– Często spotykasz się z córką?
– Niezbyt. Dlaczego?
– Zawsze myślałam, że małżeństwo i dzieci mogą poczekać, ale okazuje się, że miesiące zamieniają się w lata, a lata w dekady. A teraz jeszcze to.
– Przecież nie jesteś aż tak wiekowa.
– Możesz mnie zapewnić, że będę żyła jutro albo za tydzień?
– Nikt nie ma takiej gwarancji. Zawsze możemy zgłosić się do FBI, być może nawet powinniśmy to zrobić.
– Nie mogę, po tym co mi powiedziałeś.
Stanął i ścisnął jej ramię.
– O czym mówisz?
– FBI nie pozwoli na włączenie Danny’ego jako świadka. – Odsunęła się od niego. – Albo on, albo ja, któreś z nas pójdzie do więzienia. Kiedy myślałam, że to on stara się mnie zabić, byłam gotowa pójść i zeznawać. Ale teraz nie mogę tego zrobić. Nie mogę pomóc wsadzić go za kratki.
– A gdyby nie było zamachu na twoje życie, to co miałaś zamiar zrobić?
– Chciałam dać im ultimatum. Współpraca za immunitet dla Danny’ego.
– A gdyby odmówili?
– Wtedy i Danny, i ja byśmy zniknęli. Jakoś… – Patrzyła prosto na Lee. – Nie wrócę tam, z wielu względów. Nie chcę ginąć, kiedy jestem na szczycie.
– A co, do cholery, ze mną?
– Chyba nie jest tutaj tak źle? – powiedziała cichutko Faith.
– Oszalałaś? Nie mogę tu zostać na zawsze!
– To lepiej pomyślmy, gdzie moglibyśmy uciec.
– A co z moim domem? Moim życiem? Ja, w odróżnieniu od ciebie, mam rodzinę. Mam się z nimi wszystkimi, ot tak, pożegnać?
– Ktokolwiek chce mnie zabić, będzie myślał, że wiesz wszystko, co ja wiem. Nie będziesz bezpieczny.
– A to już jest moja sprawa, nie twoja.
– Przykro mi, Lee. Nie myślałam, że jeszcze kogoś w to wciągnę. W szczególności kogoś takiego jak ty.
– Musi być jakieś wyjście.
– Jestem bardzo zmęczona. – Ruszyła w stronę schodów. – O czym tu jeszcze mówić?
– Cholera, mogę przecież odejść i rozpocząć od nowa.
Faith była w połowie schodów. Zatrzymała się i spojrzała na niego z góry.
– Myślisz, że rano może to wyglądać lepiej? – zapytała.
– Nie – odparł uczciwie.
– Czyli nie mamy o czym więcej dyskutować. Dobranoc.
– Mam wrażenie, że już dawno postanowiłaś tam nie wracać. W chwili, kiedy mnie spotkałaś.
– Lee…
– Zwabiłaś mnie, żebym z tobą poszedł, odegrałaś tę głupią scenę na lotnisku i teraz jestem w pułapce. Cholernie dziękuję, paniusiu.
– Nie zaplanowałam tego! Mylisz się!
– I co, myślisz, że w to uwierzę?
– Co mam powiedzieć?
– Z pewnością to niewiele znaczy, ale lubię moje życie, Faith.
– Przepraszam – powtórzyła i poszła na górę.
Lee wyjął z lodówki sześciopak red doga i wyszedł z domu, zatrzaskując za sobą boczne drzwi. Zatrzymał się przy hondzie i przez chwilę się zastanawiał, czy po prostu nie wskoczyć na wielką maszynę i jechać przed siebie, aż skończą mu się benzyna, pieniądze i rozum. Przyszedł mu do głowy inny pomysł. Może powinien sam się zgłosić do Federalnych, wydać im Faith i twierdzić, że nic o tym wszystkim nie wie, zresztą dotąd rzeczywiście nie wiedział. Nie zrobił nic złego i nic nie był tej kobiecie winny. W gruncie rzeczy to ona była źródłem jego nieszczęść, strachu, przez nią niemal otarł się o śmierć. Decyzja, żeby ją wydać, nie powinna być trudna. To czemu, do cholery, jest?
Ruszył ku tylnej bramie i wszedł na ścieżkę wiodącą przez wydmy. Chciał dojść do piasku, patrzyć na ocean i pić piwo, aż albo mózg przestanie mu działać albo zrodzi genialny plan, który uratuje ich oboje. Albo chociaż jego. Odwrócił się, by przez chwilę popatrzeć na dom. W sypialni Faith paliło się światło.
Kiedy pojawiła się Faith, Lee zesztywniał. Przeszła przez pokój, na chwilę zniknęła w łazience i znowu się pojawiła. Zaczęła się rozbierać. Lee rozejrzał się, czy nikt nie widzi, jak na nią patrzy. Policja wezwana do podglądacza stanowiłaby ostatnie brakujące elementy wspaniałego dnia w beztroskim życiu Lee Adamsa. Jednak inne domy były ciemne i mógł spokojnie kontynuować podglądactwo. Nie włożyła żadnej piżamy ani nawet jakiegoś podkoszulka. Wyraźnie ta świetnie zarabiająca lobbystka zamieniona w Joanne d’Arc spała nago. Lee miał doskonały widok na to, co poprzednio ręcznik zaledwie sugerował. Może wiedziała, że tu jest? Mały peep show, specjalnie dla niego? A co, jako wynagrodzenie za zniszczenie mu życia! Światło w sypialni zgasło i Lee otworzył piwo, odwrócił się i ruszył na plażę. Pokaz się skończył.
Pierwsze piwo skończył, zanim doszedł do piasku. Zaczynał się przypływ i nie musiał daleko iść, żeby stanąć po kostki w wodzie. Otwarł kolejne piwo i wszedł dalej, woda sięgała mu do kolan. Była lodowata, ale szedł dalej, aż niemal zamoczył sobie krocze. Wtedy się zatrzymał z praktycznego powodu: mokry pistolet nie byłby szczególnie użyteczny.
Padł na piasek, wypił piwo, zrzucił przemoczone trampki i zaczął biec. Był zmęczony, ale jego nogi poruszały się jakby na własny rachunek. Wymachiwał kończynami, oddychał wielkimi haustami wilgotnego powietrza. Przebiegł jakąś milę, zdawało mu się, że najszybciej w życiu. Przewrócił się i z trudem wysysał z powietrza tlen. Poczuł gorąco, a po chwili zimno. Pomyślał o matce i ojcu, o rodzeństwie. Wyobraził sobie swoją córeczkę Renee, kiedy była mała. Dziewczynka spadła z wielkiego konia i wzywała tatusia; jej krzyk w końcu zamilkł, kiedy nie przybywał. Czuł się, jakby jego krwiobieg został przestawiony: wszystko poruszało się do tyłu, nie wiedząc, dokąd się udać ani jak zatrzymać. Czuł, jakby ściany jego ciała ustępowały, niezdolne do trzymania wszystkiego w środku.
Stanął na drżących nogach i zataczając się, potruchtał z powrotem do piwa i butów. Na chwilę usiadł na piasku, słuchał, jak ocean na niego wrzeszczy, wypił kolejne dwa red dogi. Mrugnął porozumiewawczo w ciemność. To było zabawne. Parę piw i jasno widzi koniec życia na krawędzi horyzontu. Zawsze się zastanawiał, kiedy to się stanie. Teraz wiedział. Czterdzieści jeden lat, trzy miesiące i czternaście dni, i On w górze wyciągnął jego los. Spojrzał w niebo, pokiwał: Dziękuję, Boże.
Wstał i wrócił do domu, ale nie wszedł do środka, tylko na podwórko, położył na stole pistolet, zdjął wszystko i wskoczył do basenu. Temperatura wody była zbliżona do trzydziestu stopni, więc dreszcze szybko zniknęły. Zanurkował, dotknął dna, stanął na rękach, wydmuchnął z nosa chlorowaną wodę, następnie unosił się na powierzchni i patrzył na niebo zasnute chmurami. Trochę popływał, przećwiczył kraul i żabkę, po czym podpłynął do brzegu i opróżnił następne piwo.
Wczołgał się na brzeg, pomyślał o swoim zrujnowanym życiu i o kobiecie, która mu to zrobiła. Znowu wskoczył do basenu, zrobił parę okrążeń i wyszedł na dobre z wody. Ze zdziwieniem spojrzał w dół: a to dopiero. Popatrzył na ciemne okno. Spała? Jak mogła? Jak, do cholery, mogła, po tym wszystkim?
Postanowił się upewnić. Nikt nie będzie pierdolił mu życia, a potem spokojnie sobie spał. Spojrzał znowu na siebie. Cholera! Zerknął na przemoczone, zapiaszczone ubranie i znowu w okno. Skończył następne piwo szybkimi haustami, z każdym czuł, jak puls mu wzrasta. Na cholerę mu szmaty! Pistolet też tu zostawi. Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, nie będzie latał ołów. Ostatnią puszkę wyrzucił zamkniętą za płot. Niech ptaki sobie ją otworzą i popiją. Czemu tylko on ma mieć frajdę?
Читать дальше