Znalazł go przy najbliższym rogu ulicy, obok rury kanalizacyjnej. Był to brukowiec obluzowany przez nieuważnych kierowców, wjeżdżających na krawężnik. Obluzował go do reszty, wbijając obcas w małą szparę przy wyszczerbionym murze. Podniósł kamień i jeden mały odłamek, po czym wrócił do motocykla, niosąc mały kamień w kieszeni, a duży w ręku. Sprawdził jego wagę… i siłę na wyczucie. Jedno i drugie było zadowalające.
Trzy minuty później powoli wyciągnął z baku koszulę nasiąkniętą benzyną. Opary paliwa mieszały się z deszczem, a ręce oblepiała mu tłusta maź. Owinął brukowiec koszulą, skrzyżował rękawy i zawiązał je mocno, aby dobrze trzymały pocisk. Był gotów.
Przemknął się z powrotem do narożnego budynku przy ulicy Villiersa. Dwaj mężczyźni w samochodzie nadal siedzieli zatopieni w przednich fotelach, bacznie obserwując dom generała. Za ich wozem stały trzy inne: mały mercedes, ciemnobrązowa limuzyna i bentley. Na wprost Jasona, za bentleyem, stał biały budynek z kamienia o oknach pomalowanych na czarno. Światło palące się w holu przeświecało z okien pokoi po obu stronach korytarza – po lewej znajdowała się jadalnia. Widział krzesła i długi stół w dodatkowym świetle odbijającym się w lustrze rokokowego kredensu. Te okna jadalni z ich wspaniałym widokiem na niezwykłą, bogatą ulicę Paryża stanowiły dobry cel.
Bourne sięgnął do kieszeni i wydobył nieduży kamień, który był cztery razy mniejszy od brukowca, ale nadawał się znakomicie. Wychylił się zza rogu budynku, zamachnął się i rzucił kamień, celując jak najdalej i jak najwyżej ponad samochodem.
Łoskot rozległ się echem w cichej uliczce, potem nastąpiła seria trzasków, kiedy kamień toczył się po karoserii jakiegoś samochodu i upadł na chodnik. Tamci dwaj gwałtownie się wyprostowali. Mężczyzna obok kierowcy otworzył drzwi i postawił nogę na chodniku, w ręku trzymając pistolet. Kierowca opuścił szybę i włączył przednie reflektory. Oślepiające snopy światła odbiły się od metalu i chromu samochodu zaparkowanego przed nimi. Ten głupi pomysł dowodził jedynie, jak bardzo boją się ci postawieni na warcie w Parc Monceau.
Teraz! Jason pędem przebiegł przez ulicę, nie tracąc z oczu mężczyzn, którzy osłaniając oczy usiłowali dojrzeć coś przez blask odbitego światła. Dopadł do bagażnika bentleya z brukowcem pod pachą, opakowaniem zapałek w lewej ręce i wydartymi zeń kilkoma zapałkami w prawej. Przykucnął, zapalił zapałki, położył owinięty w koszulę kamień na ziemi, po czym podniósł go za rękaw. Przystawił przesączoną benzyną tkaninę do ognia i płomień buchnął natychmiast.
Podniósł się błyskawicznie, rozkołysał rękaw i z całą mocą rzucił swój pocisk w kierunku okna, po czym natychmiast zniknął za rogiem.
Brzęk tłuczonego szkła gwałtownie wtargnął w ciszę uśpionej deszczem uliczki. Bourne pobiegł w lewo, przeciął wąską aleję, a potem skierował się z powrotem do domu Villiersa, ponownie kryjąc się w cieniu. Płomienie rozprzestrzeniały się podsycane powiewem z wybitego okna, ogarniając długie story. W ciągu trzydziestu sekund pokój zamienił się w buchający ogniem piec, a duże lustro kredensu wzmagało to wrażenie. Rozległy się krzyki, światła zapaliły się w pobliskich, a potem w dalszych domach; po minucie harmider wzmógł się. Drzwi płonącego domu gwałtownie się otworzyły i pojawiły się dwie postacie – starszego mężczyzny w koszuli nocnej oraz kobiety w szlafroku i jednym rannym pantoflu – obydwie ogarnięte paniką.
Inne drzwi też się otwierały, wychodzili następni ludzie, którzy wyrwani ze snu próbowali zrozumieć powód zamieszania; niektórzy biegli w stronę pożaru, widząc sąsiada w tarapatach. Jason na ukos przemknął przez skrzyżowanie, stanowiąc jeszcze jedną postać w gęstniejącym tłumie; zatrzymał się w miejscu, z którego wyruszył parę minut temu, przy narożnym budynku, usiłując wypatrzyć żołnierzy Carlosa.
Nie mylił się: ci dwaj nie byli jedynym posterunkiem w Parc Monceau. Teraz widział ich czterech – zgrupowani wokół samochodu cicho i z ożywieniem rozmawiali. Nie, było pięciu. Piąty szybko zmierzał w ich kierunku chodnikiem.
Rozległo się wycie syren. Coraz głośniejsze i bliższe. To zaniepokoiło tych pięciu mężczyzn. Musieli podjąć decyzję, nie mogli tak stać razem. Może mieli coś na sumieniu i obawiali się policji?
Uzgodnili. Ten piąty zostaje. Mężczyzna skinął głową i szybko przeszedł na drugą stronę ulicy, gdzie stał dom Villiersa. Pozostali wsiedli do samochodu i pośpiesznie opuścili dotychczasowe miejsce postoju, mijając po drodze ognistego potwora i nadjeżdżającą z przeciwka straż pożarną.
Pozostała jeszcze jedna przeszkoda: ten piąty człowiek. Jason obszedł budynek i dostrzegł go w połowie drogi między rogiem ulicy a domem Villiersa. Teraz wszystko zależało od trafienia w stosowny moment i zaskoczenia. Bourne zaczął biec susami, upodabniając się do ludzi podążających w stronę pożaru, z głową zwróconą w tamtą stronę. Biegł trochę na ukos, wtapiając się w ogólny rozgardiasz, tylko kierunek się nie zgadzał. Minął tamtego niezauważony; zostałby niewątpliwie dostrzeżony, gdyby dotarł do furtki przy schodach i ją otworzył. Człowiek Carlosa rozglądał się nerwowo; wydawał się oszołomiony a może nawet przerażony faktem, że w pojedynkę pilnuje ulicy. Stał przy żelaznej barierce przy innej bramie i schodkach wiodących w dół, do innego zamożnego domu w Parc Monceau.
Jason zatrzymał się. Potem nagle postąpił dwa duże kroki w stronę mężczyzny, zrobił obrót na lewej nodze, a prawą wymierzoną w jego talię pchnął go do tyłu nad żelazną balustradą. Mężczyzna krzyknął spadając w wąskie betonowe przejście. Bourne przeskoczył przez barierkę, zaciskając prawą rękę w pięść i wysuwając do przodu obcasy. Wylądował na piersi tamtego, łamiąc mu żebra i wbijając mu kłykcie w gardło. Ciało pod nim stało się bezwładne. Przytomność odzyska długo potem, kiedy go dowiozą do szpitala. Jason zrewidował mężczyznę – miał tylko jeden rewolwer przypięty do piersi. Bourne zabrał broń i włożył do kieszeni płaszcza. Z zamiarem dania jej Villiersowi.
Villiers. Miał do niego wolną drogę.
Wspiął się po schodach na piętro. Już w połowie drogi zobaczył smugę światła biegnącą wzdłuż progu drzwi sypialni; za tymi drzwiami był stary człowiek, który stanowił jego jedyną nadzieję. Jeśli kiedykolwiek w życiu – tym pamiętanym i tym, którego nie pamiętał – musiał być przekonywający, to ta chwila właśnie nadeszła. Miał silne przekonanie, że nie może być teraz kameleonem. Wszystko, w co wierzył, opierało się na jednym fakcie. Carlos musi go ścigać. Taka jest prawda. To będzie pułapka.
Wszedł na piętro i skręcił w lewo do sypialni. Zatrzymał się na chwilę, starając się zagłuszyć echo dudniące mu w piersi, lecz coraz wyraźniej brzmiało: To nie cała prawda, a tylko jej część. Nic nie dodano, ale coś pominięto.
Umowa… kontrakt… z grupą ludzi – szlachetnych ludzi – którzy chcieli schwytać Carlosa. Villiers ma się dowiedzieć tylko o tym i musi w to uwierzyć. Nie można mu powiedzieć, że ma do czynienia z człowiekiem cierpiącym na amnezję, bo ta utrata pamięci może osłaniać drania. Generał – żywa legenda St. Cyr, Algierii i Normandii nie zaakceptowałby tego: nie tutaj, nie teraz, pod koniec swego życia.
Boże, jak chwiejna jest równowaga! Granica między wiarą i niewiarą tak niepewna… jak niepewna była dla człowieka – trupa, który nie nazywał się Jason Bourne.
Otworzył drzwi i wkroczył do wnętrza, do prywatnego piekła starego człowieka. Na zewnątrz, za storami w oknach, szalały syreny i wrzeszczał tłum. Niewidoczni widzowie tego spektaklu, kpiący z tajemnych mocy, nieświadomi byli jego przyczyn.
Читать дальше