Usłyszał dobiegający z oddali cichy gwizd doktora Guyota. Bosch przystąpił do rozwieszania plastikowej taśmy do znakowania miejsca przestępstwa. Przywiązał krótki odcinek do pnia jednej z akacji, a następnie rozciągnął wstęgę wokół drzew. Zastanawiał się, jak zabierze się do pracy następnego ranka; wycofał się spod osłony drzew i rozejrzał za czymś do oznakowania tego miejsca, tak by było widoczne z góry. Wypatrzył kępkę szałwii i owinął ją kilkakrotnie taśmą.
Gdy skończył, było już niemal ciemno. Raz jeszcze rozejrzał się pobieżnie po okolicy, ale zdawał sobie sprawę, że poszukiwania w świetle latarki na niewiele się zdadzą, a teren i tak trzeba rano dokładnie przeszukać.
Zaczął odcinać małym scyzorykiem, umocowanym do kółka z kluczami, ponadmetrowe kawałki taśmy. Po drodze na dół przywiązywał je mniej więcej w równych odstępach do gałęzi i krzewów. Gdy znalazł się bliżej ulicy, dobiegły go głosy, co pomogło mu określić, gdzie się znajduje. W pewnym miejscu grunt gwałtownie osunął mu się pod nogami. Harry przewrócił się, zjechał w dół i uderzył silnie w podstawę pnia sosny. Trafił w nią brzuchem, rozdzierając koszulę i paskudnie kalecząc bok.
Nie ruszał się przez kilka sekund. Podejrzewał, że mogły mu pęknąć żebra po prawej stronie. Oddychał z trudem, bolało jak diabli. Jęknął głośno i podniósł się powoli, przytrzymując się pnia.
Wytężył słuch, by ponownie się zorientować się skąd dobiega ją głosy.
Wkrótce dotarł do ulicy, gdzie czekał na niego doktor Guyot z psem i drugim mężczyzną. Obydwaj wyglądali na zaszokowanych widokiem krwi na koszuli Boscha.
– O rany, co się stało? – zawołał Guyot.
– Nic. Przewróciłem się.
– Pańska koszula… Jest na niej krew.
– Tak to już bywa w tym zawodzie.
– Pozwoli pan, że obejrzę.
Lekarz ruszył w jego stronę, ale Bosch uniósł rękę.
– Nic mi nie jest. Kto to?
– Jestem Victor Ulrich – odparł drugi mężczyzna. – Mieszkam tutaj. – Wskazał dom sąsiadujący z pustą posesją. Bosch skinął głową. – Wyszedłem tylko zobaczyć, co się dzieje.
– No, na razie nic się nie dzieje, ale mamy tam miejsce przestępstwa. Albo będziemy mieli. Pracę zaczniemy pewnie dopiero jutro rano. Proszę panów jednak, byście tam nie wchodzili i nikomu o tym nie mówili, dobrze? – Obaj sąsiedzi pokiwali głowami. – I niech pan przez kilka dni nie spuszcza psa ze smyczy, doktorze. Muszę wracać do samochodu, żeby zadzwonić. Panie Ulrich, na pewno będziemy chcieli jutro rano z panem porozmawiać. Będzie pan w domu?
– Pewnie. Przez cały dzień. Pracuję w domu.
– Co pan robi?
– Jestem pisarzem.
– W porządku. Do zobaczenia jutro.
Bosch ruszył w dół ulicy z Guyotem i psem.
– Naprawdę powinien pan pozwolić mi obejrzeć swoje obrażenia – upierał się lekarz.
– Nic mi nie będzie.
Bosch obejrzał się w lewo i wydało mu się, że w oknie mijanego domu szybko opadła zasłonka.
– To, jak pan się porusza przy chodzeniu, sugeruje, że żebro zostało uszkodzone – powiedział Guyot. – Może nawet je pan złamał. Niewykluczone, że więcej niż jedno.
Boschowi przypomniały się małe, cienkie kości, które niedawno widział pod akacjami.
– Złamałem czy nie, i tak nic pan na to nie poradzi – odrzekł.
– Mogę je obandażować. Będzie panu znacznie lżej oddychać. Mogę również opatrzyć tę ranę.
– No dobrze, doktorze, wyciągaj pan swoją czarną walizeczkę – ustąpił Bosch. – Wyjmę tylko drugą koszulę.
Kilka minut później w domu Guyota lekarz oczyścił głębokie zadrapanie na boku Harry'ego i unieruchomił mu plastrem żebra. Detektyw poczuł ulgę, ale i tak go bolało. Guyot powiedział, że nie może już wypisywać recept, ale zasugerował, by Bosch i tak nie brał niczego mocniejszego od aspiryny.
Bosch przypomniał sobie, że po usunięciu kilka miesięcy wcześniej zęba mądrości została mu fiolka z kilkoma tabletkami vicodinu. Mógł pozbyć się bólu, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nic mi nie będzie – powtórzył. – Dziękuję, że pan to opatrzył.
– Nie ma za co.
Bosch włożył nową koszulę i przyglądał się, jak lekarz składa zestaw do pierwszej pomocy. Zastanawiał się, jak dawno Guyot miał ostatniego pacjenta.
– Kiedy przeszedł pan na emeryturę? – zapytał.
– Za miesiąc minie rok.
– Brakuje panu pracy?
Guyot odwrócił się od zestawu i przyjrzał się Boschowi.
– Codziennie. Nie brak mi samej pracy – wie pan, konkretnych przypadków. Ta robota jednak coś znaczyła. Tego mi brakuje.
Boschowi przypomniało się, jak Julia Brasher określiła pracę w wydziale zabójstw. Pokiwał głową na znak, że rozumie słowa Guyota.
– Powiedział pan, że tam na górze jest miejsce przestępstwa? – zapytał lekarz.
– Tak. Znalazłem więcej kości. Muszę zadzwonić i zorientować się, co dalej. Mogę skorzystać z pańskiego telefonu? Nie sądzę, żeby moja komórka tu działała.
– Nie, nigdy nie działają w kanionie. Niech pan skorzysta z aparatu na biurku. Zostawię pana samego.
Guyot wyszedł z gabinetu, zabierając zestaw do pierwszej pomocy. Bosch okrążył biurko i usiadł. Pies leżał obok krzesła. Zwierzę podniosło łeb i jakby się zdziwiło, widząc obcego człowieka na miejscu pana.
– Calamity, czyli Nieszczęście – powiedział Bosch. – Myślę, że zapracowałaś dzisiaj na swoje imię.
Pogłaskał sukę po karku. Calamity zawarczała, szybko więc cofnął dłoń, zastanawiając się, czy przyczyną wrogiej reakcji suki była tresura, czy coś, co w nim tkwiło.
Podniósł słuchawkę i zadzwonił do domu swojej przełożonej, porucznik Grace Billets. Wyjaśnił, co znalazł przy Wonderland Avenue i wyżej na wzgórzu.
– Na jak stare wyglądają te kości, Harry? – zapytała porucznik.
Bosch popatrzył na fotografię małych kości, które znalazł w ziemi. Zdjęcie było fatalne; błysk flesza spowodował nadmierną ekspozycję; zrobił je ze zbyt małej odległości.
– Bo ja wiem, wyglądają na stare. Moim zdaniem mają wiele lat.
– W takim razie nic na miejscu przestępstwa nie będzie świeże.
– Może świeżo wygrzebane, ale wszystkie są tu od dawna.
– O to mi chodziło. Wobec tego powinniśmy na razie wbić kołek, że to nasza działka, i przyszykować się do powrotu jutro. Cokolwiek leży na wzgórzu, przez noc nigdzie się nie podzieje.
– Owszem – przytaknął Bosch. – Też tak uważam.
Porucznik Billets zastanowiła się chwilę przed następnymi słowami.
– Harry…
– Tak?
– Zmniejszają budżet, zwalniają ludzi… i potrzebne nam sprawy, które można zamknąć.
– No dobrze, wdrapię się na górę i zagrzebię kości z powrotem. Powiem lekarzowi, żeby nie spuszczał więcej psa ze smyczy.
– Daj spokój, Harry, wiesz, o co mi chodzi. – Grace Billets westchnęła głośno. – Pierwszy dzień roku i od razu mamy pod górkę. – Bosch milczał, pozwalając jej odreagować administracyjne frustracje. Nie potrwało to długo i to właśnie między innymi w niej lubił. – No dobra, wydarzyło się dzisiaj coś jeszcze?
– Niewiele. Parę samobójstw, na razie to wszystko.
– W porządku. O której zamierzasz jutro zacząć?
– Chciałbym przyjechać jak najwcześniej. Podzwonię i zobaczę, co uda mi się zorganizować. Dopilnuję, żeby ktoś potwierdził identyfikację kości, zanim zabierzemy się do pracy.
– Dobrze, informuj mnie.
Bosch przytaknął i odłożył słuchawkę. Zadzwonił następnie do domu Teresy Corazon, patologa okręgowego. Chociaż ich związek skończył się całe lata temu i od tej pory Teresa przeprowadziła się co najmniej dwa razy, zachowywała ten sam numer, który Harry zna na pamięć. Teraz się przydał. Wyjaśnił jej, co się dzieje i że potrzebuje oficjalnego potwierdzenia, iż kość jest ludzka, nim uruchomi dochodzenie. Powiedział jej też, że w razie potwierdzenia ekipa archeologiczna musi jak najszybciej rozpocząć badanie miejsca przestępstwa.
Читать дальше