Ile czasu jej zostało?
Dni? Godzin?
To chyba nie miało znaczenia, prawda? Lizzie Connolly uczyła się akceptować wszystko, co przyniosło życie; uczyła się, kim naprawdę jest i jak należy zachować równowagę umysłu.
Oczywiście poza tymi chwilami, w których była przerażona do utraty zmysłów.
Pływała w marzeniach. Od czwartego roku życia była zapaloną pływaczką. Powtarzalna praca rąk i nóg bez żadnego udziału woli zawsze przenosiła ją w inny czas, inne miejsce, pozwalała jej uciec. Tak więc teraz pływała w marzeniach, tkwiąc w pomieszczeniu, w którym ją więziono, garderobie czy pokoju.
Pływała.
Uciekała.
Wyrzuć daleko przed siebie lekko stulone dłonie, ręce ugięte nieznacznie w łokciach, pociągnij w dół, zagarniając wodę. Ręce w dół, do pępka i dalej. Ciągnij!, ciągnij!, kopnięcie nogami, drugie, czujesz w sobie żar, ale woda chłodzi, odświeża, pobudza. Dodaje pewności siebie, dodaje sił.
Myślała o ucieczce przez większą część dnia, jeśli to był dzień. Teraz przeszła do rozważań na inny temat.
Jeszcze raz zastanowiła się, co wie o tym miejscu: o garderobie i o tej bestii, tym przerażającym człowieku, który ją więził. O Wilku. Tak drań mówił na siebie. Dlaczego „Wilk”?
Więził ją w jakimś mieście. Była niemal pewna, że jest to miasto na południu Stanów, wielkie, bogate. Może na Florydzie? Ale nie wiedziała, dlaczego tak uważa. Może coś usłyszała i zarejestrowała podświadomie. Od czasu do czasu dochodziły do niej odgłosy wydawanych w tym domu przyjęć albo skromniejszych spotkań towarzyskich. Ale ten robak, jej porywacz, na pewno mieszkał sam. Kto wytrzymałby z takim potworem? Żadna kobieta.
Znała na pamięć niektóre jego żałosne zwyczaje. Kiedy wracał do domu, zwykle włączał telewizję: czasem ESPN, ale częściej CNN. Nieustannie oglądał wiadomości. Lubił też programy policyjne, takie jak Law and Order, CSI, Homicide. Telewizor chodził zawsze do późna w noc.
Był duży, silny i miał sadystyczne skłonności, ale dbał przy tym, by nie wyrządzić jej poważnej krzywdy, w każdym razie jak do tej pory. Co znaczyło – czy na pewno? – że zamierza więzić ją dłużej.
Jeśli Lizzie wytrzyma tu jeszcze kolejną minutę. Jeśli się nie załamie i nie rozzłości go tak, że skręci jej kark, czym groził jej kilka razy dziennie. „Skręcę ci kark. Ot, tak! Nie wierzysz mi? Powinnaś, Elizabeth”. Zawsze nazywał ją Elizabeth, nie Lizzie. Powiedział, że Lizzie to za mało piękne imię jak na nią. „Kurwa, skręcę ci kark, Elizabeth!”.
Wiedział, kim ona jest, i znał różne szczegóły z jej życia, a także z życia Brendana, Brigid, Merry, Gwynnie. Zapowiedział jej, że jeśli go rozzłości, to skrzywdzi nie tylko ją, ale zrobi to samo jej rodzinie. „Pojadę do Atlanty. Dla przyjemności, dla samej zabawy. To sprawi mi największą frajdę w życiu. Mogę wymordować całą twoją rodzinę, Elizabeth”.
Coraz bardziej jej pożądał. Umiała to wyczuć u mężczyzn. Więc jednak miała nad nim pewną władcę, no nie?
I co ty na to, koleś?, pytała go w myślach. Też cię pierdolę!
Czasem rozluźniał trochę więzy i nawet pozwalał jej pochodzić po domu. Oczywiście związanej, prowadzonej na łańcuchowej smyczy, której koniec zawsze trzymał w ręce. To było potwornie poniżające. Powiedział jej, że wie, co ona o nim myśli. Że będzie delikatniejszy i łagodniejszy, ale żeby żadne głupie myśli nie przychodziły jej do głowy.
Ale cóż innego, do diabła, jej pozostawało? Mogła tylko roztrząsać różne pomysły. Nie miała niczego innego do roboty, siedząc sama przez cały dzień, zamknięta w ciemności. Więc…
Drzwi garderoby otworzyły się gwałtownie. Huknęły o ścianę.
Wilk wrzasnął prosto w twarz Lizzie:
– Myślałaś o mnie, no nie?! Zaczynasz popadać w obsesję, Elizabeth. Myślisz o mnie na okrągło!
Niech to diabli, masz rację, dodała w myślach.
– Nawet cieszysz się, że masz towarzystwo. Tęskniłaś za mną, prawda?
Co do tego się mylisz, kompletnie się mylisz, odpowiedziała mu w duchu.
Nienawidziła Wilka do tego stopnia, że wyobrażała sobie niewyobrażalne: że go zabije. Może ten dzień kiedyś nastąpi.
Niech to sobie wyobrażę, pomyślała. Boże, jeśli mi na czymś zależy, to na tym, żeby zabić go własnymi rękami. To byłaby najdoskonalsza ucieczka. Nigdy by mnie nie złapał.
Tej samej nocy Wilk miał spotkanie z dwoma hokeistami w hotelu Caesar w Atlantic City w New Jersey. Apartament, w którym się zatrzymał, był cały wyłożony złotą tapetą i miał okna wychodzące na Atlantyk. Z szacunku dla swoich gości, gwiazd sportu, włożył drogi ciemny garnitur od Prady.
Rolę łącznika pełnił bogaty właściciel sieci kablowej. Zjawił się w apartamencie „Neron”, prowadząc dwóch hokeistów: Aleksieja Dobuszkina i Ilię Teptewa. Obaj grali w Philadelphia Flyers. Byli najwyższej klasy obrońcami i mieli opinię twardzieli, ponieważ byli ogromnymi szybkimi facetami, którzy potrafili narobić wiele szkód przeciwnikowi. Wilk niezbyt wierzył w tę ich twardość, ale był wielkim fanem samej gry.
– Uwielbiam amerykański hokej – powiedział, witając ich szerokim uśmiechem i wyciągniętą ręką.
Aleksiej i Ilia skinęli mu głową, ale żadna z gwiazd nie była łaskawa podać mu ręki. Wilk poczuł się obrażony, nie okazał tego jednak. Uśmiechał się nadal i uznał, że gwiazdy są zbyt głupie, by zrozumieć, z kim mają do czynienia. Zbyt wiele razy dostali hokejowymi kijami w łeb.
– Ktoś ma chęć na drinka? – zapytał swoich gości. – Stolicznaja? Na co macie ochotę?
– Ja pasuję – powiedział właściciel kablówki, niewiarygodnie nadęty facet, ale Wilk przywykł do tego, że Amerykanie z reguły mieli wygórowane mniemanie na swój temat.
– Niet – odparł pogardliwie Ilia, jakby gospodarz był barmanem lub kelnerem. Ilia pochodził z Woskriesienska i liczył sobie dwadzieścia dwa lata. Miał sześć stóp pięć cali wzrostu, krótko obcięte włosy, kilkudniowy zarost i wielką jak głaz głowę na niezwykle grubej szyi.
– Nie piję stolii – oświadczył Aleksiej, który jak Ilia nosił czarną skórzaną marynarkę na ciemnym golfie. – Masz może absoluta? Albo bombay gin?
– Oczywiście. – Wilk skinął kordialnie głową i podszedł do barku. Nalewając drinki, rozważał następne posunięcie. Sytuacja zaczęła go bawić. To było coś innego. Nikt z przybyłych się go nie bał.
Opadł na miękką kanapę, między Ilię i Aleksieja. Spojrzał na jednego i na drugiego, znów uśmiechając się szeroko.
– Długo nie byliście w Rosji, co? Może zbyt długo. Pijecie bombay gin? Zapomnieliście o dobrych manierach?
– Słyszeliśmy, że jesteś prawdziwym twardzielem – powiedział Aleksiej, który miał około trzydziestu lat i najwyraźniej pakował na siłowni, często i dużo. Miał sześć stóp wzrostu i ważył dwieście dwadzieścia funtów.
– Gdzie tam. To pozory – wyjaśnił Wilk. – Teraz jestem po prostu amerykańskim biznesmenem. Zwykłym facetem. Żaden ze mnie twardziel. No więc, czy dobijemy targu w związku z tym meczem z Montrealem?
Aleksiej spojrzał na operatora kablówki.
– Powiedz mu – polecił.
– Aleksiej i Ilia myślą o trochę poważniejszym ruchu, niż pierwotnie rozważaliśmy – wyjaśnił tamten. – Rozumiesz, co mówię? Poważny ruch, kapujesz?
– Aaa – powiedział Wilk i uśmiechnął się szeroko. – Uwielbiam poważne ruchy – rzekł, spoglądając na Amerykanina. – I kocham szalit. U mnie w kraju to oznacza rozróbę. Szalit.
Читать дальше