Po zapoznaniu się z połową materiałów w teczce zapalił papierosa i zamyślony patrzył na unoszące się kółka dymu. Teraźniejszość zawsze zmienia przeszłość, ale przeszłość zmienia także teraźniejszość.
Yu i Peiqin w latach siedemdziesiątych chodzili do tej samej klasy rocznik '70 i kiedy mieli zaledwie po szesnaście lat, musieli opuścić Szanghaj, aby „odbyć reedukację" w wojskowym gospodarstwie rolnym w odległej prowincji Yunnan, na granicy chińsko-birmańskiej. W przeddzień wyjazdu ich rodzice przeprowadzili długą rozmowę. Następnego ranka Peiqin przyszła do mieszkania Yu, a w ciężarówce, ze skromnie spuszczonymi oczami, usiadła obok niego. Nie spojrzała na Yu przez całą drogę, aż do dworca kolejowego w Szanghaju, a on zdał sobie sprawę, że było to coś w rodzaju uzgodnionego narzeczeństwa. Ich rodziny chciały, aby tysiące kilometrów od domu młodzi ludzie opiekowali się sobą. Na opiece się nie skończyło, ale tam się nie pobrali. Nie dlatego, że się nie kochali, jako małżeństwo po prostu straciliby szansę na powrót do Szanghaju. Zgodnie z rządowymi przepisami wykształcona młodzież po zawarciu związku małżeńskiego musiała na zawsze pozostać na wsi.
Pod koniec lat siedemdziesiątych program reedukacji przerwano, a nawet potępiono, i mogli wrócić do miasta. Biuro do spraw Wykształconej Młodzieży skierowało Peiqin do pracy w restauracji Sihai, natomiast ojciec Yu, Stary Myśliwy, przeszedł na wcześniejszą emeryturę, aby syn mógł zająć jego miejsce w Komendzie Policji w Szanghaju. Wtedy się pobrali. Rok po narodzinach Qinqina ich życie zaczęło upływać spokojnie, ale stało się szare i monotonne – nie takie jak w marzeniach snutych w Yunnanie. Jedyną przyjemnością Peiqin, księgowej pracującej w maleńkim pokoiku nad restauracyjną kuchnią, była lektura Snu Czerwonej Komnaty – tę książkę czytała wciąż od nowa w czasie półgodzinnych przerw obiadowych. Yu, policjant niskiej rangi, uświadomił sobie, że chyba pozostanie nim na zawsze. Ale mimo wszystko uważał, że nie ma powodu do narzekań – Peiqin była wspaniałą żoną, a Qinqin cudownym synem.
Zastanawiał się, dlaczego Wen nie wróciła do Szanghaju jak wielu innych. Duża część wykształconej młodzieży rozwodziła się, żeby móc przyjechać do domu. W latach absurdu niekiedy należało podejmować jeszcze bardziej absurdalne decyzje, by przetrwać. Teraz ludziom trudno było to wszystko zrozumieć, nawet starszemu inspektorowi Chenowi, który chociaż zaledwie o kilka lat młodszy, nie wyjechał na wieś.
„Uwaga. Pasażerów, którzy chcą zjeść kolację, prosimy o przejście do wagonu numer 6" – informowała przez głośnik kobieta o chrapliwym głosie. „Podajemy smażone krokiety z ryżu z wieprzowiną, kluski z nadzieniem Qicai, makaron z grzybami. A także piwo i wino".
Yu wyjął paczkę makaronu błyskawicznego, nalał do emaliowanej miski wody z termosu znajdującego się w wagonie i wrzucił do niej makaron. Woda nie była dość gorąca i makaron zmiękł dopiero po kilku minutach. Peiqin przygotowała też mężowi wędzoną głowę karpia. Ale nastrój detektywa Yu się nie poprawił. Otrzymane zadanie było właściwie kpiną. Wyglądało to tak, jakby szanghajska policja miała zamiar wtrącać się w robotę Komendy Policji w Fujianie. Co może zrobić sam jak palec gliniarz z Szanghaju skoro nie poradziła sobie cała policja z Fujianu? Co z tego, że przekazano im kierowanie dochodzeniem w sprawie Wen? A może chodziło tylko o zafundowanie Amerykanom przedstawienia. Wydłubał rybie wytrzeszczone oko.
Około trzeciej w nocy zdrzemnął się. Siedział wyprostowany i sztywny jak bambusowy kij, głowa obijała mu się o twarde oparcie ławki.
Kiedy obudziło go słońce świecące prosto w twarz, korytarz był pełen ludzi czekających w kolejce do łazienki. Według komunikatu nadanego przez głośnik dojeżdżali do Fujianu.
Po całonocnym siedzeniu bolał go kark i ramiona, zdrętwiały mu nogi. Pokręcił głową, widząc swoje odbicie w oknie. Mężczyzna w średnim wieku, nieogolony, z twarzą pobrużdżoną zmęczeniem. Nie był już tym tryskającym energią wykształconym młodym człowiekiem, jadącym razem z Peiqin pociągiem do Yunnanu.
Kolejną konsekwencją tej męczącej podróży było to, że dopiero po pięciu minutach na dworcu w Fujianie znalazł człowieka trzymającego kawałek kartonu z jego nazwiskiem. Sierżant Zhao Youli z miejscowej policji zapewne szukał swojego szanghajskiego kolegi wśród pasażerów wysiadających z kuszetek. Miał pucołowatą twarz, świdrujące spojrzenie i wypomadowane włosy. Prezentował się wspaniale: drogi biały garnitur, czerwony jedwabny krawat i wyczyszczone do połysku buty. Na widok Yu zmrużył z uśmiechem oczy.
– Witajcie, detektywie Yu. Otrzymałem polecenie współpracować z wami w tej sprawie.
– Dziękuję, sierżancie Zhao.
– Szukałem was tutaj.
– Zabrakło biletów na kuszetki – skłamał Yu, coraz bardziej wstydząc się swojego wyglądu. W starej kurtce, spodniach wygniecionych po całonocnej podróży wyglądał jak ochroniarz, a nie partner eleganckiego Zhao. – Są jakieś nowe wiadomości, sierżancie?
– Nie. Wszędzie szukamy Wen. Bez powodzenia. To dla nas priorytetowa sprawa. Tak się cieszę, że fatygowaliście się tu aż z Szanghaju, żeby nam pomóc.
Yu wydało się, że usłyszał cień drwiny w głosie Zhao.
– Dajcie spokój, sierżancie. Nie musicie mówić takich rzeczy. Nie wiem nic o tej sprawie. Gorzej, nie wiem nawet, po co tu jestem. To polecenie z ministerstwa.
Właściwie nie oczekiwał, że coś osiągnie. Albo jego misja była po prostu politycznym mydleniem oczu, albo Wen została porwana przez wspólników Jii w Fujianie, a wtedy poszukiwania przypominałyby łowienie ryb w lesie – chyba że miejscowi gliniarze chcieli rozprawić się z gangsterami.
– Cóż, mnich z odległej świątyni może głośniej czytać święte księgi – stwierdził Zhao, przygładzając dłonią lśniące włosy.
Jeżeli są w dialekcie Fujianu, nie przeczytałbym ani jednego słowa. Nie potrafiłbym nawet zapytać o drogę – odparł Yu. – Dlatego będziecie musieli mnie zawieźć do wioski Changle.
– Po co tak się spieszyć, detektywie Yu? Pozwólcie, że zaprowadzę was najpierw do hotelu, nazywa się Obfitość. Spędziliście długą noc w pociągu. Odpocznijcie, zjedzcie ze mną lunch, a potem pójdziemy do komendy. Tam porozmawiamy i urządzimy powitalny bankiet…
– Cóż… – Yu zaskoczyły słowa Zhao. – Wyspałem się w pociągu. Starszy inspektor Chen będzie czekał na taśmy z moimi przesłuchaniami.
Wyruszyli więc do wioski Changle. Prowadząc samochód po wyboistej drodze, Zhao złożył krótki raport o gangu znanym jako Latające Siekiery.
Organizacja powstała pod koniec panowania dynastii Qing w okolicach Fujianu jako tajne bractwo o szerokim zakresie „działalności gospodarczej", zajmujące się między innymi nielegalną dystrybucją soli, handlem narkotykami, ściąganiem długów, hazardem i prostytucją. Proceder kwitł, chociaż kolejne rządy usiłowały go zwalczać; triada przetrwała. Gang został rozbity dopiero po 1949 roku przez władze komunistyczne – niektórych jego najważniejszych członków stracono pod zarzutem związków z nacjonalistami. Jednak w ostatnich kilku latach gang odżył. Przemytem ludzi kierują głowy węża z Tajwanu – jak Jia Xinzhi – ale triada z Fujianu odgrywa bardzo ważną rolę. Nielegalny uchodźca obiecuje płacić przemytnikom w ratach. Początkowo Latające Siekiery zajmowały się tylko pilnowaniem, aby raty były spłacane w terminie. Potem gangsterzy zaczęli zajmować się innymi aspektami operacji, na przykład werbunkiem ludzi do emigracji za ocean.
Читать дальше