– Takimi jak te – odparła Neagley.
Reacher pojechał dalej. Minął dwa kolejne zabudowania. Drugie miejsce przypominało pierwsze. Duże ogrodzenie, cztery nieoznakowane budynki pokryte szarym metalowym sidingiem. Parking pełen tanich samochodów i lądowisko dla helikopterów z białym bellem 222. Brak tablic, oznakowań, brak informacji.
– Potrzebujemy dokładnego adresu – rzekł Reacher.
– Nie mamy czasu. Motel Dunes jest daleko stąd.
– Pasadena jest bliżej.
***
Przejechali krótki odcinek York Boulevard na wschód, a następnie skręcili w Stodziesiątkę. Piętnaście minut później zaparkowali przed zajazdem w Pasadenie. Po kolejnych pięciu minutach byli w pokoju Margaret Berenson. Powiedzieli jej, czego potrzebują. Nie wyjaśnili dlaczego. Chcieli podtrzymać iluzję własnej kompetencji, dla jej dobra.
Odpowiedziała, że pierwsze miejsce było tym, którego szukali.
***
Po piętnastu minutach ponownie przejechali obok niego. Ogrodzenie robiło wrażenie. Było potężne. Mógłby je sforsować czołg, lecz z pewnością nie samochód. Na pewno nie honda prelude, a nawet tak wielki wóz jak chrysler. Nie zdołałaby tego dokonać duża ciężarówka. W dodatku nie wiedzieli, jaką wytrzymałość ma drut kolczasty. Zanimby pękły, zewnętrzne zwoje mogłyby się rozciągnąć jak struna gitary, amortyzując siłę uderzenia, spowalniając pojazd i pozbawiając go siły rozpędu. Wewnętrzne zwoje uległyby sprasowaniu niczym gąbka. Jak sprężyna. Samochód zaplątałby się, zwolnił i w końcu stanął. Takiego ogrodzenia nie można pokonać w pojeździe kołowym. Nie można go sforsować pieszo. Człowiek z nożycami do cięcia drutu wykrwawiłby się na śmierć, zanim pokonałby jedną czwartą drogi. Odpadało również sforsowanie przeszkody górą. Drut tnący był zbyt szeroki i zbyt luźno zwinięty, aby można go było przesadzić za pomocą drabiny.
Reacher objechał cały kwartał. Fabryka zajmowała powierzchnię kilku akrów. Kwadratowa działka o boku około stu metrów. Cztery budynki. Jeden duży, trzy małe. Wysuszona brązowa trawa i wysypane żużlem ścieżki. Ogrodzenie miało w sumie czterysta metrów długości i było pozbawione słabych punktów. Tylko jedna brama. Szeroka stalowa konstrukcja na kółkach, rozsuwającą się na bok. Z drutem kolczastym na szczycie. Obok budka dla wartowników.
– To konieczność – wyjaśniła Neagley. – Takie są wymagania Pentagonu.
W budce dostrzegli wartownika. Starszego faceta o siwiejących włosach. Szary mundur. Pas z kaburą na biodrach. Prosta robota. Wystarczyła przepustka lub inny dokument. Facet wciskał guzik i brama się otwierała. Brak przepustki lub innego dokumentu powodował, że gość tego nie robił i brama pozostawała zamknięta. Nad głową wartownika wisiała żarówka. Zapalał ją po zapadnięciu zmroku. Rzucała miękką żółtawą poświatę w promieniu sześciu metrów.
– Nie ma sposobu, aby wejść do środka – powiedział Reacher.
– Myślisz, że oni w ogóle tam są?
– Muszą. To miejsce przypomina prywatne więzienie. Lepiej umieścić ich tu niż gdziekolwiek indziej. Pewnie przetrzymywali tutaj pozostałych.
– Jak ich schwytali?
– Mauney musiał ich aresztować na szpitalnym parkingu. Może pomogli mu ludzie Lamaisona. Zatłoczone miejsce, całkowite zaskoczenie. Co mieli robić?
Reacher pojechał dalej. Prelude nie rzucała się w oczy, lecz nie chciał, aby samochód widziano zbyt wiele razy w tym samym miejscu. Skręcił na najbliższym skrzyżowaniu i stanął w odległości pięciuset metrów od fabryki. Milczał. Nie miał nic do powiedzenia.
Telefon Neagley zadzwonił powtórnie. Jej prywatna komórka. Odebrała. Wysłuchała. Rozłączyła się i zamknęła oczy.
– Dzwonił mój znajomy z Pentagonu – oznajmiła. – Rakiety opuściły fabrykę w Kolorado.
Jeśli Mahmoud dostanie rakiety, sprawa ich przerośnie. Będą musieli pogodzić się z porażką i dalej żyć. Reacher spojrzał na Neagley. Uniosła powieki i popatrzyła mu w oczy.
– Jak sądzisz, ile ważą? – zapytał Reacher.
– Ważą?
– Jaki mają ciężar. W kilogramach.
– Skąd mam wiedzieć. Są nowe. Nigdy ich nie widziałam.
– Tak sądziłem.
– Muszą być cięższe od stingerà, więcej potrafią. Z drugiej strony waga rakiety nie może być zbyt duża, żeby mógł ją przenosić jeden człowiek. Razem z wyrzutnią, częściami zapasowymi i instrukcją rakieta waży pewnie jakieś dwadzieścia kilogramów.
– W sumie będzie szesnaście i pół tony.
– Potrzebna ciężarówka z naczepą – stwierdziła Neagley.
– Przeciętna prędkość na autostradach międzystanowych? Osiemdziesiąt kilometrów na godzinę?
– Pewnie tak.
– Pojedzie na północ I-dwadzieścia pięć i I-osiemdziesiąt, a później skręci na zachód, do Nevady. To jakieś tysiąc pięćset kilometrów. Mamy osiemnaście godzin. Powiedzmy dwadzieścia. Kierowca musi odpocząć.
– Nie pojedzie do Nevady – zaprzeczyła Neagley. – Nevada to ścierna. Przecież nie zamierzają ich niszczyć, tylko użyć.
– Nieważne. Istotne jest jedynie to, że miejsce, do którego jedzie, jest oddalone o osiemnaście godzin jazdy od Denver.
Neagley potrząsnęła głową.
– To chory pomysł. Nie możemy czekać dwadzieścia cztery godziny. Sam powiedziałeś, że mogą być dziesiątki tysięcy zabitych.
– Jeszcze nikt nie zginął.
– Nie możemy czekać – powtórzyła Neagley. – Łatwiej zatrzymać ciężarówkę, gdy będzie wyjeżdżać z Denver. Może pojechać dosłownie wszędzie. Do Nowego Jorku. Na lotnisko JFK albo La Guardia. Do Chicago. Chcesz, aby odpalili Little Wing na lotnisku O’Hare?
– Chyba nie.
– Każda minuta zwłoki oznacza, że ciężarówkę trudniej będzie odnaleźć.
– No to mamy moralny dylemat – przyznał Reacher. – Dwoje ludzi, których znamy, lub dziesięć tysięcy, których nie mieliśmy okazji poznać.
– Musimy komuś powiedzieć. Nie odpowiedział.
– Musimy, Reacher.
– Mogą nas nie posłuchać. Nie posłuchali przed jedenastym września.
– Szukasz wymówek. Zmienili się. Musimy komuś powiedzieć.
– Zrobimy to – zgodził się Reacher. – Tylko nie teraz.
– Karla i Dave będą mieli większe szanse, jeśli kilka drużyn SWAT stanie u ich boku.
– Żartujesz. Jeśli dojdzie do walki, zostaną uznani za nieuniknione ofiary wśród ludności cywilnej.
– Nawet nie zdołamy sforsować ogrodzenia – powiedziała Neagley. – Zginie Dixon, zginie O’Donnell, zginie dziesięć tysięcy i my.
– Chciałbyś żyć wiecznie?
– Nie chcę umrzeć jutro. A ty?
– Nie zależy mi.
– Poważnie.
– Nigdy mi nie zależało. Dlaczego miałoby być inaczej?
– Jesteś chory.
– Spójrz na jaśniejszą stronę sytuacji.
– Jaką?
– Może nie wydarzy się żadne z nieszczęść, o których wspomniałaś.
– Niby dlaczego?
– Może zwyciężymy. Ty i ja.
– Tutaj? Być może, ale później? Możesz sobie pomarzyć. Nawet nie wiemy, dokąd jedzie ta ciężarówka.
– Później się dowiemy.
– Tak sądzisz?
– Jesteśmy w tym dobrzy.
– Wystarczająco dobrzy, aby zaryzykować życie dziesięciu tysięcy ludzi dla dwóch?
– Mam nadzieję – odparł Reacher.
***
Pojechał dwa kilometry na południe i zaparkował ponownie na krętej bocznej uliczce przed warsztatem, w którym naprawiano harleye. W oddali widział helikopter New Age.
– Jaki mają system zabezpieczeń? – zapytał.
Читать дальше