Usłyszał szelest pościeli na kanapie przy ścianie. Odwrócił głowę i zdumiony spostrzegł, że Marie nie śpi. Leżała wpatrując się w niego intensywnie.
– Mylisz się – powiedziała.
– W czym?
– To nie jest tak, jak myślisz.
– Skąd wiesz, co myślę?
– Bo już widziałam to spojrzenie w twoich oczach; myślisz o sprawach, których nie jesteś pewien, i boisz się, że te różne przypuszczenia, które przychodzą ci do głowy, mogą okazać się prawdziwe.
– Niektóre są prawdziwe. Inaczej skąd bym wiedział o Steppdeckstrasse? Albo o grubasie w „Drei Alpenhäuser”?
– Nie mam pojęcia, ale ty też nie.
– Ta ulica istnieje, grubas również. Nie wymyśliłem ich.
– Musisz poznać prawdę, Jasonie. Nie jesteś taki, jak twierdzą. Postaraj się znaleźć odpowiedź.
– W Paryżu.
– Tak, w Paryżu.
Podniosła się z kanapy; jasnokremowa, niemal wpadająca w biel koszula nocna zapinana pod szyją na guziczki z masy perłowej falowała nad podłogą, kiedy Marie boso zbliżała się do łóżka. Stanęła przy nim, patrząc w dół na Jasona i powoli zaczęła rozpinać guziki; pozwoliła, żeby koszula zsunęła się jej z ramion, po czym przysiadła obok mężczyzny. Widział nad sobą jej piersi. Po chwili schyliła się, delikatnie ujmując w swoje dłonie jego twarz; spojrzenie miała nieruchome, oczy – tak jak często podczas ostatnich kilku dni – utkwione w jego oczach.
– Dziękuję za uratowanie mi życia – szepnęła.
– Ja tobie również – odparł.
Pragnął jej i wiedział, że ona czuje to samo, i zastanawiał się tylko, czy jej pragnieniu również towarzyszy ból. Nie miał wspomnień dotyczących kobiet i może dlatego, że ich nie miał, Marie utożsamiała dla niego wszystko, co mógł sobie wymarzyć, a nawet o wiele więcej. Rozproszyła mrok, który go otaczał. Odjęła mu ból.
Bał się powiedzieć jej, co czuje. A teraz ona mówiła mu, że się zgadza, choćby na bardzo krótko, że gotowa jest poświęcić resztę nocy na przywracanie mu pamięci, bo sama również łaknie wytchnienia od wiejącej wokół grozy. Na godzinę czy dwie mogą zapomnieć o napięciu i rozkoszować się błogim spokojem. Jason nie prosił o nic więcej; Boże, jakże strasznie pragnął Marie!
Dotknął ręką jej piersi i zbliżył usta do jej ust; ich wilgotność podnieciła go, rozwiała wszelkie wątpliwości.
Kobieta uniosła kołdrę i wsunęła się w jego ramiona.
Leżała w objęciach Jasona, z głową na jego piersi, uważając, by nie dotknąć postrzelonego ramienia. Po chwili zsunęła się delikatnie i podparła na łokciu. Jason spojrzał na nią; ich oczy się spotkały i oboje się uśmiechnęli. Podniosła rękę i położyła palec na jego ustach.
– Mam ci coś do powiedzenia – rzekła cicho – i nie chcę, żebyś mi przerywał. Nie wyślę telegramu do Petera. Jeszcze nie teraz.
– Ale… – Zdjął jej rękę ze swojej twarzy.
– Proszę cię, nie przerywaj. Powiedziałam: jeszcze nie teraz. To nie znaczy, że wcale nie wyślę; wyślę, ale później. Na razie zostaję z tobą. Jadę z tobą do Paryża.
– A jeśli nie chcę twojego towarzystwa? – spytał wbrew sobie. Pochyliła się, całując go lekko w policzek.
– Nie wierzę. Mój komputer ma inne dane.
– Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien.
– Ale nie jesteś na moim miejscu… słuchaj, czułam, jak mnie tulisz, jak usiłujesz powiedzieć mi tyle różnych rzeczy, których nie potrafisz ująć w słowa, a które od kilku dni obojgu nam leżą na sercu. Nie umiem wytłumaczyć tego, co się stało. Pewnie istnieją jakieś mętne psychologiczne teorie objaśniające więź, jaka powstaje między dwojgiem w miarę inteligentnych ludzi, którzy znaleźli się w piekle i razem próbują się z niego wydostać. Może nic więcej się za tym nie kryje. Ale w tej chwili ta więź jest zbyt silna, żebym mogła ją zerwać i cię tak po prostu zostawić. Ocaliłeś mi życie i chcę ci pomóc.
– A może ja wcale nie potrzebuję twojej pomocy?
– Słuchaj, jestem w stanie zająć się paroma sprawami, z którymi sam sobie nie poradzisz. Myślałam o tym przez ostatnie dwie godziny. – Nie zakrywając się, przysiadła na łóżku. – Sytuacja, w jaką jesteś zamieszany, wiąże się z większą sumą pieniędzy, a coś mi się wydaje, że ty nawet nie wiesz, czym się różnią aktywa i pasywa. Może kiedyś wiedziałeś, ale teraz nie masz o tym zielonego pojęcia. W przeciwieństwie do mnie. I jeszcze jedno. Pracuję dla rządu kanadyjskiego, mam dostęp do tajnych akt oraz wielu zastrzeżonych informacji. Posiadamy własny wywiad gospodarczy. Świat finansów to jedno wielkie bagno, a ponieważ Kanada kilka razy została wykołowana, musieliśmy zorganizować wywiad, który chroniłby nasze interesy. Biorę w tym udział. Dlatego właśnie przyjechałam do Zurychu. Nie po to, żeby dyskutować na temat różnych abstrakcyjnych teorii, tylko po to, żeby obserwować tworzące się sojusze i powiadamiać o nich mój rząd.
– Czy to, że masz dostęp do tajnych informacji, może być mi w czymkolwiek przydatne?
– Chyba tak. Ale najważniejsze jest to, że możemy liczyć na pomoc ambasady kanadyjskiej. Obiecuję ci jednak, że jeśli pojawi się najmniejsze niebezpieczeństwo, natychmiast wysyłam telegram i zmykam czym prędzej. Już pomijając własny strach, nie chcę być dla ciebie dodatkowym ciężarem.
– Najmniejsze niebezpieczeństwo – powtórzył za nią, przyglądając się jej uważnie. – W porządku, ale to ja będę decydował, co jest niebezpieczne.
– Dobrze. Pod tym względem, mam ograniczone doświadczenie, więc nie będę się spierać.
Wpatrywał się jej głęboko w oczy; chwila wydłużała się, a milczenie sprawiało, że zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie spytał:
– Dlaczego to robisz? Sama powiedziałaś, że jesteśmy dwojgiem w miarę inteligentnych ludzi, którzy wydostali się z piekła, i że może nic więcej się za tym nie kryje. Więc czy warto?
Siedziała bez ruchu.
– Nie pamiętasz? Powiedziałam również coś innego: że cztery dni temu pewien mężczyzna, który mógł bezpiecznie uciec, wrócił i uratował mi życie narażając własne. Wierzę w tego człowieka. Chyba bardziej, niż on sam w siebie wierzy, i ta wiara to jedyne, co mu mogę ofiarować.
– Dziękuję – powiedział i wyciągnął do niej ręce. – Nie powinienem jej przyjąć, ale przyjmuję. Jest mi bardzo potrzebna.
– A teraz możesz mi wreszcie zamknąć usta – szepnęła wchodząc pod kołdrę i przytulając się do niego. – Kochaj mnie. Ja też mam potrzeby.
Minęły kolejne trzy dni i trzy noce, podczas których cieszyli się ze swojej bliskości i radowali poznawaniem siebie. Żyli na podwyższonych obrotach niczym dwoje ludzi świadomych tego, że zmiana musi nadejść i że nie nastanie powoli, lecz gwałtownie. Rozmawiali więc o wszystkim, gdyż żadnych tematów nie mogli dłużej unikać ani odkładać na później.
Dym z papierosa unosił się nad stolikiem, łącząc się z parą bijącą znad filiżanki gorącej, gorzkiej kawy. Kilka minut temu konsjerż, tryskający energią Szwajcar, który widział więcej, niż dawał po sobie poznać, przyniósł na górę petit déjeuner oraz gazety zuryskie. Jason i Marie siedzieli naprzeciw siebie wertując prasę.
– Znalazłaś coś ciekawego?
– Tylko to, że wczoraj był pogrzeb tego starca z parku. Policja nie znalazła jeszcze żadnych dowodów. Piszą, że dochodzenie wciąż trwa.
– U mnie podają trochę więcej – powiedział, niezdarnie przekręcając stronę obandażowaną ręką.
– Jak ręka? – spytała wskazując na opatrunek.
Читать дальше