Facet w komicznym marynarskim stroju energicznie odpędzał nas od pomostu. My jednak nadal się zbliżaliśmy.
– Czego chce ten dupek na pomoście? – spytał Mahoney.
– Mamy komplet! Spóźniliście się! – krzyknął do nas tamten. Jego głos niósł się razem z głośną muzyką dobiegającą zza rezydencji.
– Przyjęcie nie zacznie się bez nas! – odkrzyknął Mahoney i włączył róg mgłowy.
– Nie, nie! Nie cumujcie! – krzyknął Marynarski Strój. – Odpływajcie!
Mahoney znów włączył róg.
Motorówka uderzyła w ślizgacz i facet na pomoście zrobił taką minę, jakby miał dostać wylewu.
– Jezu, uważajcie! To prywatne przyjęcie. Nie możecie tu wpaść tak sobie. Jesteście przyjaciółmi pana Manninga?
Mahoney po raz kolejny włączył róg.
– Jak najbardziej. Oto moje zaproszenie. – Wyjął oznakę i broń.
Ja tymczasem zeskoczyłem już z pokładu i biegłem do domu.
Przepychałem się przez tłum nieprzyzwoicie nadzianych imprezowiczów, podążających do oświetlonych świecami stołów. Serwowano kolację. Steki i homary, szampan bez ograniczeń i drogie wina. Miałem wrażenie, że wokół widzę same garnitury i kiecki od Dolce amp; Gabbana, Yersace, Yves Saint Laurenta. Ja miałem na sobie dżinsy i niebieską kurtkę FBI.
Ufryzowane głowy odwracały się i padały na mnie piorunujące spojrzenia, jakbym był nieproszonym gościem, który chce zepsuć zabawę. Bo byłem nieproszonym gościem. Gościem z piekła. Ci ludzie nie mieli pojęcia, co się wydarzy.
– FBI! – krzyknął za moimi plecami Mahoney, wprowadzając swoje ciężko uzbrojone drużyny do środka.
Wiedziałem od Szterlinga, jak wygląda Pasza Sorokin, i zmierzałem ku niemu. Widziałem go! Wilk miał na sobie drogi szary garnitur i niebieski kaszmirowy T – shirt. Stał w pobliżu wzdymanego wiatrem namiotu w niebiesko – żółte pasy, w którym pieczono mięsiwa, i rozmawiał z dwoma mężczyznami. Uśmiechnięci, spoceni kucharze, sami Murzyni i Latynosi, smażyli ogromne płaty mięsa i ryb.
Wyjąłem glocka. Pasza Sorokin spojrzał na mnie, ale nie drgnęła mu nawet powieka. Tylko się przyglądał. Nie poruszył się, nie próbował uciekać. Po chwili uśmiechnął się, jakby mnie oczekiwał i cieszył się, że wreszcie dotarłem na miejsce. O co chodziło temu facetowi?
Wezwał gestem siwowłosego mężczyznę, który obejmował kształtną blondynkę, mogącą być jego córką.
– Atticus! – krzyknął i siwy Casanova zjawił się przy nim szybciej niż dobrze wytresowany pikolak.
– Jestem Atticus Stonestrom, adwokat pana Manninga – oświadczył. – Nie macie żadnego powodu, by tu wchodzić, wdzierać się do domu pana Manninga. Przekraczacie swoje uprawnienia i proszę, byście stąd wyszli.
– Nie wyjdziemy. Ale może przeniesiemy się do środka? Tylko my trzej – zaproponowałem Stonestromowi i Sorokinowi. – Chyba że chcesz zostać aresztowany w obecności tych wszystkich ludzi.
Wilk spojrzał na swojego adwokata, a potem wzruszył ramionami, jakby była to dla niego rzecz bez znaczenia. Zaczął iść w kierunku domu. Nagle się odwrócił, jakby sobie coś przypomniał.
– Twój mały też ma na imię Alex, prawda? – powiedział.
Nie umarła! Czy to nie cudowne? Czy niezdumiewające?
Elizabeth Connolly znów zagubiła się w swoim świecie. To było najlepsze, co mogła zrobić. Spacerowała po cudownej plaży na północnym wybrzeżu Oahu. Brała do rąk niewiarygodnie piękne muszle, jedną po drugiej, i porównywała je.
Potem usłyszała krzyki: „FBI!”. Nie wierzyła własnym uszom.
FBI było tutaj? W tym domu? Serce waliło jej w piersiach i niemal zamarło, a potem zaczęło walić jeszcze mocniej.
Czy w końcu zjawili się, by ją uratować? A po co innego mieliby się zjawiać? O – mój – dobry – Boże!
Zaczęła dygotać. Łzy spływały jej po policzkach. Muszą ją teraz znaleźć i wypuścić. Arogancja Wilka zniszczy go, spali!
Jestem tu. Jestem tu! Jestem tuż obok!, krzyczała w myślach.
Na przyjęciu zapanowała martwa cisza. Wszyscy szeptali i trudno było coś zrozumieć. Ale wyraźnie usłyszała: „FBI” oraz głośne rozważania na temat tego, czemu Biuro wkroczyło na teren posiadłości. Wszyscy podejrzewali, iż chodzi o narkotyki.
Lizzie modliła się, żeby nie chodziło o narkotyki. Co z nią będzie, jeśli wezmą Wilka do więzienia? Zostanie tu na zawsze. Nie mogła opanować dreszczy.
Musiała dać znać FBI, że tu jest! Ale w jaki sposób? Jak zawsze, była skrępowana i zakneblowana. A oni byli tak blisko…
Jestem w garderobie! Błagam, zajrzyjcie do garderoby!
Zaplanowała kilkadziesiąt wariantów ucieczki, ale każdy zakładał, że Wilk najpierw otworzy drzwi i wypuści ją do łazienki czy toalety albo pozwoli przejść się po domu. Wiedziała, że za skarby świata sama nie wydostanie się z tego zamkniętego pomieszczenia. Była tak przemyślnie skrępowana, że nie miała co o tym marzyć. I nie wiedziała, jak dać znak FBI.
Potem usłyszała czyjś głos. Męski głos. Niski. Spokojny i opanowany.
– Jestem agent Mahoney, funkcjonariusz FBI. Wszyscy mają natychmiast opuścić główny budynek. Proszę zebrać się na trawnikach na tyłach. Wszyscy mają natychmiast wyjść z domu! Ale niech nikt nie opuszcza posesji.
Lizzie usłyszała szuranie butów – odgłos szybkich kroków. Ludzie wychodzili. A potem co? Zostanie zupełnie sama. Jeśli zabiorą Wilka… co się z nią stanie? Musi znaleźć sposób, by zawiadomić FBI, że tu jest. Ale wciąż nic nie przychodziło jej do głowy.
Po chwili odezwał się jakiś Atticus Stonestrom.
A potem usłyszała głos Wilka i zdrętwiała. Był wciąż w domu. Kłócił się z kimś. Nie potrafiła zrozumieć, co mówiono, nie znała też głosu rozmówcy Wilka.
Co mogę zrobić?, myślała rozpaczliwie. Co?! Nic!
Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?
I wpadła na pewien pomysł. Prawdę mówiąc, już wcześniej chodził jej po głowie, ale go odrzuciła.
Bo budził w niej śmiertelne przerażenie.
– Cieszę się, że tu jesteś i możesz być świadkiem, Atticus – powiedział swojemu adwokatowi Wilk. – To chamskie napastowanie. Moje interesy są bez zarzutu, sami wiecie o tym najlepiej. To w najwyższym stopniu ubliżające. – Spojrzał na mnie. – Wiesz, ilu moich wspólników obraziłeś na tym przyjęciu?
Nadal się hamowałem, by nie zareagować na jego groźbę pod adresem mojej rodziny, małego Alexa. Nie chciałem go załatwić, chciałem go zgarnąć.
– Proszę mi wierzyć, to nie napastowanie – powiedziałem adwokatowi. – Jesteśmy tu po to, by aresztować pańskiego klienta za porwanie.
Sorokin przewrócił oczami.
– Ludzie, czyście powariowali? Wiecie, kim jestem? – spytał.
Jezu, słyszałem prawie ten sam tekst w Dallas.
– Tak się składa, że wiem – odparłem. – Naprawdę nazywasz się Pasza Sorokin, nie Ari Manning. Niektórzy twierdzą, że jesteś rosyjskim ojcem chrzestnym. Że jesteś Wilkiem.
Sorokin wysłuchał mnie i wybuchnął szaleńczym śmiechem.
– Ale z was durnie! Zwłaszcza ty – wskazał mnie palcem. – Wy po prostu nie wiecie, co jest grane.
Nagle rozległy się krzyki. Dobiegały z dalszych pomieszczeń parteru.
– Pożar!
– Chodź, Alex – powiedział Mahoney. Zostawiliśmy Sorokina z trzema innymi agentami i pobiegliśmy zobaczyć, co się dzieje.
Jak tu mógł wybuchnąć pożar?, zastanawiałem się. Teraz?
Ale to naprawdę był pożar. Rozprzestrzeniał się z dużego gabinetu przy głównym salonie, z garderoby lub szafy ściennej. Spod drzwi biły kłęby dymu. Masa dymu.
Читать дальше