• Пожаловаться

Iain Banks: Most

Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks: Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, год выпуска: 1998, ISBN: 83-7180-945-X, издательство: Prószyński i S-ka, категория: Триллер / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

libcat.ru: книга без обложки
  • Название:
    Most
  • Автор:
  • Издательство:
    Prószyński i S-ka
  • Жанр:
  • Год:
    1998
  • Город:
    Warszawa
  • Язык:
    Польский
  • ISBN:
    83-7180-945-X
  • Рейтинг книги:
    5 / 5
  • Избранное:
    Добавить книгу в избранное
  • Ваша оценка:
    • 100
    • 1
    • 2
    • 3
    • 4
    • 5

Most: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Most nie ma końca, na jego wielu poziomach żyją ludzie, a jednym z nich jest wyłowiony z rzeki John Orr. Bohater cierpi na amnezję i opowiada lekarzowi swoje dziwne sny. Jednak autor przenosi nas nagle i stajemy się świadkami życia pewnego dość przeciętnego Szkota. Cóż jest dalej? Wszystko zaczyna się mieszać i nie jesteśmy pewni o czyim śmie właśnie czytamy i co tak naprawdę jest snem a co rzeczywistością. Powieść Banks’a jest hybrydą łączącą w sobie obyczajową historię, fantastykę oraz jednocześnie jej parodię. To literacki eksperyment zabawa stylem, językiem i wyobraźnią.

Iain Banks: другие книги автора


Кто написал Most? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Czy naprawdę musisz zadawać wszystkie te pytania? — pyta, krę cąc głową.

Jest mi wstyd.

— Chyba nie. — Unoszę kartę do góry. — Dziękuję.

— Nie ma za co.

Już zapomniałem, jak łagodnie brzmiał jego głos. Odwracam się, by odejść, po czym oglądam się na niego.

— Jeszcze jedno. — Ruchem głowy wskazuję na ciała zaśmiecające ziemię jak opadłe liście. — Co tu się wydarzyło? Co się stało z tymi wszystkimi ludźmi?

Wzrusza ramionami.

— Nie słuchali swoich snów — odpowiada i powraca do swojego za dania.

Znowu ruszam ku odległej linii światła, która wypełnia horyzont niczym żyła białego złota.

Opuściłem miasto w niecce wyschniętego morza; oddalałem się od niego po torze kolejowym w tym samym kierunku co pociąg Marszałka Polnego, zanim został zaatakowany. Pościgu nie było, ale gdy szedłem, słyszałem odgłosy wystrzałów armatnich dochodzące z miasta.

Krajobraz stopniowo stawał się mniej surowy. Natrafiłem na wodę, a po pewnym czasie i drzewa owocowe. Klimat ocieplił się. Czasem widywałem ludzi, podróżujących samotnie, jak ja, bądź w grupach. Trzymałem się od nich z daleka, a oni unikali mnie. Gdy stwierdziłem, że mogę bezpiecznie chodzić i znajdować żywność i wodę, sny pojawiały się każdej nocy.

Zawsze chodziło o tego samego bezimiennego mężczyznę i to miasto. Sny pojawiały się i znikały. Widziałem wiele, niczego jednak wyraźnie. Wydaje mi się, że dwa razy omal nie przypomniałem sobie imienia mężczyzny. Zacząłem sądzić, że moje sny są rzeczywistością i każdego rana budziłem się pod drzewem lub jakimiś skałami, oczekując przebudzenia w następnym wcieleniu, innym życiu; na początek wystarczyłoby czyste szpitalne łóżko… Ale nie. Zawsze byłem tutaj, na umiarkowanie ciepłych nizinach, które w końcu zmieniły się w pole bitwy i na których dopiero co spotkałem człowieka z biczem.

Na horyzoncie widzę światło.

Zmierzam ku niemu. Przypomina słońce schowane za brzeg chmur deszczowych; długie, przesłonięte powieką oko ze złota. Ze szczytu wzgórza spoglądam na niskiego, pokrzywionego człowieka. Wciąż tam jest, batoży jakiegoś padłego w boju rycerza. Może powinienem się położyć i pozwolić, żeby mnie też wysmagał; czy to możliwe, by śmierć była jedynym sposobem przebudzenia się z tego strasznego snu?

To wymagałoby wiary. Nie wierzę w wiarę. Sądzę, że istnieje, ale nie sądzę, by działała. Nie wiem, jakie obowiązują tu reguły. Nie mogę ryzykować zaangażowania się bez reszty w niepewne przedsięwzięcie.

Dochodzę do miejsca, gdzie kończą się chmury, a ciemne zbocza ustępują miejsca niskiemu urwisku. Dalej jest piasek.

Nienaturalne miejsce, myślę sobie, spoglądając na brzeg ciemnej chmury. Jest zbyt wyraźne, zbyt jednolite, a granica pomiędzy cienistymi spadkami terenu z armiami zabitych i złotym piaszczystym nieużytkiem zbyt dokładnie określona. Gorący podmuch od strony piasku porywa intensywną woń stęchlizny znad pola bitwy. Mam przy sobie butelkę wody i trochę owoców. Moja kelnerska marynarka jest cienka, dawny płaszcz Marszałka Polnego brudny. Nadal mam chusteczkę, trzymam ją jak glejt.

Skaczę z ostatniego wzgórza na złocistą skarpę, rozbryzgując gorący piasek i ześlizgując się na dno pustyni. Powietrze jest gorące i suche, wolne od zapachów pola bitewnego, lecz pełne śmierci innego rodzaju; niesie jej zapowiedź w samej swej jałowości, przepływając nad miejscem, gdzie nie ma wody, strawy ani cienia.

Ruszam dalej.

Raz wydawało mi się, że umieram. Szedłem i czołgałem się, nie znajdując nigdzie cienia. W końcu upadłem na osuwające się zbocze wydmy. Wiedziałem, że nie zdołam się podnieść bez wody, bez płynu, bez czegoś do picia. Słońce tworzyło białą dziurę w niebie tak intensywnie błękitnym, że aż bezbarwnym. Na próżno czekałem, aż nadciągną chmury. W końcu pojawiły się ciemne, szerokoskrzydłe ptaki. Krążyły nade mną, wznosząc się wraz z niewidocznym prądem termicznym, wyczekując.

Obserwowałem je przez na wpół sklejone powieki. Wzlatywały wielką spiralą nad pustynię, jak gdyby nad moją głową wisiała jakaś ogromna, niewidzialna śruba, a one były po prostu skrawkami czarnego jedwabiu przyklejonymi do jej gwintu, obracającymi się wolno wraz z wielkim walcowatym trzonem.

I wtedy spostrzegam, że na szczycie wydmy pojawia się jeszcze jeden człowiek. Jest wysoki, muskularny i ma na sobie lekką zbroję; złociste ramiona i nogi barbarzyńcy są nagie. Niesie olbrzymi miecz i zdobiony hełm, który trzyma w zagięciu ramienia. Mimo swych rozmiarów wydaje się przezroczysty i nierealny. Przenikam wzrokiem jego ciało; może to duch? Miecz połyskuje w świetle słońca, lecz jest to stłumiony blask. Rycerz chwieje się; nie widzi mnie. Drżącym ruchem przykłada rękę do czoła, a potem wydaje się rozmawiać z hełmem. Słaniając się, schodzi ku mnie; jego obute stopy zagłębiają się w piekącym piasku. Nadal sprawia wrażenie, że mnie nie dostrzega. Włosy ma pobielałe od słońca; skóra na jego twarzy, ramionach i nogach łuszczy się. Miecz ciągnie teraz za sobą po piasku. Zatrzymuje się przy mych stopach, wpatrzony w dal. Chwieje się. Czyżby przyszedł mnie zabić tym wielkim mieczem? Może przynajmniej czeka mnie szybka śmierć.

Stoi, wciąż się chwiejąc, ze wzrokiem utkwionym w mglistą dal. Mógłbym przysiąc, że stoi zbyt blisko mnie, za blisko moich stóp, jak gdyby jego stopy w jakiś niewytłumaczony sposób znalazły się w moich. Leżę i czekam. On stoi nade mną, usiłując utrzymać się na nogach; gdy tak próbuje zachować równowagę, nagle wysuwa w bok rękę. Hełm spoczywający w zagięciu ramienia spada na piasek. Rozlega się krzyk zdobiącej go wilczej głowy.

Wojownik przewraca oczami, błyskają ich białka. Zgina się wpół. Zamykam oczy, przygotowany na to, że przygniecie mnie, padając.

Nic nie czuję. Nic też nie słyszę; barbarzyńca nie upada na piasek obok mnie, a gdy otwieram oczy, nie ma śladu ani po nim, ani po hełmie, który upuścił. Znowu gapię się w niebo, na splątaną podwójną spiralę krążących ptaków, zwiastunów śmierci.

Ostatkiem sił zrzuciłem z siebie opończę i marynarkę i obnażyłem klatkę piersiową przed niewidzialną, obracającą się śrubą na niebie. Przez pewien czas leżałem na wydmie z rozpostartymi rękami i nogami; nieopodal wylądowały dwa ptaki. Nie poruszyłem się.

Jeden z nich uderzył mnie haczykowatym dziobem w rękę, a potem odskoczył do tyłu. Leżałem nieruchomo, czekając.

Gdy rzuciły mi się do oczu, chwyciłem je za szyje. Ich krew była gęsta i słona, ale mnie przypominała smakiem życie.

Widzę most. Z początku jestem przekonany, że mam halucynacje. Potem wydaje mi się, że to fatamorgana, coś, co wygląda jak most odbity w powietrzu i tylko w moich spieczonych, opętanych oczach przybiera jego postać. Podchodzę bliżej, po zboczach pokrytych lgnącymi do stóp, układającymi się w fałdy kryształkami i przez bijący od nich żar. Na głowie mam chusteczkę chroniącą głowę przed słońcem. Most — długa, nierówna linia stalowych wierzchołków — iskrzy się w oddali.

Przez cały dzień powoli zbliżam się doń, odpoczywając tylko przez krótki czas, gdy słońce jest w zenicie. Czasami wspinam się na szczyt długiej wydmy, by sprawdzić, czy most nadal tam jest. Dzieli mnie od niego parę mil, gdy moje omamione oczy dopuszczają wreszcie do mnie prawdę: most jest w ruinie.

Główne segmenty w większości są nienaruszone, ale elementy łączące, owe przęsła, owe mostki w obrębie mostu zawaliły się bądź zostały zniszczone, a wraz z nimi zniknęła część okalających je budowli. Most bardziej przypomina zbiór odizolowanych ośmioboków niż ciąg spłaszczonych sześciokątów. Jego stopy nadal stoją, kości wciąż się wznoszą, lecz ramiona łączące zniknęły.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Most»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


John Ringo: Tam będą smoki
Tam będą smoki
John Ringo
Joe Hill: Rogi
Rogi
Joe Hill
Jan Wolkers: Rachatłukum
Rachatłukum
Jan Wolkers
Margit Sandemo: Zauroczenie
Zauroczenie
Margit Sandemo
Graham Masterton: Brylant
Brylant
Graham Masterton
Отзывы о книге «Most»

Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.