Czułam, że otwierają mi się usta, ale nie mogłam wydusić słowa.
– Później możemy o tym porozmawiać – bąknął Henry, biorąc Lilę pod ramię.
Odciągał ją ode mnie, ale ona wciąż świdrowała mnie oczami, jej policzki i szyja płonęły z wściekłości. Odwróciwszy się, patrzyłam, jak odprowadzał ją w stronę tylnych schodów. Zaczęła protestować w ten sam głupawy sposób co poprzedniego dnia. Czy tej kobiecie odbiło?
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, moje serce łomotało i zdałam sobie sprawę, że jestem mokra od potu. Przywiązałam do sznurówki klucz, po czym wystartowałam, przechodząc w trucht bez uprzedniej rozgrzewki. Biegłam oddalając się od nich.
Pokonałam trzy mile, po czym pomaszerowałam z powrotem. Zasłony u Henry’ego zasunięto, okna pozamykano. Tył domu wyglądał blado i odpychająco, niczym lunapark na plaży po godzinach zamknięcia.
Wzięłam prysznic i włożyłam na siebie jakieś ciuchy, potem uciekłam z tej posiadłości. Ciągle czułam się dotknięta, ale opanowywał mnie też z wolna gniew. Co ją to wszystko w ogóle obchodzi? I dlaczego Henry nie pośpieszył mi z pomocą?
Gdy wpadłam do Rosie, było już dobrze po południu i ani żywej duszy w zasięgu wzroku. W restauracji panowała ponura atmosfera i pachniało dymem papierosowym. Telewizor stojący na barku zionął czernią, krzesła wciąż leżały na stolikach do góry nogami, przypominając trupę ćwiczących akrobatów. Przeszłam na zaplecze i otworzyłam ruchome drzwi do kuchni. Rosie spojrzała na mnie, przestraszona. Siedziała właśnie na wysokim, drewnianym stołku z nożem w dłoni i siekała pory. Nienawidziła, gdy ktoś nachodził ją w kuchni, być może dlatego, że nie przestrzegała przepisów sanitarnych.
– Co się stało? – zapytała, widząc moje oblicze.
– Adoratorka Henry’ego zrobiła mi scenę – odparłam.
– Aha – powiedziała. Dźgnęła pora nożem, aż kawałki pofrunęły w powietrze. – Tutaj nie przyjdzie. Wie, czym to pachnie.
– Rosie, ta kobieta to kretynka. Szkoda, że jej nie słyszałaś tamtego wieczora, po tym, jak z nią zadarłaś. Ględziła i jęczała całymi godzinami. A teraz oskarża mnie, że oszukuję Henry’ego na czynszu.
– Usiądź. Mam tu gdzieś wódkę. – Podeszła do szafeczki nad zlewozmywakiem i wspięła się na palce, sięgając z trudem po butelkę.
Nalała mi do kubka po kawie. Wzruszyła ramionami i nalała również sobie. Piłyśmy, a ja czułam, jak krew napływa mi do twarzy.
Wydałam z siebie bezwiedne „Łuu!”. Zapiekło mnie w przełyku i czułam, jak alkohol rozpływa się po żołądku. Zawsze wyobrażałam sobie, że mam żołądek o wiele niżej. Dziwne. Rosie wsypała pokrojone pory do miseczki i opłukała nóż pod kranem, potem odwróciła się do mnie.
– Masz przy sobie dwadzieścia centów? Daj mi dwie dziesiątki – poprosiła, wyciągając dłoń.
Pogrzebałam chwilkę w torebce, z której wydobyłam nieco drobnych. Rosie wzięła je i podeszła do zawieszonego na ścianie automatu. Każdy musi używać tego telefonu, nawet ona.
– Do kogo dzwonisz? Chyba nie dzwonisz do Henry’ego? – spytałam wystraszona.
– Cst! – Uniosła dłoń, uciszając mnie; oczy Rosie przybrały wyraz szczególny dla kogoś, kto właśnie usłyszał odgłos słuchawki podnoszonej po drugiej stronie. Jej głos stał się melodyjny i sentymentalny. – Halo, kochanie. Tu Rosie. Co porabiasz? Aha, to może lepiej wpadnij do mnie. Mamy coś do przedyskutowania.
Odłożyła z hałasem słuchawkę, nie czekając na odpowiedź, potem wpatrzyła się we mnie zadowolona.
– Pani Lowenstein wpadnie do nas na pogawędkę.
Moza Lowenstein usiadła na przyniesionym przeze mnie chromowo-plastikowym krześle. Jest pokaźną kobietą z włosami koloru żeliwnego rondla, z warkoczami spiętymi dokoła głowy. Srebrne kosmyki błyszczą tu i ówdzie niczym rondel z taniego żelaza, natomiast jej twarz, posypana jasnym pudrem, ma delikatny odcień prawoślazu. Lubi trzymać coś w ręku, gdy rozmawia z Rosie: pęk ołówków, drewnianą łyżkę, każdy amulet chroniący przed napaścią. Dzisiaj wypadło na ścierkę do naczyń. Najwidoczniej Rosie wyrwała ją w połowie jakiejś domowej pracy, którą ta porzuciła bez wahania, by stawić się na apel. Moza boi się Rosie, jak każdy, kto ma zdrowy rozsądek. Rosie z miejsca przeszła do rzeczy, pomijając wszelkie uprzejmości.
– Kim jest ta Lila Sams? – zapytała. Pochwyciła tasak i zaczęła okładać nim porcję cielęciny, na widok czego Mozę ogarnęły dreszcze.
Głos, kiedy go wreszcie odzyskała, miała cichy i drżący.
– Tak naprawdę to nie wiem. Zapukała do mych drzwi, podobno w odpowiedzi na ogłoszenie w gazecie, ale to była jakaś pomyłka. Nie miałam pokoju do wynajęcia, dałam jej to wyraźnie do zrozumienia. No cóż, biedaczka wybuchła płaczem i co mogłam zrobić? Musiałam zaprosić ją na filiżankę kawy.
Rosie znieruchomiała, gapiąc się w nią z niedowierzaniem.
– A potem wynajęłaś jej pokój?
Moza złożyła ręcznik, układając go na kształt homara, niczym serwetkę w szykownej restauracji.
– No, nie. Zaproponowałam, by została u mnie, dopóki nie znajdzie sobie mieszkania, ale nalegała, by płacić. Powiedziała, że nie lubi zaciągać długów.
– To się nazywa wynajem mieszkania. Tak i nie inaczej – Rosie warknęła.
– No, tak. Jeśli już chcesz ujmować to w ten sposób.
– Skąd pochodzi ta kobieta?
Moza zatrzepotała ręcznikiem i wytarła nim górną wargę mokrą od potu. Rozpostarła go na udzie i przycisnęła ręką, zwierając palce w żelaznym uścisku. Dostrzegłam nieubłagany wzrok Rosie, podążający za każdym ruchem Mozy, i pomyślałam, że zechce ciachnąć jej rękę tasakiem. Moza musiała pomyśleć to samo, bo przestała bawić się ręcznikiem i spojrzała na Rosie z miną winowajczyni.
– Co?
Rosie cedziła wolno słowa, jakby rozmawiała z przybyszem z kosmosu.
– Skąd pochodzi Lila Sams?
– Z małego miasteczka w Idaho.
– Z którego małego miasteczka?
– No cóż, tego to już nie wiem – odparła Moza nieśmiało.
– Kobieta mieszka w twoim domu i nawet nie wiesz, z jakiego miasta przyjechała?
– A jaka to różnica?
– I nawet nie wiesz, jaka to różnica? – Rosie wpatrywała się w nią, przesadnie zdziwiona. Moza spuściła wzrok i złożyła ręcznik, nadając mu kształt biskupiej infuły. – Zrób mi przysługę i dowiedz się – powiedziała Rosie. – Czy dasz sobie radę?
– Spróbuję – odpowiedziała Moza. – Ale ona nie znosi, jak się ją wypytuje. Dała mi to jasno do zrozumienia.
– Ja też ci daję jasno do zrozumienia, że nie znoszę tej kobiety i chcę wiedzieć, do czego zmierza. Sprawdź, skąd przyjechała, a Kinsey już zadba o resztę. I nie muszę ci mówić, Moza, że Lila Sams nie może się niczego domyślić. Rozumiemy się?
Mozę przyparto do muru. Zauważyłam, że się waha, próbując zdecydować, który wariant jest gorszy: doprowadzenie Rosie do furii czy wpadka na szpiegowaniu Lili Sams. Choć wynik tych zmagań mógł być różny, ja już obstawiłam swój typ.
Wróciłam późno do biura i wstukałam na maszynie wszystkie moje notatki. Nie było ich wiele, ale nie lubię tych spraw odkładać. Mimo że Bobby nie żył, zamierzałam pisać regularne sprawozdania i przedkładać co jakiś czas rachunki, choćby tylko dla siebie. Włożyłam jego teczkę z powrotem do szuflady i porządkowałam właśnie biurko, kiedy usłyszałam stukanie do drzwi i Derek Wenner zajrzał do środka.
– Ach, jak się masz? – powiedział. – Miałem nadzieję, że cię tu zastanę.
Читать дальше