– Jak zamierzacie się przedstawiać?
– Skoro naszemu poczciwemu Mansurowi przypisano już twoje wyleczenie, panie – niewinnie odparł Szymon – to myślę, że będziemy dalej korzystać z tego przebrania, przedstawiając go jako medyka, zaś panią Trotulę i mnie jako jego pomocników. Może zatrzymamy się na placu targowym? To ośrodek, z którego prowadzić możemy dalsze śledztwo…
– W tym przeklętym wozie? – Skromność mistrza Szymona była wręcz porażająca. – Chcesz, panie, aby panią Adelię opluwały przekupki? Znieważali włóczędzy? – Przeor się uspokoił. – Rozumiem potrzebę ukrycia jej profesji, niewiasty zajmujące się leczeniem są nieznane w Anglii. W rzeczy samej, mogłaby zostać uznana za dziwadło. – I to nawet większe niż naprawdę jest, pomyślał. – Nie poniżajmy jej, traktując jak jakąś posługaczkę. To porządne miasto, mistrzu Szymonie, możemy dać jej coś więcej.
– Panie… – Szymon dotknął dłonią czoła w geście wdzięczności. W duchu zaś dodał: No tak, tak właśnie sądziłem, że możecie.
– Nie byłoby też dla żadnego z was rozsądnie wyjawiać swoją wiarę albo jej brak – ciągnął przeor. – Cambridge jest jak napięta kusza, każde odstępstwo od zwyczajności może sprawić, że znowu wystrzeli.
Zwłaszcza, pomyślał, trzy takie odstępstwa od zwyczajności, mające rozdrapywać rany tego miasta.
Urwał. Podjechał do nich poborca podatków i wstrzymał konia, aby szedł w równej linii z mułami. Z szacunkiem ukłonił się przeorowi, skłonił się też lekko Szymonowi i Mansurowi, potem zwrócił do Adelii:
– Pani, razem wędrujemy, a jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Jestem sir Roland Picot, do twych usług. Pozwolę sobie pogratulować uleczenia przeora.
Szymon prędko pochylił się w stronę jeźdźca.
– Gratulacje należą się temu szlachetnemu mężowi, sir. – Wskazał na powożącego Mansura. – To nasz medyk.
Poborca podatków okazał zaciekawienie.
– Naprawdę? Powiedziano mi, że stamtąd, gdzie odbywał się zabieg, dobiegał niewieści głos.
Naprawdę? A kto to powiedział, zastanowił się Szymon. Szturchnął Mansura.
– Odezwij się – polecił mu po arabsku. Mansur go zignorował. Ukradkiem Szymon kopnął go w kostkę.
– Odezwij się do niego, klocu.
– A co to tłuste łajno chce, żebym powiedział?
– Medyk jest rad, że mógł służyć wielmożnemu przeorowi – oznajmił Szymon poborcy podatków. – Mówi, że ma nadzieję równie dobrze przysłużyć się wszystkim w Cambridge, którzy zechcą zasięgnąć u niego porady.
– Czyżby? – spytał sir Rowley Picot, nie przyznawszy się, iż zna arabski. – Mówi zdumiewająco wysokim głosem.
– W rzeczy samej, sir Rolandzie – odparł Szymon. – Jego głos można pomylić z niewieścim – przybrał konfidencjonalny ton. – Powinienem wyjaśnić, że wielmożny Mansur, będąc jeszcze dzieckiem, został przygarnięty przez mnichów, a jego śpiew okazał się tak piękny, że oni… ee, zadbali o to, aby taki pozostał.
– Na Boga, to castrato – stwierdził sir Roland, patrząc uważnie.
– I oczywiście, teraz poświęcił się medycynie – dodał Szymon. – Ale kiedy śpiewem chwali Pana, aniołowie płaczą z zachwytu.
Mansur dosłyszał słowo castrato i zaczął kląć tak, iż aniołowie rzeczywiście zapłakali, głównie z powodu obelg rzucanych na chrześcijan, a także oskarżeń o chore związki między wielbłądami i matkami bizantyjskich mnichów, zwłaszcza tych, którzy go okaleczyli. Głos mówiący po arabsku brzmiał sopranem, który mógł iść w zawody ze śpiewem ptaków, roztapiał się w powietrzu niczym słodkie sople.
– Słyszysz, sir Rowleyu? – zapytał Szymon. – To bez wątpienia ten głos, który tam słyszano.
– Z pewnością – stwierdził sir Roland. – Z pewnością – powtórzył, uśmiechając się przepraszająco.
Próbował wciągnąć do rozmowy Adelię, ale odpowiadała mu krótko i sucho. Miała już dość klejących się do niej Anglików. Skupiała się na podziwianiu krajobrazu. Wychowana wśród wzgórz, oczekiwała raczej, że nie spodobają jej się równiny, i nie spodziewała się tak rozległego nieba ani znaczenia, jakiego przydawało ono samotnemu drzewu, pojawiającym się z rzadka kominom czy pojedynczej kościelnej wieży, sterczącym na jego tle. Mnogość zieleni sugerowała, że mogą się tam kryć nieznane zioła, zaorane pasiaste pola tworzyły zaś szachownicę szmaragdu i czerni.
I te wierzby. Było ich pełno, rosły wzdłuż strumieni, rowów oraz wałów. Wierzba krucha, aby wzmocnić brzegi, wierzba biała, wierzba szara. Wierzba iwa, wierzba na kije, wierzba na łozę, wierzba laurowa, wierzba trójpręcikowa, drzewa piękne, kiedy promienie słońca przenikają przez gałązki, a jeszcze piękniejsze, bo wywar z wierzbowej kory uśmierza ból…
Mansur wstrzymał muły, szarpnęło nią do przodu. Cała procesja przystanęła nagle na znak dany przez przeora uniesieniem ręki i zaczęła się modlić. Mężczyźni zdjęli czapki, trzymali je przy piersi.
Przez bramy miasta wjeżdżał niski wóz ochlapany błotem. Leżała na nim brudna płócienna płachta, przykrywająca trzy niewielkie zawiniątka. Woźnica prowadził konie ze spuszczoną głową. Podążała za nim kobieta, płakała głośno i rwała szaty.
Zaginione dzieci zostały odnalezione.
Kościół pod wezwaniem Świętego Andrzeja Mniejszego na gruntach klasztoru Świętego Augustyna w Barnwell miał ponad sześćdziesiąt yardów długości, ku bożej chwale ozdobiono go rzeźbami i malowidłami. Dziś jednak blask wiosennego słońca przefiltrowany przez wysokie okna jakby omijał masywny strop, kamienne twarze leżących wzdłuż ścian podobizn przeorów, figurę świętego Augustyna, zdobną ambonę, połyskujące ołtarz i tryptyk.
Jego strumienie padały natomiast na trzy małe katafalki w nawie głównej, z których każdy przykryty był fioletowym suknem, a także na głowy klęczących wokół kobiet i mężczyzn w skromnych ubraniach.
Szczątki dzieci, wszystkich trojga, odnaleziono rankiem na ścieżce dla owiec, nieopodal Fleam Dyke. Pasterz, który potknął się o nie o świcie, wciąż jeszcze się trząsł.
– Ich tam w nocy nie było, przysięgam, przeorze. Nie mogło być, prawda? Lisy się do nich przecież nie dobrały. Leżały schludnie w równym rządku, jedno obok drugiego, tak było, niech Bóg świeci nad ich duszami. Jeżeli można tak o nich powiedzieć, leżały schludnie – przerwał i zaczął wymiotować.
Na każdym z ciał leżał przedmiot podobny do tego, który pozostawiono w miejscu, gdzie dzieci zniknęły. Spleciony z sitowia, przypominał gwiazdę Dawida.
Przeor Gotfryd nakazał, aby te trzy zawiniątka zaniesiono do kościoła, nie uległ również prośbom jednej z matek, w rozpaczy błagającej, aby je rozwinąć. Posłał człowieka do zamku z ostrzeżeniem dla szeryfa, że mogą nastąpić kolejne rozruchy, i żądaniem, aby przysłał swojego urzędnika, który jako koroner dokonałby oględzin ciał oraz nakazał wszczęcie publicznego śledztwa. Na zewnątrz duchowny okazywał spokój – w jego wnętrzu buchał żar.
Teraz pewnym głosem uspokajał jedną z matek, jej głośny płacz z wolna przechodził w ciche łkanie. Czytał zapewnienie o zwycięstwie nad śmiercią: „Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby…" Zapach konwalii dochodzący z zewnątrz przez otwarte drzwi i mocna woń kadzideł wewnątrz prawie całkiem stłumiły odór śmierci.
Czysty śpiew kanoników niemal zagłuszył brzęczenie much dobiegające spod fioletowych okryć.
Читать дальше