twarzami ociekającymi potem. Publiczność wiwatowała, zegar odmierzał czas, piłka odbijała się od parkietu. Nirwana. Przepadło. Stracił to przez Grega. I Emily. Ale głównie, co tu się czarować, przez własną głupotę.
– Muszę iść – powiedział.
Greg cofnął się o krok. Myron wyminął go i nacisnął guzik przy windzie.
– Hej, Bolitar.
Myron odwrócił się.
– Przyjechałem porozmawiać z panią doktor o moim synu, a nie odgrzewać przeszłość.
Myron nie odpowiedział. Obrócił się do windy.
– Ocalisz mojego syna?
Myronowi zaschło w ustach.
– Nie wiem – odparł.
Winda zadzwoniła i otworzyła się. Nie pożegnali się, nie skinęli sobie głowami, nie zrobili nic. Myron wsiadł, drzwi się zamknęły. Po zjechaniu na parter poszedł do laboratorium. Podwinął rękaw. Pielęgniarka pobrała mu krew i rozwiązała krępulec.
– O wynikach dowie się pan od lekarza – powiedziała.
Win się nudził, więc pojechał z Myronem na lotnisko po Terese. Pedał gazu wciskał z taką pasją, jakby był na niego zły. Jaguar śmigał. Myron, jak zwykle podczas jazdy w Winem, wolał nie patrzeć przed siebie.
– Zdaje się, że najlepiej będzie znaleźć na względnym odludziu, północy lub zachodzie Jersey, filię kliniki szpiku kostnego i włamać się tam w nocy z fachowcem od komputerów.
– To na nic – odparł Myron.
– Por que?
– Centrala w Waszyngtonie wyłącza sieć o szóstej po południu. Nawet gdybyśmy się włamali, nie uruchomilibyśmy głównego komputera.
– Hm!
– Nie martw się. Mam plan.
– Kiedy tak mówisz, twardnieją mi sutki – rzekł Win.
– Myślałem, że podnieca cię tylko to, co rzeczywiste.
– Twój plan nie jest rzeczywisty?
Zostawili samochód na krótkoterminowym parkingu na lotnisku Kennedy’ego i dziesięć minut przed czasem znaleźli się przy terminalu przylotowym linii Continental.
– Stanę w kącie – oznajmił Win, gdy pojawili się pierwsi pasażerowie.
– Dlaczego?
– Żeby nie rzucić cienia na wasze powitanie. Zresztą będę miał stamtąd lepszy widok na kuperek pani Collins.
Cały Win.
Dwie minuty później Terese Collins zeszła – by użyć fachowego języka przewoźników – z pokładu, wystrojona „niedbale” w białą bluzkę i zielone spodnie. Kasztanowe włosy miała związane w koński ogon. Ludzie trącali się łokciami, szeptali i dyskretnie pokazywali ją sobie, obrzucając ukradkowymi spojrzeniami, które mówią: „Poznaję cię, ale nie myślę się łasić”.
Terese podeszła do Myrona i obdarzyła go uśmiechem, z repertuaru „A teraz przerwa na reklamy”. Nieznacznym, krótkim i przyjacielskim, lecz zarazem przypominającym telewidzom, że w swoim programie mówi o wojnach, epidemiach i tragediach, dlatego szeroki, zadowolony uśmiech byłby nie na miejscu. Uściskali się odrobinę za mocno i Myron znów poczuł przypływ znajomego smutku. Powtarzało się to za każdym razem, kiedy to robili – miał wrażenie, że coś się w nim od nowa kruszy. To samo wyczuwał u niej.
Podszedł Win.
– Witaj, Win – powiedziała.
– Witaj, Terese.
– Znów przyglądasz się mojej pupie.
– Owszem. Lecz wolę słowo „kuperek”.
– Nadal świetny?
– Pierwsza klasa.
– Ahm! – chrząknął Myron. – Zaczekajcie na klasyfikatora drobiu.
Читать дальше