Snop światła padł na boczną ścianę białego mauzoleum, a człowiek z karabinem dużego kalibru szybko cofnął się za kolumnę, nie dalej jednak niż sześć metrów od tego z latarką.
Jason nie musiał się zastanawiać; wiedział, co robić. Jeśli ta śmiercionośna broń jest w tym wypadku uzasadniona, to trudno, ale nie może być użyta przeciw niemu. Klęcząc, ocenił odległość i wyszukał miejsca w terenie, za którymi się ukryje. Ruszył ocierając deszcz z twarzy i macając za pasem rewolwer, chociaż wiedział, że i tak nie będzie mógł go użyć.
Przemykał od jednego grobu do drugiego, chowając się za pomniki, posuwając się najpierw w lewo, a potem stopniowo zakręcając w prawo, tak że zatoczył prawie półkole. Od mauzoleum dzieliło go najwyżej pięć metrów; widział mężczyznę ze śmiercionośnym karabinem ukrytego za kolumną w lewym rogu, pod krótkim portalem chroniącym go przed deszczem. Czule trzymał karabin, niczym obiekt pożądań cielesnych, łamiąc lufę, nie mogąc się powstrzymać od zaglądania do środka. Obscenicznym gestem przeciągnął dłonią po załadowanych pociskach.
Teraz. Bourne wypełzł zza nagrobka, przemierzył na czworaka mokrą trawę i znalazł się dwa metry od mężczyzny. Wtedy skoczył jak cicha mordercza pantera wzbijając ziemię, z jedną ręką wyciągnięta po karabin, a druga mierzącą w głowę tamtego. Obie dłonie osiągnęły cel; lewa zacisnęła się na karabinie, a prawa na włosach. Głowa odskoczyła do tyłu, wygięta w łuk szyja stłumiła głos. Wgniótł tę głowę w biały marmur z taką siłą, że gwałtowny wydech mógł oznaczać tylko poważne uszkodzenie czaszki. Jason podtrzymał bezwładne ciało, żeby bezszelestnie upadło między kolumnami. Obszukał mężczyznę i ze skórzanego pokrowca zaszytego w marynarkę zabrał automatyczny pistolet typu Magnum kalibru 357, z pochwy przy pasku ostry jak brzytwa nóż i mały rewolwer kalibru 22 z kabury przy kostce. Nic, co przypominałoby wyposażenie rządowe; to był najemny morderca, chodzący arsenał.
Połam mu palce. Bourne przypomniał sobie te słowa; kiedyś powiedział je pewien człowiek w okularach o złotych oprawkach, gdy pędzili dużym samochodem ze Steppedeckstrasse. Wiedział, po co się to robi. Jason chwycił prawą rękę mężczyzny i wyginał mu palce do tyłu, aż usłyszał trzask, po czym powtórzył to samo z lewą dłonią, cały czas blokując tamtemu usta łokciem wepchniętym między szczęki. Żaden dźwięk nie zakłócił szumu deszczu, a dłonie mężczyzny nie mogły już bić czy posługiwać się bronią, która leżała teraz ukryta w cieniu, poza zasięgiem jego rąk.
Jason wstał i ostrożnie wyjrzał zza kolumny. Oficer z Treadstone skierował teraz światło na ziemię tuż przed sobą. To był ten stały sygnał – snop światła wskazujący drogę do domu zbłąkanemu ptakowi; lecz mógł oznaczać też co innego, to okaże się za parę minut. Mężczyzna odwrócił się do bramy, zrobił parę szybkich kroków, jakby coś usłyszał, i Bourne po raz pierwszy dostrzegł laskę i zauważył, że tamten utyka. Tajny funkcjonariusz Treadstone-71 był kaleką… tak jak on sam.
Jason rzucił się za najbliższy nagrobek, przeturlał się i wyjrzał zza marmurowej płyty. Człowiek z Treadstone nadal wpatrywał się w bramę. Bourne zerknął na zegarek; była pierwsza dwadzieścia siedem. Jeszcze zostało trochę czasu. Odepchnął się od nagrobka, pochylony nisko nad ziemią dopóki był w zasięgu wzroku, a potem wyprostował się i pobiegł z powrotem po łuku, zmierzając na szczyt pagórka. Tam stanął na chwile, by oddech i bicie serca wróciły do normy, a następnie sięgnął do kieszeni po kartonik zapałek. Chroniąc je od wiatru, oddarł jedną i zapalił.
– Treadstone? – zapytał na tyle głośno, by usłyszano go z dołu.
– Delta!
Kain to Charlie, a Delta to Kain. Dlaczego ten z Treadstone powiedział „Delta”, a nie „Kain”? Delta nie należał do Treadstone, zniknął wraz z „Meduzą”. Jason ruszył w dół zbocza, z twarzą ociekającą zimnym deszczem, odruchowo sięgając pod marynarkę, by poczuć automat za paskiem.
Wszedł na trawnik przed białym mauzoleum. Człowiek z Treadstone pokuśtykał ku niemu, zatrzymał się i podniósł latarkę, co oślepiło Jasona na tyle, że musiał zmrużyć oczy i odwrócić głowę.
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział kulawy oficer, obniżając światło. – Nazywam się Conklin, jeśli pan nie pamięta.
– Miło mi. Zapomniałem. To jedna z wielu rzeczy.
– Jakich rzeczy?
– Które zapomniałem.
– Zapamiętał pan jednak to miejsce. Tak też myślałem, bo czytałem raporty Abbotta. Tu się spotkaliście ostatni raz, tu była ostatnia dostawa. W trakcie państwowego pogrzebu jakiegoś ministra, mam rację?
– Nie wiem, O tym chciałbym porozmawiać na wstępie. Nie dałem znaku życia od pół roku. Był ważny powód.
– Naprawdę? No to słucham.
– Najprościej mówiąc, zostałem ranny, postrzelony, skutkiem czego nastąpiły poważne… przemieszczenia. Dezorientacja może to lepiej określa.
– Brzmi nieźle. A co to znaczy?
– Miałem utratę pamięci. Całkowitą. Spędziłem ponad pięć miesięcy na wyspie śródziemnomorskiej – na południe od Marsylii – nie wiedząc, kim jestem i skąd pochodzę. Mieszka tam pewien lekarz, Anglik o nazwisku Washburn, który ma wszelkie dane medyczne. On może potwierdzić wszystko, co mówię.
– Pewnie, że może – przytaknął Conklin. – Te dane medyczne są z pewnością bardzo obszerne. Słono pan zapłacił.
– Nie wiem, o co chodzi.
– My mamy swoje dane. Urzędnik bankowy z Zurychu, który myślał, że jest sprawdzany przez Treadstone, przekazał trzy miliony franków szwajcarskich do banku w Marsylii na odbiór na okaziciela. Dzięki za podanie nazwiska.
– To część tego, co chcę wytłumaczyć. Nic o tym nie wiedziałem. On uratował mi życie, poskładał mnie z powrotem. Byłem prawie trupem, kiedy mnie tam dowieźli.
– Więc zdecydował pan, że około miliona dolarów to mniej więcej stosowna sumka, tak? Na koszt Treadstone.
– Mówię, że nie wiedziałem. Treadstone w ogóle dla mnie nie istniał i, w pewnym sensie, w dalszym ciągu nie istnieje.
– Zapomniałem. Przecież stracił pan pamięć. Jak to się nazywa? Dezorientacja?
– Tak, ale to nie dość mocne słowo. To się nazywa amnezja.
– Zostańmy przy dezorientacji. Bo potem zorientował się pan, że trzeba ruszyć do Zurychu, prosto do Gemeinschaft.
– Miałem negatyw wszyty pod skórę w okolicy biodra.
– Oczywiście, sam pan nalegał. Kilka osób zgadło dlaczego. To najlepsza polisa ubezpieczeniowa, jaka istnieje.
– Nie wiem, o czym pan mówi. Czy nie może pan tego pojąć?
– Jasne. Znalazł pan negatyw zawierający jedynie szyfr numerowy i zaraz przyjął pan nazwisko Jason Bourne.
– To nie było tak! Codziennie coś mi się przypominało, po troszku, po jednym fakcie. Recepcjonista w hotelu nazwał mnie Bourne, a o imieniu Jason dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy poszedłem do banku.
A tam już pan wiedział, co robić – przerwał Conklin. – Żadnych wahań. Raz, dwa, i po czterech milionach.
– Washburn powiedział mi, co robić!
– Potem pojawiła się kobieta, która przypadkiem była spryciarką od finansów, żeby panu poradzić, jak zachomikować resztę! A jeszcze przedtem usunął pan Chernaka na Löwenstrasse i trzech ludzi, których my nie znaliśmy, ale oni znali pana bez wątpienia. Tu, w Paryżu, jeszcze jeden strzał w furgonetce bankowej. Następny wspólnik? Zatarłeś każdy ślad, każdy najmniejszy ślad. Zostało już tylko jedno do zrobienia, i ty, sukinsynu, ty to zrobiłeś!
Читать дальше