– Oj, ledwo się udało. Jakby naprawdę nam zależało, żeby policja do nas wpadła – powiedziała.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek do nas wpadał.
Faith mocno trzymała Lee za rękę i zaprowadziła go do swojej sypialni. Siedli w ciemności na łóżku i przez kilka minut trzymali się nawzajem, delikatnie kołysząc się do przodu i do tyłu, jakby przenosząc taniec z plaży w bardziej intymne miejsce. Wreszcie Faith odsunęła się i objęła go za szyję.
– Trochę czasu już minęło, Lee, mówiąc szczerze, to było bardzo dawno.
Czuła się zakłopotana po tym wyznaniu. Nie chciała go rozczarować. Delikatnie dotknął jej palców i razem wstrzymali oddech, gdy przez otwarte okno dotarł szum fal. Faith pomyślała, że to uspokaja: woda, wiatr, dotknięcie skóry, może już nigdy nie doświadczy takiej chwili.
– Nigdy nie będzie ci łatwiej, Faith.
– Dlaczego to powiedziałeś? – zdziwiła się.
Nawet w ciemności błysk jego oczu otaczał ją, trzymał ją, chronił, tak czuła. W końcu skonsumuje romans z piątej klasy? A przecież była teraz z mężczyzną, a nie z chłopcem. W pewnym sensie – z wyjątkowym mężczyzną. Spojrzała na niego: nie, zdecydowanie nie chłopiec.
– Ponieważ nie wierzę, byś kiedykolwiek była z mężczyzną, który czułby do ciebie to co ja.
– Łatwo powiedzieć – wymruczała, chociaż w rzeczywistości te słowa zrobiły na niej wrażenie.
– Mnie nie – szepnął Lee.
Powiedział to z taką szczerością i przekonaniem, bez śladu nadmiernej galanterii czy samozadowolenia charakteryzującego świat, w którym żyła przez ostatnie piętnaście lat, że nie wiedziała, jak zareagować. Ale też minął czas rozmów. Ściągnęła z Lee rzeczy, potem on ją rozebrał, masując jej ramiona i szyję. Jego wielkie palce były zadziwiająco delikatne, spodziewała się, że będą szorstkie.
Ich ruchy były pozbawione pośpiechu, naturalne, jakby robili to wcześniej tysiące razy w czasie długiego, szczęśliwego małżeństwa, znajdując właściwe miejsca do działania, do sprawiania sobie nawzajem przyjemności.
Wślizgnęli się pod prześcieradła. Dziesięć minut później Lee padł, dysząc ciężko. Faith, także z trudem łapiąc powietrze, całowała jego twarz, piersi, ręce. Ich pot mieszał się, kończyny były poplątane. Leżeli tak, rozmawiając i powoli się całując przez następne dwie godziny, zasypiając i znowu się budząc. Około trzeciej nad ranem kochali się jeszcze raz, po czym oboje zapadli w głęboki sen.
Reynolds siedziała za biurkiem w swoim gabinecie, gdy zaterkotał telefon. Dzwonił Joyce Bennett, prawnik, który ją reprezentował w sprawie rozwodowej.
– Brooke, mamy kłopot. Prawnik twojego męża dzwonił przed chwilą i wrzeszczał w związku z jakimiś ukrytymi aktywami.
– Mówisz poważnie? – Twarz Brooke wyrażała jedno wielkie niedowierzanie. – Dobrze, powiedz mu, żeby mi o nich powiedział, znajdę dla nich zastosowanie.
– To nie są żarty. Przefaksował mi jakieś wyciągi z rachunków, które, jak twierdzi, właśnie odkrył. Na nazwiska dzieci.
– Na litość boską, Joyce, to są składki na college dla dzieci. Steve o nich wiedział, dlatego nie wymieniłam ich w moich aktywach. Poza tym mają tam po kilkaset dolarów.
– Mówiąc ściśle, wyciąg, na który właśnie patrzę, pokazuje stan kont po pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
– To niemożliwe. – Reynolds nagłe zaschło w gardle. – To musi być pomyłka.
– Inną kłopotliwą rzeczą jest to, że rachunki są założone w ten sposób, że można z nich korzystać jedynie za zgodą donatora albo powiernika. Ty jesteś wymieniona jako powiernik, a zakładam także, że pewnie jesteś i donatorem tych pieniędzy. W gruncie rzeczy to są twoje pieniądze. Brooke, powinnaś mi o tym powiedzieć.
– Joyce, nie miałam ci nic do powiedzenia. Nie mam pojęcia, skąd wzięły się te pieniądze. Jakie jest ich źródło według dokumentów?
– Kilka przekazów telegraficznych na mniej więcej jednakowe kwoty. Nie ma informacji, skąd pochodziły. Adwokat Steve’a grozi, że oskarży cię w sądzie o oszustwo. Brooke, powiedział też, że zadzwonił do Biura.
– Do Biura? – Reynolds ścisnęła mocniej słuchawkę i wyprostowała się.
– Jesteś pewna, że nie wiesz, skąd wzięły się te pieniądze? A twoi rodzice?
– Nie mają takich pieniędzy. Czy możemy znaleźć ich źródło?
– To jest twój rachunek, więc lepiej sama coś zrób. Daj mi znać.
Reynolds odłożyła słuchawkę i bezmyślnie patrzyła na papiery na biurku. Kiedy po kilku minutach telefon zadzwonił ponownie, z trudem go odebrała. Wiedziała, kto dzwoni.
Paul Fisher mówił chłodniej niż kiedykolwiek. Ma się stawić w Hoover Building natychmiast. Tyle miał jej do powiedzenia. Podczas drogi w dół po schodach nogi kilkakrotnie omal nie odmówiły jej posłuszeństwa. Każdy zmysł, każdy instynkt mówił jej, że właśnie została wezwana na własną zawodową egzekucję.
Pokój konferencyjny w Hoover Building był mały i pozbawiony okien. Byli tam Paul Fisher i ADIC, Fred Massey, który siedział u szczytu stołu, obracał w palcach długopis i wpatrywał się w Reynolds. Rozpoznała pozostałych dwóch mężczyzn: prawnik Biura i starszy pracownik dochodzeniowy z Wydziału Osobistej Odpowiedzialności.
– Proszę usiąść, agent Reynolds – powiedział twardym głosem Massey.
Usiadła. Nie była winna, więc dlaczego czuła się jak Charles Manson z zakrwawionym nożem w skarpetce?
– Musimy przedyskutować z panią kilka spraw. – Spojrzał na prawnika Biura. – Muszę jednak panią poinformować, że może pani domagać się obecności adwokata.
Próbowała grać zdziwioną, ale nie za bardzo jej się udawało po telefonie od Joyce’a Bennetta. Oczywiście, jej wymuszone działania zwiększały tylko w ich oczach jej winę, tego była pewna. Zastanawiała się nad tym, dlaczego Bennett zadzwonił akurat w tej chwili. Do tej pory nie była zwolennikiem teorii konspiracyjnych, ale teraz zaczęła poważniej rozważać tę możliwość.
– A po co miałabym potrzebować adwokata?
Massey spojrzał na Fishera, który zwrócił się do Reynolds:
– Zadzwonił do nas adwokat reprezentujący pani męża w sprawie rozwodowej.
– Rozumiem. Do mnie również właśnie zadzwonił mój adwokat i mogę panów zapewnić, że nic z tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, skąd te pieniądze wzięły się na tych rachunkach.
– Naprawdę? – Massey spojrzał na nią sceptycznie. – Chce mi pani powiedzieć, że przez pomyłkę ktoś niedawno przelał sto tysięcy dolarów na konta pani dzieci, konta, które jedynie pani kontroluje?
– Chcę powiedzieć, że nie wiem, co o tym myśleć. Ale mogę panów zapewnić, że się dowiem.
– Rozumie pani, że czas, kiedy się to stało, bardzo nas zdziwił – powiedział Massey.
– Myślę, że nie tak jak mnie. Tu chodzi o moją reputację.
– W gruncie rzeczy chodzi o reputację Biura, i to nas interesuje – zauważył otwarcie Fisher.
Reynolds zimno na niego spojrzała, po czym zwróciła się do Masseya:
– Nie wiem, co się dzieje. Proszę to zbadać, nie mam niczego do ukrycia.
– Jest pani tego absolutnie pewna? – spytał z wzrokiem utkwionym w leżących przed nim aktach.
Reynolds również spojrzała na akta. To była klasyczna technika przesłuchania. Zablefować, sugerując podejrzanemu, że ma się dowody oskarżenia, które wykażą jego kłamstwa, i mieć nadzieję, że podejrzany pęknie. Nie wiedziała tylko, czy Massey naprawdę blefuje. Nagle dowiedziała się, co to znaczy być po drugiej stronie podczas przesłuchania. Nie było w tym nic zabawnego.
Читать дальше