Meredith włożyła zdjęcia oraz dokumenty z powrotem do torebki. Zdjęła z nadgarstka zieloną gumkę i ściągnęła nią włosy w koński ogon. Przeczesała grzywkę palcami.
Miała ostro zarysowane kości policzkowe, piwne oczy i drobną figurę. Wyglądała raczej na licealistkę niż dwudziestoośmioletnią absolwentkę uczelni. W Stanach Zjednoczonych, jeśli chciała być pewna, że zostanie obsłużona w barze, musiała mieć przy sobie dowód tożsamości. Zdjęła z półki kurtkę dżinsową i torbę z długimi uszami. Przy tej okazji zielony top podjechał do góry, odsłaniając płaski opalony brzuch. Czterech prawników po drugiej stronie przejścia utkwiło w niej wzrok. Włożyła kurtkę.
– Miłej podróży, chłopaki. – Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła do drzwi.
***
W chwili gdy wyszła na peron, zderzyła się z falą hałasu. Otoczył ją tłum ludzi nawołujących, machających rękami, śpieszących w różne strony. Z głośników nieprzerwanym strumieniem płynęły informacje. Przed każdą wiadomością o kolejnym odjeździe rozbrzmiewał gong albo coś w rodzaju przygrywki na cymbałach. Można było oszaleć. Zwłaszcza po ciszy w pociągu.
Meredith uśmiechnęła się, wchłaniając obrazy, dźwięki i zapachy Paryża. Już się czuła zupełnie inną osobą.
Na jednym ramieniu zawiesiła torbę podróżną, na drugim torebkę i poszła za znakami prowadzącymi do wyjścia z dworca. Ustawiła się w kolejce do taksówek. Chłopak stojący przed nią wrzeszczał do komórki i wymachiwał gitane'em wetkniętym głęboko między palce. Sinobiałe smużki waniliowego dymu odpływały w noc na tle balustrad i okiennic budynków po drugiej stronie ulicy.
Kierowca wstawił jej torbę podróżną do bagażnika, zatrzasnął drzwiczki pasażera i siadł za kierownicą. Włączył się do paryskiego ruchu tak gwałtownie, że Meredith aż wcisnęło w oparcie. Obronnym ruchem przytuliła do siebie torebkę. Za oknem przemykały kafejki i bulwary, skutery i lampy uliczne. Paryż.
Podała adres hotelu w dzielnicy czwartej, w Marais, przy rue du Tempie. Miała tam zamieszkać, ponieważ miejsce to stanowiło doskonałą bazę do wypadów turystycznych, gdyby znalazła na nie czas – pod bokiem znajdowało się Centrum Pompidou oraz muzeum Picassa, ale przede wszystkim – konserwatorium, a także różne sale koncertowe, archiwa oraz prywatne adresy, związane z Debussym.
Miała wrażenie, że udało jej się dobrze poznać kompozytora, jego muzy, nauczycielki, kochanki i żony, Marie Vasnier, Gaby Dupont, Therese Roger, pierwszą żonę, Lilly Texier, drugą, Emmę Bardac, ukochaną córkę, Chouchou. Miała wyryte w pamięci ich twarze, losy, daty, powiązania i muzykę. Szkic powieści był gotów. 1 wyglądał obiecująco. Teraz należało ożywić na papierze historyczne postacie, podbarwić je, okrasić dziewiętnastowieczną atmosferą.
Od czasu do czasu martwiła się, że czasy Debussy'ego są dla niej bardziej realne niż teraźniejszość, ale szybko porzucała te chmurne myśli. Należało się skupić na realizacji celu. Jeżeli miała zdążyć na czas, dotrzymać terminu, musiała wziąć się w garść.
Taksówka zahamowała z piskiem opon.
– Hotel Axial-Beaubourg. Voila.
Meredith zapłaciła i weszła do holu.
***
Hotel był urządzony bardzo nowocześnie. Prędzej można by się go spodziewać w Nowym Jorku niż w Paryżu.
Mało francuski.
Wszędzie linie proste i szkło. Minimalizm. W holu panoszyły się prze-rośnięte kwadratowe fotele w trzech wzorach: w czarno-białą pepitkę oraz pasiaste; brązowo-białe i biało-zielone. Stały przy stołach o blatach z przydymionego szkła. Na stojakach z lśniącego chromu ułożono czasopisma związane ze sztuką, „Vogue" i „Paris-Match". Z sufitu zwieszały się ogromne klosze lamp.
Stanowczo za bardzo się tu ktoś starał.
Na drugim końcu niewielkiego holu znajdował się bar, przy którym tkwił rząd pijących mężczyzn i kobiet. Wystawa świetnie zadbanych ciał i doskonałego krawiectwa. Na ladzie błyszczały shakery, na półkach za barem szklane butelki przeglądały się w lustrze pod niebieskimi neonowymi lampkami. W dyskretną muzykę wtapiał się brzęk szkła i grzechot kostek lodu.
Meredith wyjęła z portfela kartę płatniczą, nie tę, którą regulowała należności w Wielkiej Brytanii, bo nie chciała ryzykować przekroczenia limitu, i z plastikowym skarbem w dłoni podeszła do lady recepcji. Urzędniczka w szarym kostiumie okazała się wyjątkowo życzliwa. A przy tym, co niesamowite, bez najmniejszego trudu rozumiała cokolwiek zaniedbany francuski gościa.
To na pewno dobry znak.
Meredith nie skorzystała z propozycji pomocy przy wnoszeniu bagażu, zapisała sobie hasło dostępu do bezprzewodowego Internetu, wsiadła do maleńkiej windy i pojechała na trzecie piętro. Tam, idąc długim mrocznym korytarzem, odszukała właściwy numer na drzwiach.
Pokój był niewielki, ale czysty i dobrze urządzony, w tonacji brązów, bieli oraz ecru. Obsługa zapaliła lampę przy łóżku. Dziewczyna przesunęła dłonią po prześcieradle. Doskonała pościel, bardzo wygodna. Mnóstwo miejsca w szafie, dużo więcej, niż potrzebowała. Torbę podróżną rzuciła na łóżko, z podręcznej wyjęła laptop, ustawiła go na biurku ze szklanym blatem i podłączyła do prądu.
Podeszła do okna. rozsunęła siatkowe firanki i pchnęła okiennice. Do wnętrza wdarł się uliczny hałas. W dole przewalał się tłum korzystający z zaskakująco ciepłego październikowego wieczoru. Wychyliła się przez okno, rozejrzała na wszystkie strony. Na najbliższym rogu znajdowało się spore centrum handlowe, o tej porze już zamknięte. Natomiast kafejki, bary i cukiernie oraz sklep z artykułami spożywczymi były otwarte, z każdego wnętrza wylewała się na ulicę muzyka wzbogacona kolorowymi światłami. Nocne życie.
Oparła łokcie na czarnej balustradzie z kutego żelaza i jakiś czas przyglądała się paryskiej ulicy, trochę zawiedziona, że nie ma już siły zejść na dół, wmieszać się w tłum. W pewnej chwili uświadomiła sobie, że zrobiło jej się chłodno. Roztarła ramiona.
Przymknęła okno, ułożyła swój skromny dobytek w bezdennej szafie i poszła do łazienki ukrytej w kącie pokoju, za dziwacznymi harmonijkowymi drzwiami. Tutaj również panował styl agresywnie minimalistyczny -i biała ceramika. Meredith wzięła prysznic, a potem – opatulona szlafrokiem i w grubych wełnianych skarpetach – nalała sobie kieliszek czerwonego wina z minibaru. Tak przygotowana usiadła do sprawdzenia poczty.
Połączyła się dość szybko, niestety, niewiele jej to dało. Odebrała kilka maili od przyjaciół, ciekawych, jak jej się wiedzie, jeden od Mary, kobiety, która ją adoptowała. Pytafa, czy wszystko w porządku. Prócz tego jakaś reklamówka koncertu. Westchnęła ciężko. Ani słowa od wydawcy. Pierwsza część zaliczki powinna była znaleźć się na jej koncie do końca września, tymczasem kończył się październik, a pieniędzy nadal ani widu, ani słychu. Zdążyła wysłać już kilka przypomnień i otrzymała zapewnienia, że wszystko jest na najlepszej drodze. W zasadzie finansowo nie wyglądała najgorzej, a w razie podbramkowej sytuacji mogła zaciągnąć pożyczkę u Mary, ale wolałaby już mieć na koncie obiecane własne pieniądze.
Wylogowała się z sieci, dokończyła wino, umyła zęby i położyła się z książką w ręku.
Po pięciu minutach spała jak zabita.
Paryż także powoli cichł. Meredith dryfowała po szerokich oceanach snu, objęta ciepłym światłem lampy. Na sąsiedniej poduszce spoczął sczytany egzemplarz opowiadań Edgara Allana Poego.
Читать дальше